Łukasz Iwanek: Powrót Pucharu Federacji do izraelskiego piekła (felieton)

W dniach 3-6 lutego w Ejlacie (Izrael) odbędzie się turniej Grupy I Strefy Euroafrykańskiej Pucharu Federacji. Przez piekielną drogą mogą przejść zwycięsko tylko najwytrwalsze i najbardziej zdeterminowane drużyny.

W 2013 roku przez piekło Ejlatu przeszły Polki i później znalazły się w niebie, czyli w gronie "16" najlepszych drużyn świata, a przez jeden sezon były nawet w złożonej z ośmiu reprezentacji elicie. W 2014 i 2015 roku turniej Grupy I Strefy Euroafrykańskiej rozgrywany był w Budapeszcie, ale teraz ponownie tenisistkom przyjdzie walczyć w Ejlacie, tak jak w latach 2011-2013. Szczególnie ekipy, które mają w swojej grupie Izrael mogą się przekonać jak trudna jest to rywalizacja, bo ich rywalami są również fanatyczni kibice. Odczuły to Polki, które grały z reprezentantkami gospodarzy w 2011 i 2013 roku. Wie coś na ten temat również Maria Szarapowa, na którą kibice buczeli i gwizdali w 2008 roku w rozegranym w Ramat ha-Szaron meczu Grupy Światowej.

Od strony organizacyjnej w Ejlacie było sporo niedociągnięć, na co narzekała Polska w 2013 roku. Mam nadzieję, że Międzynarodowa Federacja Tenisa i strona izraelska wyciągnęły z tych zaniedbań wnioski i uda się przeprowadzić zawody w taki sposób, by było widać, że są to drużynowe rozgrywki międzynarodowe, a nie podwórkowa impreza. Ufam też, że turniej nie wraca do Ejlatu tylko dlatego, że nie było innych chętnych do ich organizacji. Nad kibicami oczywiście trudno jest w pełni zapanować. Pamiętajmy jednak, że to są zawody reprezentacyjne, więc każdy wspiera swoich jak może. Zupełnie, jak w piłce nożnej, jeśli nie dochodzi do żadnych ekscesów na trybunach i wznoszenia obraźliwych haseł (a takie sytuacje się zdarzają), to wszystko jest do zaakceptowania.

W dniach 3-6 lutego Ejlat ponownie będzie gospodarzem turnieju Grupy I Strefy Euroafrykańskiej Pucharu Federacji. Są to rozgrywki piekielnie trudne. Przystąpi do nich 14 drużyn podzielonych na cztery grupy (dwie po cztery ekipy i dwie po trzy), a tylko dwie wywalczą sobie prawo gry w barażach o Grupę Światową II, czyli o najlepszą "16". Od dawna zastanawiam się czy takie turnieje mają jakikolwiek sens. Są one dla tenisistek niezwykle wyczerpujące fizycznie i mentalnie, bo jest to takie oderwanie od codziennej rywalizacji w WTA Tour, gdy dzień po dniu muszą zagrać kilka meczów, nie mając dużo czasu na przygotowanie. Są to takie małe mistrzostwa świata, tyle że bez udziału największych potęg. Nierzadko ta sama zawodniczka gra zarówno w grze pojedynczej, jak i deblu, gdy rywalizacja nie jest rozstrzygnięta po pojedynkach singlowych. Dla organizatora to również nie jest łatwa sprawa, bo jak zapełnić trybuny, gdy nie ma postaci działających na wyobraźnię kibiców.

Najłatwiej byłoby zorganizować rywalizację w systemie pucharowym, tak jak ma to miejsce w Pucharze Davisa, nie tylko na poziomie Grupy I, ale i Grupy II. Jednak by wprowadzić taką zmianę, najpierw należałoby połączyć obie Grupy Światowe, tak jak to funkcjonuje w Pucharze Davisa. Pojawiają się głosy, by coś takiego zrobić, ale wtedy trzeba by było znaleźć jeden dodatkowy termin na Puchar Federacji, a w przepełnionym do granic możliwości kalendarzu nie jest to taka prosta sprawa. I tak Puchar Davisa i Puchar Federacji odbywają się w wyjątkowo niekorzystnych fazach sezonu. W grę wchodzi również Final Four, czyli rozgrywanie półfinałów i finału w jednym miejscu, i jest mowa o łączonym turnieju dla mężczyzn i kobiet.

- Bardzo trudno jest się wydostać ze Strefy Euroafrykańskiej - powiedziała Judy Murray. - Jest 14 drużyn i tylko dwie z nich przetrwają taką rywalizację. Przez większość lat jest taka sytuacja, że trzeba wygrać cztery mecze z czterema różnymi drużynami w ciągu czterech dni. Na tym poziomie Pucharu Federacji nie ma wielkiego marginesu na błędy. W zeszłym roku w ostatniej rundzie przyszło nam się zmierzyć z Białorusią. Jeśli trafiasz na drużynę, która ma bardzo silną rakietą numer jeden, to o zwycięstwo jest bardzo trudno. Zmagamy się z tym od kilku ostatnich lat - dodała kapitan Wielkiej Brytanii. Rok temu jej drużyna nie awansowała do strefy barażowej, bo Białoruś miała w swoich szeregach Wiktorię Azarenkę. Tym razem Brytyjki trafiły do grupy z trzema ekipami, więc rozegrają o jeden mecz mniej.

