Do Us Open 2002 Pete Sampras przystępował jako cień wielkiego mistrza. W rankingu ATP spadł na 17. miejsce, a w tamtym sezonie notował wiele spektakularnych porażek, na czele z przegraną w II rundzie Wimbledonu z George'em Bastlem (ATP 145). Nic dziwnego, że mało komu przechodziło przez myśl, że na kortach Flushing Meadows może wywalczyć kolejny, już 14. tytuł wielkoszlemowy.
- Australian Open okazał się rozczarowaniem, Puchar Davisa szokiem, Roland Garros niewypałem, a Wimbledon katastrofą. Nic dziwnego, że w rozmowach z żoną coraz częściej wypowiadałem słowo na "e": "emerytura" - wspominał niepowodzenia z 2002 roku w książce "Umysł mistrza".
US Open od zawsze dla Samprasa był szczególnym turniejem. To w Nowym Jorku zdobył pierwszy wielkoszlemowy tytuł (1990 rok), a do sezonu 2002 triumfował w tej imprezie czterokrotnie. Ale po ostatni tytuł sięgnął w 1996 roku. Na dodatek w latach 2000-01 dochodził do finału, ale zostawał zdeklasowany przez wówczas młodych i żądnych krwi Marata Safina i Lleytona Hewitta.
Zmagania w US Open 2002 tenisista z Waszyngtonu rozpoczął od pewnych zwycięstw z Albertem Portasem i Kristianem Plessem. W III rundzie wygrał pięciosetową batalię z Gregiem Rusedskim - "pyskatym Brytyjczykiem z Kanady" - jak go opisywał, który przed meczem wysyłał go na emeryturę.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: nie myślę o końcu kariery, mogę grać nawet przez 10 lat
- Na tym US Open miałem jeden cel: chciałem wygrać jeszcze jeden tytuł. Nie potrzebowałem tego sukcesu, miałem już swoje rekordy i nie musiałem niczego udowadniać. Wiedziałem, że potrafię. To dawało mi siłę, a wszystko inne spływało po mnie jak woda po kaczce - pisał w "Umyśle mistrza".
Po pokonaniu Rusedskiego przyszły wygrane nad wschodzącymi gwiazdami tenisa - wówczas 24-letnim Tommym Haasem, następnie nad 22-letnim Andym Roddickiem. W półfinale nie dał szans Sjengowi Schalkenowi. I tak oto doszedł do finału. A tam czekał na niego odwieczny rywal - Andre Agassi. Tenisista, z którym stworzył jedną z największych sportowych rywalizacji w dziejach.
- To nie był dzieciak, którego spotkałem w 1990 roku. Stał przede mną doświadczony, pewny siebie zdobywca wielu tytułów wielkoszlemowych, który miał pełną kontrolę nad swoją grą. Grą mogącą zrobić mi krzywdę - wspominał w autobiografii.
Sampras wygrał ten mecz 6:3, 6:4, 5:7, 6:4. Był to jego ostatni pojedynek w karierze, którą oficjalnie zakończył rok później. Zdobył tym samym 14. wielkoszlemowy tytuł, ustanawiając rekord, który miał przetrwać wieki. Ale tak się nie stało, bo ledwie rok później swoje mistrzostwa w Wielkim Szlemie zaczął kolekcjonować niejaki Roger Federer.
Federer podziwiał Samprasa. Pierwszy spektakularny sukces, po którym mówił o nim cały świat, wywalczył w 2001 roku, eliminując w Wimbledonie właśnie Amerykanina. - W tamtym meczu przekazałem mu wimbledońską pałeczkę - przyznał Sampras. Los sprawił, że rekord triumfów w Wielkim Szlemie Samprasa Federer pobił również na Wimbledonie, w 2009 roku pokonując w finale Andy'ego Roddicka. A Sampras honorował go wówczas z loży królewskiej.
Sytuacja, w jakiej Sampras przystępował do US Open 2002, można porównać do tej Federera z Australian Open 2017. Wielki mistrz, wciąż mający ogromne umiejętności, ale jednocześnie coraz częściej ponoszący bolesne porażki, na którego mało kto stawia. A jednak udowadnia wielką klasę i odsyła młodszych i wyżej notowanych rywali.
Ostatnim tenisistą, który wygrał turniej wielkoszlemowy jako 17. gracz rankingu, był właśnie Sampras. W niedzielę może się to zmienić. Z "17" w Australian Open 2017 występuje bowiem Federer, którego czeka finał z Rafaelem Nadalem.
Co ciekawe, identycznie jak Sampras w US Open 2002, Federer trafił w finale na swojego największego rywala, z którym od ponad dekady toczy pasjonujące potyczki A jeżeli wygra i zdobędzie 18. wielkoszlemowy tytuł, w tym pierwszy od 2012 roku, należy mieć nadzieję, iż wzorem idola nie zakończy kariery. Chociaż drugiej strony, odejście w glorii triumfu to coś, o czym marzy każdy sportowiec. - Dano mi rzadką szansę, by odejść na własnych warunkach. Wykorzystałem ją - wyjawił Sampras.
Oby w głowie Federera nie pojawiła się taka myśl. Przynajmniej jeszcze nie w niedzielę.
Marcin Motyka