Serena Williams walczyła o 22. wielkoszlemowy tytuł, co pozwoliłoby jej wyrównać rekord Steffi Graf w liczbie największych triumfów w Erze Otwartej. Andżelika Kerber przed meczem obiecywała, że będzie chciała za wszelką cenę obronić rekord słynnej rodaczki. - Niemcy muszą trzymać się razem - mówiła urodzona w Bremie 28-latka. Jak powiedziała, tak też zrobiła. Jej determinacja i niezłomność w dążeniu do sukcesu są godne podziwu. Nawet gdyby cały świat w nią zwątpił, ona zawsze będzie uparcie podążać według obranego kierunku. W sobotę zrealizowała swój cel o nieśmiertelności, choć na początku swojej drogi była blisko bram piekielnych. W pierwszej rundzie w meczu z Misaki Doi obroniła piłkę meczową. Groziło jej odpadnięcie w Melbourne w pierwszej rundzie drugi rok z rzędu. W ubiegłym sezonie jej pogromczynią była Irina-Camelia Begu. Ostatecznie dokonała tego co Na Li, która w 2014 w drodze po tytuł również odparła meczbola.
Serena Williams w żółtym stroju wyglądała jak wielka pszczoła, czekająca na okazję, by wbić swoje żądło w skórę potencjalnej ofiary. Taki los spotkał sześć rywalek, w tym w półfinale Agnieszkę Radwańską. W finale jednak Amerykanka napotkała na swojej drodze szerszenia w postaci Andżeliki Kerber. Liderka rankingu została osaczona, nie była tak luźna jak w poprzednich meczach i szybko straciła czujność. Twardo pracująca na całym korcie, bardzo dobrze serwująca (pięć asów), nie popełniająca błędów (tylko 13 niewymuszonych) okazała się dla niej za trudną rywalką. Tenisistki stworzyły jeden z najbardziej pasjonujących wielkoszlemowych finałów ostatnich lat, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Trzeba wziąć poprawkę na to, że Kerber owszem grała na swoim wysokim poziomie, ale w tenisie Williams było pełno dziur.
Kerber wykorzystała swoją szansę, bo trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Gdy Williams gra swój galaktyczny tenis, strzelając armatnimi pociskami w postaci asów i zagrań z głębi kortu, każda tenisistka na świecie jest bezradna. Jednak gdy Amerykanka spuści z tonu i wyjdzie na kort spięta, gdy nie ma w jej grze takiego ognia jak zwykle (w meczu z Niemką sześć podwójnych błędów i w sumie 46 pomyłek), wtedy można z nią powalczyć, a czasem nawet pokonać. W sobotę w grze Sereny szwankowało wszystko, a przede wszystkim serwis. Miała drugie podania z prędkością 128 czy 129 km/h. Aż się prosiło, by wykorzystać najsłabszą dyspozycję Amerykanki w całym turnieju. Kerber to zrobiła i chwała jej za to. Nie przestraszyła się szansy na wielki triumf, gdy prowadziła 5:2 w trzecim secie. Nie miała miękkich kolan, gdy Williams zdobyła dwa kolejne gemy. Niemka konsekwentnie biła się o każdy punkt i została szerszeniem, który upolował najpotężniejszą pszczołę świata.
Wiele tenisistek obeszłoby się smakiem, nawet przy prowadzeniu 5:2 w trzecim secie wielkoszlemowego finału z wielką Sereną Williams. Kerber to najlepszy dowód na to, że dyspozycja mentalna nie jest stałą, ale zmienną cechą. Przecież Niemka w przeszłości przegrała wiele meczów w głowie, tymczasem w swoim pierwszym wielkoszlemowym finale okazała się psychicznie doskonała. Serena za to w tym konkretnym meczu była krucha. - Ja zrobiłam wszystko, co mogłam. Dałam z siebie wszystko, co miałam tego dnia. Ludzie oczekują, że będę wygrywać każdy mecz. Z tego powodu aż chciałabym być robotem, ale nie jestem - mówiła Williams, która tego dnia nie była w stanie wznieść się na swój niebotyczny poziom. Jej spokojne podejście do całej sytuacji zastanawia.
Kerber nie pozwoliła Williams na wyrównanie rekordu Steffi Graf. Mieszkająca w podpoznańskim Puszczykowie 28-latka sprawiła, że już po Australian Open nie ma mowy o Klasycznym Wielkim Szlemie dla liderki rankingu. Podczas ubiegłorocznego US Open mówiono i pisano tylko o tym, że Amerykanka wygra wyścig z historią, ale inne zdanie na ten temat miała Roberta Vinci. W Melbourne psikusa sprawiła jej Andżelika Kerber i mówiąc szczerze poziom motywacji Sereny może teraz spaść do bardzo niskiego poziomu. Nie wiadomo jak się liderka rankingu zachowa, gdy w roku olimpijskim nie ma już szans wywalczyć Złotego czy Klasycznego Szlema. Małe rzeczy już ją nie interesują, ona celuje w te największe z największych, czyli w tym przypadku wygranie czterech wielkoszlemowych imprez w jednym sezonie, ewentualnie z dodatkiem w postaci złotego medalu olimpijskiego. Tego dokonała w 1988 roku Steffi Graf i z dużą dozą pewności można stwierdzić, że tego celu Williams nie zrealizuje. Za cztery lata igrzyska odbędą się w Tokio, a Serena będzie miała prawie 39 lat.
Andżelika Kerber jest taką szarą myszką WTA. Wyspecjalizowała się w wygrywaniu mniejszych turniejów, rangi Premier, ale na wielkoszlemowe zawody miała być za chuda w uszach. Tymczasem Niemka pokazała, że nigdy nie można nikogo skreślać, zwłaszcza kogoś, kto przeszedł taką metamorfozę. Kerber na przestrzeni lat z tenisistki typowo defensywnej i kontrującej przeobraziła się w taką, która nie tylko czeka, co zrobi rywalka, ale też sama przejmuje inicjatywę. To nie tylko efekt tego, że wzmocniła siłę uderzeń, ale również tego, że od strony fizycznej wygląda inaczej. Zrzuciła kilka kilogramów, dzięki czemu teraz jest zwinniejsza, sprawniejsza i szybsza w swoich reakcjach na korcie niż kiedykolwiek wcześniej. W sobotę 30 stycznia 2016 roku została pierwszą reprezentantką Niemiec z wielkoszlemowym tytułem w singlu kobiet od czasu Steffi Graf (Roland Garros 1999). 28-latka z Puszczykowa to dowód na to, że los może się uśmiechnąć do każdej tenisistki, jeśli tylko w siebie wierzy i nie rozgląda się na boki, tylko patrzy przed siebie oraz ciężką pracą burzy mur blokujący mięśnie i głowę, nie rozpraszając swojej uwagi pokusami życia codziennego.
Łukasz Iwanek