Rafał Smoliński: Pani ojciec ma na imię Jerzy, a matka Wanda. Skąd pochodzą pani rodzice?
Gabriela Dabrowski: Mój ojciec jest Polakiem, a matka Kanadyjką. Tata pochodzi ze Szczytna, natomiast mama z Toronto.
Kiedy po raz ostatni była pani w Polsce?
- Poprzednio, przed turniejem w Katowicach, byłam w Polsce trzy lata temu, ale tylko na pięć dni. Odwiedziłam wówczas swoją rodzinę.
Czy utrzymuje pani kontakt z polskimi zawodniczkami?
- Czasem rozmawiam z polskimi dziewczynami, ale tylko podczas turniejów.
Kanada spisała się znakomicie podczas tegorocznego Pucharu Federacji i podobnie jak Polska wywalczyła awans do Grupy Światowej II. Jakie korzyści daje pani możliwość pracy z kapitanem drużyny narodowej, Sylvainem Bruneau, który w przeszłości trenował najlepsze kanadyjskie tenisistki?
- Muszę przyznać, że Sharon Fichman, z którą często gram debla, więcej mi pomaga niż nasz kapitan, ponieważ ona rozumie, jaka jestem jako zawodniczka [w lutym obie panie zapewniły Kanadzie zwycięstwo w spotkaniu z Brazylią, decydującym o awansie do baraży o Grupę Światową II - przyp. red.]. Widzi, co robię i wie, jak ze mną rozmawiać. Ona jest więc właściwie dla mnie bardziej pomocna niż kapitan, ponieważ on nie widzi mnie przez cały czas. Do tego on jest mężczyzną i ma inną mentalność. Oczywiście, posiada ogromne doświadczenie, ale muszę przyznać, że niekoniecznie daje mi rady, które w szczególny sposób mi pomagają, bowiem wszystko w deblu jest proste. Musisz znać tę grę, a Sharon Fichman ją zna, więc mogę bardziej słuchać jej niż jego. [śmiech]
Czy z racji swoich korzeni otrzymała pani propozycję gry dla Polski?
- Kiedy miałam 13 lat, otrzymałam od Polskiego Związku Tenisowego propozycję gry dla Polski, jednak ja mieszkam cały czas w Kanadzie i tam też trenuję. W Polsce mam rodzinę tylko w Szczytnie, a do tego byłoby mi dosyć ciężko, ponieważ nie mówię po polsku zbyt płynnie. Rozumiem, jeśli ktoś do mnie mówi wolno. Jestem w stanie coś powiedzieć, jednak nie na tyle, aby w pełni tutaj przebywać czy grać dla Polski.
Była pani bardzo utalentowaną juniorką, która w 2009 roku wygrała Orange Bowl, uznawany za nieoficjalne mistrzostwa świata juniorów. Jak trudno jest według pani stać się dobrym seniorem?
- Myślę, że to zależy od zawodnika. W moim przypadku jest to niezwykle trudne, ponieważ często staję się bardzo nerwowa. Dla ludzi takich jak ja jest to zatem okres borykania się z różnymi problemami. Po drugiej stronie są z kolei osoby, które po prostu wolą tylko ciągle uderzać piłkę niż popisywać się na korcie swoim sprytem.
W ostatnich latach głośno zrobiło się o reprezentantach Kanady, takich jak Eugenie Bouchard, Milos Raonic czy Vasek Pospisil. Czy krajowa federacja realizuje jakiś specjalny program rozwoju juniorów?
- Jeśli chodzi o mnie, to współpracowałam z Kanadyjską Federacją Tenisową w okresie od października 2009 do stycznia 2010, kiedy wygrałam Orange Bowl. Nigdy wcześniej. Potem nie byłam z nimi aż do lata 2010. Odchodziłam dwukrotnie: najpierw w styczniu, a potem we wrześniu 2010 roku. Ich obecny program rozwoju jest dobry w tym sensie, że są zdolni juniorzy, z którymi można trenować. Kiedy Tennis Canada naprawdę ciebie lubi, to ci pomoże. Jednak kiedy ciebie niezbyt polubią, to ci już tak bardzo nie pomogą, tylko wykorzystają, tak jak ja zostałam zmuszona do odbijania piłek z młodszymi dziewczynami.
Dla ich juniorów młodszych jest to zatem wspaniałe, z kolei dla 17-latków czy 18-latków, chyba że jesteś tenisistką pokroju Eugenie, nie otrzymujesz od nich zbyt wiele. To trochę skomplikowane, ponieważ Tennis Canada usytuowany jest w Quebecu, we francuskiej części kraju, a ja jestem z Ontario, ani nie posiadam francuskich korzeni. Eugenie pochodzi właśnie z Quebecu, Francoise Abanda również, Aleksandra Woźniak też jest stamtąd. Wszystkie te dziewczyny pochodzą z Quebecu, one otrzymywały największe wsparcie i jakoś to w Kanadzie nawet funkcjonuje. Ponieważ od nich odeszłam, oni mi już nie pomagają. Gdybym z nimi została, otrzymywałabym niewielkie wsparcie. Teraz zaś nie mogę na nic liczyć.
Co pani myśli o sytuacji, w jakiej znalazła się Rebecca Marino, kanadyjska tenisistka, której karierę przerwała depresja?
- Rozmawiałyśmy ze sobą tylko, kiedy widziałyśmy się podczas turniejów. Była bardzo przestraszona tym wszystkim, co się wokół niej wydarzyło, dlatego nie chciała o tym mówić. Wiele dziewczyn podchodziło do niej i witając się, pytało, co u niej słychać, ale tak naprawdę nic nie było wiadomo.
Kto jest pani tenisowym idolem?
- Pod tym względem sporo się zmieniło. Zawsze lubiłam Andy'ego Murraya, czuję się bardzo zaznajomiona z jego stylem gry. Nawet kiedy się wścieka, to staram się go zrozumieć, ponieważ również to odczuwam. U kobiet natomiast moimi idolkami były Martina Hingis, Justine Henin oraz Kim Clijsters. Z obecnych tenisistek lubię z kolei Samanthę Stosur, gdyż raz z nią trenowałam i było bardzo miło. Jest świetną osobą. Sposób w jaki gra, przypomina męski tenis. Myślę, że tenis kobiecy zmierza właśnie w kierunku męskiego.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!