Koszmarny film z happy endem

PAP
PAP

- Nie spodziewałam się tego, zwłaszcza że na początku roku szło mi kiepsko - powiedziała Agnieszka Radwańska tuż po meczu. Ile osób jeszcze w kwietniu czy maju uwierzyłoby, że krakowianka uniesie w górę puchar Billie Jean King?

Początek sezonu był trudny, nie tylko dlatego, że nasza tenisistka wprowadzała zmiany w swoim tenisie, ale przede wszystkim z tego powodu, że nie do końca dobrze się czuła w tej nowej "skórze". Polka na korcie przypominała tenisistkę, która próbuje działać według nieznanych sobie reguł, często atakowała, dużo ryzykowała, a statystyka niewymuszonych błędów rosła, rosła i... rosła. Na korcie widzieliśmy inną Agnieszkę Radwańską, niepewną i pogubioną.

Miała za sobą mentorkę jasno i wyraźnie stawiającą na atak i agresywną grę. Czy to była dobra droga? Wydaje się, że przywdziała strój, który raczej do niej nie pasował, ale cenne rady z pewnością wykorzystała w późniejszych miesiącach. Gdy nazwisko krakowianki przewijało się gdzieś w końcówce pierwszej dziesiątki, niejedna osoba zwątpiła, a znaleźli się i tacy, którzy uważali, że polska gwiazda po prostu gaśnie i ognia z dawnych lat nie wznieci najlepsza zapałka. Pewnie teraz biją się w piersi!

Przed Wimbledonem na korty znów wyszła wszystkim znana krakowianka, grająca regularnie, popisująca się skrótami oraz zmianami rytmu gry. W tych wszystkich statystykach nie brakowało również piłek bezpośrednio wygranych, ale i dalekie to było od szalonych pomysłów. Najlepiej obrazuje to jedno słowo - "umiar". Nie dało się oprzeć wrażeniu, że ryba znów trafiła do wody, a rywalki mogą drżeć przed zderzeniem z tenisową "ścianą", gotową biegać i walczyć w nieskończoność. Na efekty nie trzeba było długo czekać. "Polka w półfinale na londyńskich trawnikach!" - dochodziły do naszego kraju najnowsze informacje. Później przyszło kilka ćwierćfinałów na amerykańskich kortach twardych, jednak szybko zaćmiła je wiadomość o porażce Radwańskiej w III rundzie US Open z Madison Keys.

Przed rozpoczęciem długiego tournée po Azji, Radwańska była daleko w rankingu WTA Road to Singapore, który wyłania co roku najlepszą ósemkę. Kto by wówczas pomyślał, że pełen wzlotów i upadków sezon ma szansę zakończyć się w taki właśnie sposób? Krakowianka pokazała przede wszystkim ogromną wolę walki. Skrajnie wycieńczona leciała ponad dwa tysiące kilometrów z Tokio do Wuhanu, a zaraz później stawała na starcie zmagań w Pekinie i Tiencinie. Jeśli byłaby taka potrzeba, pewnie i do Moskwy by zajechała obandażowana. Gdy wielu w nią zwątpiło, pokazała że nie powiedziała ostatniego słowa. Nazwisko polskiej tenisistki znów znalazło się w elicie.

Blask fleszy, piękne stroje i postać Agnieszki Radwańskiej pośród najlepszych na świecie. Obrazek, którego polski tenis nie ogląda często. Choć rozpoczęło się niczym z najstraszniejszych filmów, zakończyło happy-endem, w który chyba ciężko uwierzyć. Rywalki zagrały dla naszej reprezentantki, a ona sama pokazała niesamowitą determinację, wolę walki i przede wszystkim wiarę w to, że nawet z 1-5 w tie breaku można wygrać seta!

Po raz pierwszy w historii tenisa turniej wieńczący kobiece zmagania był polski. Agnieszka Radwańska, krucha dziewczyna z Krakowa, stała ze łzami w oczach na korcie centralnym i próbowała wydusić z siebie słowa. Czy ktokolwiek przewidziałby taki scenariusz?

- Nieważne jednak jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Nie umiem znaleźć słów, aby opisać, jak się czułam na korcie - dodała Polka.

Karolina Konstańczak

Źródło artykułu: