W męskim tenisie, który jest zupełnym przeciwieństwem kobiecego, legendy minionych lat bardzo szybko poczuły na swoich barkach oddech Rogera Federera. Szwajcar tak naprawdę sam ustawiał sobie wysokość poprzeczki, górując w najważniejszych statystykach, a w obliczu takiej dominacji raczej rzadko próbowano postawić go w jednym szeregu z dawnymi mistrzami. W obecnych czasach on, Rafael Nadal i Novak Djoković spychają na dalszy plan gwiazdy poprzednich dekad.
[ad=rectangle]
Natomiast we współczesnym tenisie kobiet sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, bowiem próżno było szukać zawodniczek mogących w jakikolwiek sposób zbliżyć się do imponujących liczb z przeszłości. 18 tytułów wielkoszlemowych Chris Evert i Martiny Navratilovej wydawało się osiągnięciem wręcz irracjonalnym dla ich młodszych koleżanek, takich jak Justine Henin i Venus Williams (obie po siedem zwycięstw), a co dopiero myśleć o cyferce "22", która stoi obok nazwiska słynnej Steffi Graf. Niemal wszystkie kobiece zestawienia przypominały niekończące się opery mydlane, w których występują wciąż ci sami aktorzy, ale co chwilę inny z nich odgrywa główną scenę.
Jedyną tenisistką, która mogła w ogóle próbować zmierzyć się z mrożącymi krew w żyłach liczbami była Serena Williams. Amerykanka w swojej autobiografii opisuje życie mistrzyni, usłane nie tylko różami, ale i cierniami. Wielokrotnie doświadczyła na własnej skórze problem rasizmu, gdy w 2001 roku w Indian Wells jej siostra była zmuszona wycofać się z powodu kontuzji, a rozwścieczona publiczność wyładowała negatywne emocje na Serenie i jej rodzinie, rzucając w ich kierunku wyzwiska o charakterze rasistowskim. Podobna sytuacja miała miejsce w sezonie 2007 w Miami, gdzie ktoś z publiczności nazwał ją "czarnuchem". W tym samym roku była bliska utraty kontraktów sponsorskich, wielokrotnie słyszała obelgi na temat swojego wyglądu, a cztery sezony później niewiele dzieliło ją od śmierci, gdy trafiła na oddział intensywnej terapii i musiała przejść natychmiastową operację. Za każdym razem wracała jeszcze silniejsza. Punktem zwrotnym w jej karierze okazała się porażka. Amerykanka po raz pierwszy w życiu przegrała w I rundzie turnieju wielkoszlemowego i ze spuszczoną głową udała się do szatni, mijając szczęśliwą Virginie Razzano i wiwatującą paryską publiczność. Właśnie po tym niepowodzeniu, w 2012 roku skontaktowała się z Patrickiem Mouratoglou, szkoleniowcem, który prowadzi własną akademię w Nicei. Na pewno przed rozpoczęciem współpracy nie spodziewała się, że przez trzy lata wygra aż osiem turniejów wielkoszlemowych i w sumie 27 tytułów singlowych.
Francuz wniósł do jej tenisa więcej taktycznego myślenia i analizy na korcie. Chciał, aby stała się bardziej wszechstronną zawodniczką i dodał do jej repertuaru kilka technicznych elementów, takich jak skrót czy slajs bekhendowy. Pracują również nad regularnością i wychodzeniem obronną ręką z trudnych, defensywnych sytuacji. Choć nigdy nie była i nie będzie mistrzynią obrony, momentami za pomocą jednego zagrania potrafi błyskawicznie przejść do kontrataku. Można odnieść wrażenie, że odzyskała spokój nie tylko w grze, ale i na korcie. Po pamiętnej ekscesji z japońską arbiter i niedopowiedzeniami w finale US Open w 2011 bardzo się zmieniła. Jeśli tryska emocjami, to tylko pobudzając się do walki, a jeśli jest zła, niemal zawsze na siebie. Nabyła pewnego rodzaju klasę, która powinna cechować wielką mistrzynię. Amerykanka jako jedna z niewielu potrafi serdecznie pogratulować rywalce po przegranych pojedynkach.
Williams zaczęła wznosić się na wyżyny własnych możliwości i prezentować tenis, do którego ciężko się było zbliżyć komukolwiek w tourze. Lindsay Davenport, obecna trenerka Madison Keys, przyznała w jednym z wywiadów, że jej rodaczka dysponuje serwisem, jakiego jeszcze nigdy nie widziała w kobiecym cyklu. Miała na myśli nie tylko różnorodność jej podań, ale przede wszystkim podrzut, który za każdym razem jest identyczny, co utrudnia rywalkom odczytywanie kierunków. Chris Evert tuż przed rozpoczęciem Rolanda Garrosa mówiła, że młodsza z sióstr jest za dobra i w odróżnieniu od dawnych mistrzyń, ona po prostu nie ma rywalek. W trakcie trwania Wimbledonu brytyjska gazeta Evening Standard zacytowała dawną mistrzynię: "Myślę, że jeśli w tym momencie po przeciwnej stronie siatki ustawilibyście Steffi, Martinę, Billie Jean King lub mnie, poradziłybyśmy sobie dobrze. Ja jednak cały czas widzę Serenę wygrywającą z każdym".
Nie jest do końca prawdą, że obecna liderka nie ma żadnej konkurencji. Z pewnością patent na nią znalazła Wiktoria Azarenka, jednak od dłuższego czasu raczej straszy ją długimi, wymęczającymi pojedynkami, niż końcowymi rezultatami. Mówiło się również wiele o Garbine Muguruzie, Sabinie Lisickiej czy Simonie Halep, ale one tak naprawdę poderwały się jeden raz, a później dostały srogą lekcję. Wiele tenisistek w tourze potrafi nieźle napsuć krwi Williams, wydrzeć jej seta, zmusić do wielkiego wysiłku, ale rzadko która jest w stanie wytrzymać piorunującą końcówkę w jej wykonaniu. Amerykanka, która jest pod ścianą, potrafi popisać się nieprawdopodobną siłą mentalną i w najważniejszych momentach włączyć tzw. piąty bieg. Tego, co dokonała w prawie każdym spotkaniu tegorocznego Rolanda Garrosa oraz w pojedynku z Heather Watson na Wimbledonie, gdzie przegrywała prawie 0:4 w trzecim secie pośród wiwatującej jak na meczu piłkarskim brytyjskiej publiczności, nie da się inaczej nazwać.
Agnieszka Radwańska w wywiadzie dla TVP Sport powiedziała, że jeśli Williams chce i jest zmotywowana, tak naprawdę ciężko cokolwiek zdziałać. Trzeba także podkreślić jedno. Wiele osób decyduje się na odważne tezy, że Amerykanka wygrywa mięśniami, a nie głową. Samantha Stosur czy Sabina Lisicka mają podobne możliwości, ale aż o 20 tytułów wielkoszlemowych mniej. Dodam również, że Niemka przewodzi statystyce najszybszego serwisu!
Pozostaje jeszcze jedno ważne pytanie, czy Serenę Williams można nazwać najwybitniejszą zawodniczką w historii dyscypliny? Tenis ewoluował znacznie od czasów panowania największych legend i nie chodzi tutaj tylko o sprzęt, ale również o konkurencję, czy styl gry. Obecnie jest coraz więcej młodych gwiazd, które z impetem i bez strachu napierają na czołówkę. Trzeba mieć sporo talentu i umiejętności, aby zaistnieć w rozgrywkach, a co dopiero jeszcze je tak zdominować!
17-letnia Williams wygrała ze Steffi Graf w finale Indian Wells w 1999 roku, a na przestrzeni lat potrafiła pokonywać zarówno mocno bijące, jak i finezyjnie grające rywalki. W dzisiejszych czasach wydaje się, że żadne nie stanowią dla niej konkurencji na dłuższą metę. Co by się stało, gdyby obecnie przyszło jej grać z Evert, Navratilovą czy chociażby wcześniej wspomnianą Niemką? Czy Chris Evert miałaby rację, że pokonałaby je wszystkie?
Młodsza z sióstr w wywiadach często podkreśla, że osiągnęła już bardzo dużo i tak naprawdę nie musi więcej wygrywać, a chce raczej cieszyć się uprawianiem ukochanego sportu. Gdy jednak obserwuje się ją na korcie, jest bardziej zmotywowana niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ma co się oszukiwać, że królowa Serena marzy o zepchnięciu Steffi Graf na drugą pozycję i oczywiście skompletowaniu Klasycznego Wielkiego Szlema. Jej jedynym przeciwnikiem wydaje się być presja, która narasta z każdym dniem.
Jednak jest to inny rodzaj tenisa, niż Niemki. A tamten bardziej mi się podobał.
Ale czasy si Czytaj całość