W tym roku w Ejlacie nie będzie takich sław, jak Azarenka. Nie sprawia to jednak, że jakiejś drużynie będzie łatwiej o awans. Po prostu rywalizacja będzie jeszcze bardziej zacięta. Miały zagrać Johanna Konta, półfinalistka niedawnego Australian Open, oraz Elina Switolina, ćwierćfinalistka Rolanda Garrosa 2015. Obie się jednak wycofały z powodu zdrowotnych problemów, podobnie jak byłe tenisistki czołowej "20" rankingu WTA Yanina Wickmayer i Kaia Kanepi. Najwyżej klasyfikowane uczestniczki turnieju w Ejlacie to Łesia Curenko (WTA 35) i Alison van Uytvanck (WTA 43).

Dla kogo piekło Ejlatu okaże się przedsionkiem do nieba? Moim zdaniem największe szanse mimo wszystko ma Ukraina, nawet bez Eliny Switoliny. Żadna inna drużyna nie ma tak dobrych dwóch singlistek jak ekipa, której kapitanem jest Michaił Filima. Kateryna Bondarenko (III runda w niedawnym Australian Open) i Łesia Curenko wyglądają jak towar luksusowy, którego inne ekipy nie były w stanie sobie zapewnić. Inne drużyny w większości oparte są na jednej zawodniczce, jak choćby Bułgaria (Cwetana Pironkowa), Chorwacja (Ana Konjuh), Estonia (Anett Kontaveit) czy Łotwa (Jelena Ostapenko).

Mocnym ogniwem może być Wielka Brytania, nawet bez Konty, jeśli wszystkie zawodniczki wytrzymają trudy rywalizacji, a przede wszystkim Heather Watson, która nie może sobie pozwolić na wpadkę w singlu. Swoje będą musiały też zrobić Jocelyn Rae i Anna Smith, jak na ten poziom rywalizacji bardzo dobre deblistki, przede wszystkim zgrane ze sobą. Uważać trzeba również na Turcję, która ma dwie singlistki z drugiej "100" rankingu (Cagla Buyukakcay, Ipek Soylu). Zaskoczyć może młoda belgijska drużyna z Alison van Uytvanck (ćwierćfinalistka Rolanda Garrosa 2015), An-Sophie Mestach (mistrzyni juniorskiego Australian Open 2011) i Ysaline Bonaventure. Nie można lekceważyć ekipy gospodarzy z Shahar Peer, byłą 11. rakietą globu, i Julią Glushko. Obie tenisistki polscy kibice kojarzą. Ta pierwsza wyeliminowała Agnieszkę Radwańską w drodze do ćwierćfinału US Open 2007, a ta druga pokonała Magdę Linette (2011) i Urszulę Radwańską (2013) właśnie w turnieju Grupy I Strefy Euroafrykańskiej w Ejlacie.

Słabo wyglądają trzy z czterech najwyżej klasyfikowanych w rankingu ITF drużyn, które wystąpią w Ejlacie. Mowa o Szwecji, Chorwacji i Węgrach. Ta pierwsza ekipa w latach 2013-2015 grała w Grupie Światowej II, ale trudno jej będzie wrócić na ten poziom. Sofia Arvidsson zakończyła już karierę, a Johanna Larsson, jedyna Szwedka w czołowej "100" rankingu WTA, w Izraelu nie wystąpi. Chorwacja, która w latach 1997-2008 zawsze była w gronie "16" najlepszych drużyn świata, będzie musiała radzić sobie bez Mirjany Lucić-Baroni, Petry Martić i Donny Vekić. Tímea Babos, jedyna Węgierka w Top 200, również w Ejlacie nie zagra.

Przez piekło Ejlatu mogą przebrnąć tylko najwytrwalsze i najbardziej zdeterminowane drużyny. Granie na własny rachunek, a walka o dodanie swojej cegiełki do dorobku zespołu to dwie jakże różne kwestie. We współczesnym kosmopolitycznym tenisowym świecie stworzenie atmosfery jedności i zaszczepienie ducha tej rywalizacji we wszystkie zawodniczki to coraz trudniejsze wyzwanie dla kapitanów. W ciągu czterech dni okaże się, które drużyny najlepiej sobie poradzą w Ejlacie. System jest tym bardziej okrutny, że można wygrać cztery mecze i nie awansować do Grupy Światowej II, bo weryfikacja następuje w kwietniowym barażu. Tak było chociażby w 2013 roku z Wielką Brytanią, która rywalizację w Ejlacie zakończyła z bilansem spotkań 4-0, ale dwa miesiące później przegrała na wyjeździe z Argentyną. W tym tygodniu odbędą się również podobne turnieje w Strefie Amerykańskiej (Santa Cruz w Boliwii) oraz w Strefie Azji i Oceanii (Hua Hin w Tajlandii). Wyłonione zostaną łącznie cztery zespoły, które w kwietniu powalczą o awans do Grupy Światowej II.

Pamiętajmy, że jedna z tych ekip może być w kwietniu rywalem Polski, bo trudno się spodziewać, by grająca bez Agnieszki Radwańskiej drużyna Klaudii Jans-Ignacik poradziła sobie na wyjeździe z Amerykankami. Mam nadzieję, że Polki w przyszłym roku nie będzie czekał powrót do piekła, jakim jest Strefa Euroafrykańska, bo wyrwanie się z niego, bez względu na to czy jest to Ejlat czy jakiekolwiek inne miejsce, to droga przez mękę.

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej komentarzy Łukasza Iwanka ->

Komentarze (3)
avatar
stanzuk
3.02.2016
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Jest duże prawdopodobieństwo, że za rok nasze znowu będą tam wyzywane. 
avatar
Allez
3.02.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
o piekle to mogli mowic Serbowie, gdy w pierwszym meczu Mistrzostw Swiata W Siatkowce wyladowali na Stadionie Narodowym przy 50 tysiacach wrzeszczacej i gwizdzacej na przemian publicznosci, kt Czytaj całość
avatar
Mossad
3.02.2016
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Eljat to idealne miejsce na rozegranie tego turnieju...