Małgorzata Niełacna: Wrocław trwa, ale się skończył, czyli wielkie halo, wielkie nic i wielka nuda

Organizatorzy jak co roku bardzo starali się, aby na korty przyciągnąć kibiców. Nie mogliśmy tym razem liczyć na nasz wspaniały debel Fyrstenberg – Matowski, ze względu na kontuzję brzucha, której nabawił się w trakcie rozgrzewki przed ćwierćfinałem Australian Open Mariusz.

Ale to nic, organizatorzy dali szansę w eliminacjach aż ośmiu polskim zawodnikom. Awans wywalczył Dawid Olejniczak, pozycja w rankingu światowym pozwoliła zagrać Łukaszowi Kubotowi, "dzikie karty” otrzymali Jerzy Janowicz, Marcin Gawron, Michał Przysiężny i Artur Romanowski. Nie można zapomnieć jeszcze o Tomaszu Bednarku startującym w grze podwójnej. To miał być nasz turniej.

I tak odpadali po kolei... Gawron, Przysiężny... Trudno, przecież liczyliśmy na Kubota! Romanowski, Olejniczak, debel Przysiężny / Bednarek... Odpadł Kubot. W pierwszej rundzie, z najniżej notowanym przeciwnikiem, których mieli nasi zawodnicy! Został nam już tylko Janowicz. Ale spokojnie, to nasz megatalent, nasz finalista juniorskich wielkich szlemów. Organizatorzy specjalnie ułożyli tak program turnieju, aby choć jeden mecz ponaddwumetrowego Polaka został rozegrany trzeciego dnia. Słuszne rozumowanie, na mecz przyszło wielu kibiców. Jaka szkoda, że nie udało się wygrać Janowiczowi tego nieszczęsnego tiebreaka w trzecim secie, bo awans do kolejnej rundy był tak blisko!

Tym samym, wraz z odpadnięciem ostatniego Polaka i przy okazji numeru jeden imprezy, Oliviera Rochusa, turniej umarł.

I słuchamy w wywiadach o tym, iż nasi tenisiści są zadowoleni z organizacji wrocławskiego challengera, że są usatysfakcjonowani, iż w ogóle wystartować mogli. Że w hali jest ciepło i że nawierzchnia jest szybka, ale dobra. Słyszymy też jednak, że w Polsce sportowcem jest być trudno. Owszem można zorganizować turniej – użyjmy nawet słowa "profesjonalny” – i można rozłożyć mecze pierwszej rundy na trzy dni tak, aby chociaż do środy na trybunach zasiedli kibice. Ale kiedy odpadają, hala zaczyna świecić pustkami, tenisiści się żalą, że jest cicho, a na turnieju robi się nudno. I jeśli tak nas to boli, to miejmy pretensje do zawodnika, który wspomina, że myśli o zmianie obywatelstwa na katarskie (niech i będzie niemieckie czy uzbekistańskie!), ale zastanówmy się też, czym się kieruje rozważając takie ewentualności. Dlaczego zostając bez sponsora ma alternatywę: albo wyjechać, albo skończyć ze sportem. Krytykujmy ile wlezie, tylko dajmy rozwiązanie, albo najlepiej – sami włóżmy do kieszeni tenisistów pieniądze na to, żeby mieli za co trenować, a obok postawmy trenera, który trening przeprowadzić potrafi.

Czy nie jest smutno czytać, choćby na tym portalu, że komuś marzy się najlepsza dziesiątka w rankingu, inni chcą w ciągu roku awansować o 100 pozycji, jeszcze inni zakładają, że będzie lepiej, bo gorzej przecież być nie może? Marzyć, liczyć i zakładać może każdy z nas. Ale sportowcy poświęcający na tenis tyle czasu, powinni mieć coś więcej, niż tylko nadzieje. Czytając o pierwszej dziesiątce większość z nas prędzej ironicznie się uśmiechnie, niż pomyśli: Brawo! Kiedy?

Sportowcy nie mogą żyć w niepewności, że sponsorowi przestanie się opłacać sponsorować, trenerowi znudzi się trenować, a masażyście masować... Tenis na całym świecie stał się świetną inwestycją. Inwestycją w talenty, z których później wykluwają się takie gwiazdy, jak Nadale, czy Murraye. Polska nie jest krajem trzeciego świata. Wiemy czym jest tenis. Wiemy, do czego służą rakiety tenisowe. Wiemy, jak wyglądają piłki do tenisa. Powiem więcej – chyba każdy z nas jest w stanie podać choć jeden adres kortu tenisowego. Są i tacy specjaliści, którzy zaczynają rozróżniać rakiety dla amatorów od tych profesjonalnych, którzy wiedzą, że są korty twarde i korty miękkie. I że na tych ostatnich zwanych ceglastymi, buty się brudzą i piłka odbija wolniej. Czy jesteśmy w czymś gorsi od Amerykanów czy Szwajcarów? Nie jesteśmy może pomysłodawcami McDonalda, czy niezawodnych szwajcarskich zegarków. Ale kto jak nie nasi, zdekodowali Enigmę (tak drodzy Anglicy, uświadomcie to sobie wreszcie). Kto jak nie Skłodowska-Curie odkryła (jakiś tam) pierwiastek. I gdzie jak nie w Polsce narodziły się pierogi ruskie! I na koniec proszę nie zapominać o polskim hydrauliku.

Drodzy panowie na stołkach, nie jesteśmy chyba głupsi od pożeraczy hamburgerów. Wierzę w was i wasz rozsądek. Nawet dzieci wiedzą, że inwestycja w sport, to inwestycja w zdrowie. Inwestycja w zdrowie to inwestycja w to, żeby na służbę zdrowia wydawać mniej. A chyba dziurę budżetową załatać chcemy bardzo. Niech się pan Tusk już tak nie wykłóca o cięcia w budżecie. Spokojnie, zaraz temu zaradzimy, pieniądze się znajdą!

Skutki uboczne? Jakiś talent, jakiś sukces, jakaś duma. Trudno.

Źródło artykułu: