Za plecami Sereny Williams najbliżej trzymały się Wiktoria Azarenka i Maria Szarapowa, za nimi grupa pościgowa z Na Li i Agnieszką Radwańską na czele. Nowością roku 2013 było, że wyjątkowo dobrze radziły sobie wiekowe, jak na tenis, zawodniczki. Może przyczyną tego było to, że świeża krew napływa do rozgrywek wolniej niż kiedyś, albo kluczowe jest lepsze przygotowanie fizyczne, zwłaszcza wytrzymałościowe, umożliwiające wydłużenie czasu rywalizowania na pełnych obrotach. Na pewno oba wymienione czynniki mają wpływ na to, że w starciu doświadczenia z młodzieńczą fantazją niejednokrotnie górą było to pierwsze. Agnieszka Radwańska wspomniała kiedyś, że kariera tenisistki trwa stosunkowo krótko, bo mniej więcej do "30", a na najwyższym poziomie z reguły można grać przez kilka sezonów. Niedawno stwierdziła, że nie wyklucza startu na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Będzie miała wtedy 31 lat.
Tenis jest trudną techniczną dyscypliną. Zawodnicy, którzy pragną odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej, zaczynają przygodę z tym sportem już w wieku 5-7 lat. Tak wczesne rozpoczęcie treningów sprawia, że co jakiś czas pojawia się cudowne dziecko, "Olga Korbut tenisa", "Mozart tenisa", które wywraca ład i porządek w skostniałym świecie. Wystarczy sobie przypomnieć zamieszanie, jakie wywołały Tracy Austin, Andrea Jaeger, Martina Hingis, Jennifer Capriati, siostry Williams czy Anna Kurnikowa. Mało kto pamięta, że piękna Rosjanka, jako 16-latka doszła do półfinału turnieju wimbledońskiego. Grigor Dimitrow wyznał ostatnio, że jego najlepszym wspomnieniem sportowym, jako kibica, jest zwycięstwo Marii Szarapowej w Wimbledonie 2004. Bułgar nie jest może najbardziej bezstronną osobą w tym przypadku, ale trudno zaprzeczyć, że w 2004 roku cały świat usłyszał o 17-letniej wówczas "Syberyjskiej Księżniczce". W tamtych czasach młode tenisistki na korcie nie miały żadnego respektu przed starszymi koleżankami. Wręcz prześcigały się w zapowiedziach, która pierwsza zdetronizuje starą gwardię. Skutkiem ubocznym tak wczesnego rozpoczęcia rywalizacji w dorosłym świecie było, że młode gwiazdy szybko się wypalały psychicznie lub fizycznie i przedwcześnie kończyły karierę.
Teraz o takiej sytuacji nie ma mowy. Kobiecy tenis ma jedną królową i jest nią 32-letnia Serena Williams. Szacunek, który okazują jej rywalki na korcie czy na pomeczowych konferencjach, to w tym wypadku nie tylko kurtuazja. Można odnieść wrażenie, że inne tenisistki pogodziły się z tym, że dopóki Amerykanka będzie zdrowa i chętna do gry, to o żadnej zmianie warty mowy być nie może. Zresztą trudno się dziwić. Młodsza z sióstr Williams gra obecnie najlepszy tenis w karierze. Nie pamiętam, żeby Serena kiedykolwiek była tak dobrze przygotowana do rywalizacji pod względem fizycznym. Jest głodna sukcesów, jakby dopiero zaczynała swoją przygodę z tenisem. Jeśli chodzi o ambicję i wolę walki bez zastanowienia można ją stawiać jako wzór dla młodszych koleżanek.
Po "30" Williams stała się prawdziwą liderką i ambasadorką kobiecego cyklu. Serena dojrzała. Nie jest już rozkapryszoną gwiazdą, która w wywiadach opowiada, że tenis to tylko jedno z jej licznych zajęć, i to wcale nie najważniejsze. Zmieniło się jej podejście do gry. Już nie odpuszcza mniej ważnych meczów. Jeśli bierze udział w turnieju to tylko po to, żeby go wygrać, bez względu na to czy jest to Wielki Szlem czy mała impreza w Szwecji. Skończyły się czasy, gdy na turniej przyjeżdżała, żeby uniknąć kary czy zainkasować "startowe". Trudno zaprzeczyć, że przemiana Amerykanki zbiegła się w czasie z rozpoczęciem współpracy z Patrickiem Mouratoglou. Francuski szkoleniowiec zapowiedział, że to nie koniec, bo Serena może stać się jeszcze lepsza.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!
Amerykanka nie jest jedyną zawodniczką, do której pasuje określenie, że jest jak dobre wino. Młodsza od niej o rok Chinka Li Na również rozkwita na korcie po "30". Za jej sukcesami także stoi nowy szkoleniowiec, Carlos Rodriguez. Pod jego wodzą ponownie doszła do finału Australian Open oraz po raz pierwszy zagrała w finale Turnieju Mistrzyń. Dzięki temu skończyła rok w czołowej "trójce" rankingu. Roberta Vinci nie odnosi może aż tak spektakularnych sukcesów jak dwie wcześniej wspomniane tenisistki, ale nie jest już drugoplanową, anonimową dla większości kibiców, zawodniczką. Przestała nią być tak naprawdę dopiero tuż przed "30". W 2012 roku podczas US Open po raz pierwszy w karierze dotarła do ćwierćfinału Wielkiego Szlema. W tym samym roku w parze z Sarą Errani wygrała Roland Garros i US Open w grze podwójnej. W 2013 roku wygrała dwa turnieje w grze pojedynczej i ponownie doszła do ćwierćfinału US Open. Sezon zakończyła na 14. miejscu w rankingu.
Ta trójka to dopiero początek listy "starszych pań", które nieźle radzą sobie na korcie. W czołowej setce jest ich zresztą więcej niż nastolatek. Świat, zamiast cudownymi dziećmi tenisa, zachwyca się teraz Kimiko Date-Krumm. Tenisistka z Kraju Kwitnącej Wiśni odkryła sekret długowieczności, przynajmniej na korcie. W tym roku skończyła 43 lata i dwukrotnie zameldowała się w trzeciej rundzie turniejów wielkoszlemowych. Kulminacja tego zjawiska miała miejsce podczas tegorocznego US Open. W Nowym Jorku starsze koleżanki zupełnie skradły show młodszym. W ćwierćfinałach aż pięć zawodniczek miało skończone 30 lat. Oprócz Sereny, Na Li i Roberty Vinci w najlepszej ósemce turnieju znalazły się również trochę już zapomniane Flavia Pennetta i Daniela Hantuchova. W półfinałach honoru "dwudziestolatek" broniła jedynie Wiktoria Azarenka. Mnie szczególnie ucieszył dobry wynik Pennetty, która po operacji nadgarstka długo walczyła o powrót do wysokiej dyspozycji sprzed kontuzji.
Młodość nie dała się jednak zupełnie zepchnąć w cień. Powody do zadowolenia na pewno mieli sympatycy tenisa ze Stanów Zjednoczonych. W tym sezonie błysnęło formą kilka młodych zawodniczek z tego kraju. Najgłośniej oczywiście było o Sloane Stephens, która jako jedna z trzech tenisistek zdołała w tym roku pokonać Serenę Williams. Stephens udowodniła, również dzięki tej wygranej, że nazywanie jej następczynią bardziej utytułowanej rodaczki nie jest bezpodstawne. Ta dziewczyna ma papiery, żeby za jakiś czas dzielić i rządzić w kobiecym tenisie. Za jej plecami gotowe do ataku czają się już Kanadyjka Eugenie Bouchard uznana za debiutantkę roku, Amerykanka Madison Keys, Brytyjka Laura Robson, która głównie przez zawirowania z trenerami zaliczyła lekką obniżkę formy, ale gdy ma dzień, potrafi być groźna dla wszystkich, Portorykanka Monica Puig czy najmłodsza w tym towarzystwie Chorwatka Donna Vekić. Jednak objawieniem tego sezonu jest odrobinę starsza od swoich wcześniej wymienionych koleżanek Simona Halep. Rumunka od turnieju w Rzymie przegrywała równie rzadko jak młodsza z sióstr Williams. Wygrała sześć turniejów na wszystkich możliwych nawierzchniach, zarówno na hali jak i pod gołym niebem. Tydzień po tygodniu potrafiła wygrać turniej na mączce i na trawie. Sezon skończyła na 11. miejscu w rankingu WTA. Zasłużenie zdobyła tytuł zawodniczki, która zrobiła największy postęp w 2013 roku. A pomyśleć, że takiej pewności dodało jej zwycięstwo nad Agnieszką Radwańską w Rzymie.
Sport bez niespodzianek byłby nudny. W tym roku limit niespodziewanych rozstrzygnięć na cały sezon wyczerpał Wimbledon. W pierwszych dniach trzeciej lewy Wielkiego Szlema odbyło się istne trzęsienie ziemi. Niemoc faworytek wykorzystała Marion Bartoli. Francuzka wygrała swój pierwszy wielkoszlemowy turniej za 47. podejściem. Skutki tego kataklizmu były w tenisowym światku odczuwalne jeszcze przez długi czas po tym, jak turniej się skończył. Trudno ocenić, co było większą niespodzianką, zwycięstwo Bartoli w największym turnieju na trawie, czy to, że miesiąc później ogłosiła zakończenie kariery. Mniej więcej w tym samym czasie Maria Szarapowa zakończyła współpracę ze swoim długoletnim trenerem Thomasem Hogstedtem i nie sposób nie podejrzewać, że porażka Rosjanki w pierwszej rundzie Wimbledonu miała tu coś do rzeczy. Szwed długo bezrobotny nie był. Do swojego zespołu zwerbowała go Karolina Woźniacka, co wydaje się być całkiem dobrym posunięciem ze strony Dunki. Masza wywołała spore zamieszanie, nawiązując współpracę z Jimmym Connorsem. Rosyjsko-amerykański duet zapowiadał się bombowo, ale niestety zakończył swój żywot równie gwałtownie. Szarapowa zrezygnowała z usług Connorsa już po pierwszym przegranym meczu. Zaraz potem zgłosiła kontuzję barku, która, jak się później okazało, wyeliminowała ją z gry do końca sezonu.
Agnieszka Radwańska zakończyła ten sezon, jak sama to określiła "potrójnym nokautem". Pomimo niepowodzenia w Turnieju Mistrzyń, to był dobry rok dla krakowianki. Jakbym miałam oceniać, to drugi najlepszy w karierze. Nie bardzo rozumiem, dlaczego niektórzy uparcie twierdzą, że był on dla niej zupełnie nieudany. Pod względem ilości zwycięstw lepsza okazała się jedynie Serena Williams. Oczywiście przewaga Amerykanki nad Polką nie podlega dyskusji, ale w Toronto Radwańska pokazała, że przy sprzyjających okolicznościach jest w stanie walczyć z Williams jak równa z równą. Po raz drugi w karierze Aga skończyła sezon w najlepszej "piątce" rankingu. Po raz pierwszy dotarła do ćwierćfinału na kortach Rolanda Garrosa, a podczas Wimbledonu osiągnęła drugi w karierze półfinał wielkoszlemowy. Jej ćwierćfinałowy mecz przeciwko Na Li był jednym z najlepszych kobiecych pojedynków w tym sezonie. W tym roku do kolekcji dołożyła również trzy skalpy turniejowe. Jest liderką reprezentacji Polski w Pucharze Federacji, dzięki niej drużyna w tym roku awansowała do Grupy Światowej II. Mimo że oficjalnych wyników głosowania jeszcze nie zaprezentowano, moim zdaniem w Miami popisała się uderzeniem roku, wolej z półobrotu był z kategorii "kosmicznych", choć forhend posłany w Pekinie w meczu przeciwko Madison Keys był niewiele mniej efektowny. Przytrafiło jej się kilka bolesnych porażek, ale przez cały sezon grała równo, nie schodząc poniżej pewnego poziomu. Nadal jest jednym z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych polskich sportowców.
Rok 2014 zapowiada się interesująco. Oczywiście podstawowe pytanie to czy Serena Williams rzeczywiście może grać jeszcze lepiej? Czy znajdzie sobie kolejne wyzwania, które zmotywują ją do dalszej gry na najwyższym poziomie? Przy takim scenariuszu reszta tenisistek będzie musiała zadowolić się statystowaniem i rolami drugoplanowymi. Wszyscy zastanawiają się jak wypadnie powrót do gry Marii Szarapowej po kontuzji barku i jak ułoży się jej współpraca ze Svenem Gröneveldem, który został nowym opiekunem Rosjanki. Najgroźniejszą konkurentkę Sereny, Wiktorię Azarenkę, po przegranym finale US Open dopadł kryzys. W pięciu ostatnich meczach sezonu odniosła tylko jedno zwycięstwo. Białorusinka przyznała, że ma problemy ze zdrowiem i motywacją. Ciekawe czy to tylko chwilowa zniżka formy spowodowana zmęczeniem, czy też zwiastun poważniejszych problemów Wiktorii. Czy Simona Halep utrzyma wysoką dyspozycję z drugiej połowy 2013 roku? Jeśli tak to będziemy mieli debiut Rumunki w Top 10. Czy Karolina Woźniacka pod opieką Thomasa Högstedta odbuduje swoją formę sprzed kilku lat? Czy Sloane Stephens, Eugenie Bouchard, Laura Robson i inne młode gniewne spełnią pokładane w nich nadzieje? Dla polskich fanów tenisa najważniejszym pytaniem będzie jak na tle swoich najgroźniejszych konkurentek wypadnie Agnieszka Radwańska. Czy zdobędzie swój wymarzony pierwszy wielkoszlemowy tytuł? Czy Ula zrobi kolejny krok w kierunku miejsca, w którym znajduje się jej starsza siostra? Czy Katarzyna Piter złamie magiczną granicę Top 100? Jak Polki poradzą sobie w Pucharze Federacji w Grupie Światowej II? Odpowiedzi otrzymamy w przyszłym sezonie. Na zaostrzenie apetytów pod koniec grudnia Puchar Hopmana, którego faworytem będzie reprezentacja Polski.
Rok 2012 to finał szlema Agi, biorąc pod uwagę, ze na razie jedyny to można uznać za najlepszyPrzykro mi, ale według mnie sezon 2014 to ostatnia szansa na Szlema i dam sobie rekę uciąć że ostatni rok w ścisłej czołówce (top5)
W 2015 podzieli obecny los Wozniackiej, jestem tego więcej niż pewien Czytaj całość
Sezon niewykorzystanych szans
A p. Redaktor napisała s Czytaj całość