Łukasz Iwanek: Siostrom Williams wolno wszystko?

Kiedy w ubiegłym roku władze kobiecego tenisa wprowadziły spore zmiany w systemie rozgrywek odezwały się głosy niezadowolenia wielu zawodniczek. Głównym zarzutem miało być zmuszanie ich do grania w konkretnych turniejach.

W niedzielę w Indian Wells zakończył się pierwszy z obowiązkowych dla czołówki turniejów rangi Premier. Jak się okazuje obowiązkowy, ale nie dla wszystkich. Z pierwszej 20 na starcie zabrakło sióstr Williams.

Kiedy w ubiegłym sezonie WTA wprowadzała nowe przepisy pierwsza moja myśl była taka: co zrobią siostry Williams? A dopiero później zacząłem rozmyślać nad tym, jak te zmiany wpłyną na poziom kobiecych rozgrywek. Wedle pierwotnego regulaminu Amerykanki nie pojawiając się w Indian Wells nie mogłyby zagrać w Miami, królestwie Sereny.

Jak wiadomo Venus i Serena w Indian Wells nie występują od czasu, gdy w 2001 roku zostały posądzone o ustawienie półfinału, który... się nie odbył. Siostry Williams miały zagrać ze sobą, ale niemal w ostatniej chwili Venus zrezygnowała z gry. Kibice potraktowali je porcją gwizdów, a panny Williams później oskarżały miejscową widownię o rasizm.

Serena wielokrotnie powtarzała, że więcej jej noga w Indian Wells nie postanie. I nadal trwa w tym postanowieniu. Nawet zmiany przepisów nie skłoniły ją do przyjazdu do Indian Wells.

Jak się okazało każdy przepis można obejść. Siostry Williams z pomocą swoich prawników sprawiły, że WTA wprowadziła modyfikacje w regulaminie. Teraz wystarczy, żeby zawodniczka nie biorąca udziału w obowiązkowym turnieju uczestniczyła w serii imprez promujących zawody. I ma się to odbywać w odległości do 125 mil od miejsca rozgrywania turnieju.

A zatem siostry Williams zrobiły sobie parę zdjęć z fanami, porozdawały kilka autografów i sprawa załatwiona.

Trochę mnie dziwi ich zacietrzewienie. Przecież ten nieprzyjemny incydent miał miejsce osiem lat temu. Na dodatek sytuacja była mocno kontrowersyjna, bo przecież nikt o żadnej kontuzji Venus nie miał pojęcia. Twierdzono wtedy, że ojciec tenisistek Richard wybrał do finału mocniejszą Serenę i nie chciał żeby się przemęczyła przed decydującym pojedynkiem.

Jestem ciekawy co się stanie, gdy nagle kilka gwiazd postanowi sobie zrobić przerwę od intensywnego grania i zdecyduje się na tę furtkę z promocją imprezy w odległości do 125 mil od jej rozgrywania. Larry Scott i spółka naważą sobie kolejnego bigosu, który będą musieli sami zjeść. Bo ta organizacja lubi sobie komplikować życie i zamiast zapobiegać chorobom woli leczyć od podstaw wynajdując nowe mikstury.

Przyznam szczerze, że byłem pewny, że przepis o serii obowiązkowych imprez okaże się martwym przepisem, bo przecież WTA nie może niszczyć kury znoszącej złote jajka. A przecież panny Williams zapewniają WTA gigantyczne pieniądze, więc trzeba na nie chuchać i dmuchać. To w końcu czysty biznes, jak cały współczesny sport. Gwiazdy zawsze mają rację, nawet wtedy gdy jej nie mają.

Źródło artykułu: