Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Narodziny syna nauczyły pana cierpliwości?
Jerzy Janowicz, reprezentant Polski w Pucharze Davisa: Nie, nie jestem cierpliwym człowiekiem i chyba już nigdy nie będę.
A zmieniły coś w podejściu do życia?
Jestem, jaki jestem, choć syn z pewnością niweluje stres. Nie skupiam się wyłącznie na tenisie, zdrowiu czy kolanie. Wprowadza mnie w stan błogości i rozpuszcza problemy. Tak było przez okres, w którym walczyłem z kontuzją. Syn mocno pomógł mi się wyluzować. Minimalizował zmartwienia.
Wrzucał pan zdjęcia, na których widać, jak syn ogląda tenisowe mecze. Chciałby pan, by poszedł w stronę tenisowej kariery?
Mogę mu coś zasugerować, ale nie będę narzucał, co ma robić. Jeżeli tenis mu się spodoba, na pewno w tym pomogę. Nie ma co ukrywać, mamy z Martą (Domachowska, tenisistka, życiowa partnerka Janowicza - przyp. red.) pojęcie o tenisie. I to niemałe. Geny ma po nas typowo tenisowe. Na pewno będziemy mogli mu pomóc na tej drodze. Jeżeli nie będzie chciał tego robić - trudno. Choć mam nadzieję, że będzie chciał się zajmować sportem zawodowo.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: kamerzysta ucierpiał przez Urszulę Radwańską
Powrócił pan do tenisa, więc jest coraz więcej wyjazdów. Jak pan znosi rozłąkę z najbliższymi?
Miałem szczęście w nieszczęściu, bo syn się pojawił, gdy byłem cały czas w domu. Wyjeżdżałem z domu tylko na badania i rehabilitację. Resztę czasu poświęcałem synowi. Praktycznie cały pierwszy rok byłem z nim, teraz naszej rozłąki jest więcej, ale plan jest taki, by za kilka miesięcy, gdy będzie bardziej świadomy, podróżował ze mną. Nie powinno być większego problemu.
Trudno jest wrócić do zawodowego grania? I chodzi mi nie tylko o względy sportowe, ale też tryb życia.
Chcę grać jeszcze w tenisa. Nie jestem jeszcze przecież bardzo stary. Kilka lat wciąż przede mną. Teraz najważniejsze dla mnie jest kontrolowanie swojego zdrowia. Wyjazdów nie może być na razie za dużo. Taki jest tenis. Całe życie latałem i jeździłem po świecie, tego się nie da przeskoczyć.
Brakowało panu tego?
Z jednej strony brakowało, ale z drugiej widziałem, jaka jest moja sytuacja z kolanem. Była bardzo słaba. Grania mi nie brakowało, bo wiedziałem, że odbywałoby się to cały czas z dużym bólem. To nic przyjemnego, za tym nie tęskniłem w ogóle. Tęskniłem tylko za tenisem bez bólu. Za zdrowym kolanem. Miałem taki okres, to był 2017 rok, gdy kolano doskwierało mi bez przerwy. Wtedy zdecydowałem się na operację.
Po operacji, żmudnym procesie rehabilitacji, nie ma strachu, że kontuzja wróci?
Nigdy nie omijałem ćwiczeń ze strachu przed bólem, ale boję się grać dużo turniejów. Dawkuję to sobie z tygodnia na tydzień. Mogę sobie na to pozwolić, bo organizatorzy dają mi dzikie karty. Jeżeli zgłaszałbym się z własnego, zawieszonego rankingu na trzy tygodnie przed turniejem, dostając się do imprezy, musiałbym na nią jechać. Byłoby ciężko. Takie wyjazdy jednotygodniowe, zaplanowane znienacka mają sens. Dziś nie mam strachu przed bólem. Tym bardziej że tego bólu na razie nie odczuwam.
Nie jest tajemnicą, że lubi pan gry komputerowe. Podczas rehabilitacji częściej można było pana zobaczyć w mediach społecznościowych właśnie w roli streamera. To była tylko rozrywka czy coś więcej?
Lubię gry komputerowe, elektronikę, nowinki elektroniczne. To moje małe hobby. Nie byłem wyczynowcem. Nie miałem za dużo czasu, żeby poświęcić się temu całkowicie, bo robiłem wszystko, żeby wrócić do tenisa. Jednak miałem wtedy więcej okazji do grania niż w trakcie kariery. W zeszłym roku miałem podpisaną umowę z Facebookiem, dlatego na moim profilu pojawiały się streamy. Teraz znowu tenis jest najważniejszy i wszystko idzie do lamusa. Wiadomo, pogrywam sobie amatorsko ze znajomymi dla relaksu, ale to na pewno żaden poziom wyczynowy. Czasami, kiedy nie grałem ani nie trenowałem, ale się leczyłem, jeździłem z kolegami na amatorskie turnieje, wyłącznie rozrywkowo.
Kiedy nie był pan pewny, czy będzie mógł kontynuować karierę, miał pan jakiś awaryjny plan B?
Nie potrafiłem myśleć o żadnym planie B, dopóki sobie nie powiedziałem, że kończę definitywnie z tenisem. Cały czas myślałem o tym, że muszę sobie dać jeszcze jedną szansę. Jeżeli sam sobie nie powiem, że to koniec z tenisem, to nie będzie myśli o żadnym planie B.
Kiedy pan nie grał, odwlekał w czasie powrót, komentarze nie zawsze były pozytywne. Mnóstwo osób nie wierzyło, że znów będzie pan wygrywać. Hejt w tenisie pojawia się bardzo często, szczególnie po porażkach. To pana dotyka?
Jestem taką osobą, która ma to mocno gdzieś. Mnie to nie rusza. Znam ludzi i zawodników, na których ma to ogromny wpływ. Trzeba się od tego odciąć. Kto sieje hejt w internecie? Ci, którzy w życiu nie osiągnęli za dużo. Umówmy się, to tylko internet. Nic więcej. To, że ktoś będzie pisał o nas tak, a nie inaczej, nie ma na mnie wpływu. Z jednej strony, co z tego, a z drugiej można się zacząć zastanawiać, jak można kontrolować to, co się dzieje w internecie? Czasami ludzie przesadzają. Gdybyśmy otworzyli moją skrzynkę na Facebooku czy Instagramie, to przeczytalibyśmy takie rzeczy, że byłaby pani w ciężkim szoku. Trzeba się od tego odciąć, to jest do niczego niepotrzebne.
Najlepiej się odciąć?
Zdecydowanie. Mnie to po prostu nie rusza. Temat jest prosty. To, że ktoś pisze coś w internecie pod pseudonimem, nie znaczy, że ma pojęcie o życiu i mam go słuchać. Dla mnie autorytetem tenisowym może być John McEnroe a nie osoby, których nigdy nie widziałem. Wchodzą na forum i marnują czas na pisanie obraźliwych komentarzy o mnie. Czytanie tego nie ma jakiegokolwiek sensu.
Nie miał pan nigdy ochoty wyciągnąć prawnych konsekwencji wobec hejterów?
To jest ciężki temat. Internet osiągnął taką skalę, że rejestrowanie kont na Facebooku czy Instagramie powinno być zdecydowanie bardziej kontrolowane. Na przykład poprzez użycie dowodu osobistego. Jeżeli ktoś ma czelność kogoś obrażać, to wtedy nie byłoby problemu z namierzeniem takiej osoby. Temat byłby zakończony w kilka minut. Teraz nie jest to w ogóle monitorowane, dlatego ludzie sobie pozwalają na zdecydowanie za dużo.
Ale czyta pan komentarze pod swoimi aktywnościami?
Nie. Mam aplikację, która mi pokazuje zbiór artykułów z danego dnia, wszelkie wydarzenia, katastrofy, wypadki, wydarzenia. Z reguły przeglądam je rano.
Nie czyta pan artykułów o sobie?
Nie. Materiały na mój temat, jeśli do mnie docierają, to takie wysyłane przez moich znajomych. Wycinają fragmenty lepsze, gorsze, ciekawsze. Najczęściej w taki sposób docierają do mnie artykuły z moim udziałem.
Czyli jednak rzeczywiście nic się nie zmieniło, temperament i przekonania zostały u pana dokładnie takie same.
Jestem sobą, zawsze taki byłem. To, jak o mnie piszą media, to inna rzecz. Inteligencja mediów jest bardzo duża. Wiadomo, że artykuły o mnie, które mają wyraźne tytuły typu "burak" czy "gbur", sprzedadzą się lepiej niż te o "miłym chłopaku, który gra w tenisa". To jasne, że ludzie lubią czytać sensacje, dlatego media niektóre rzeczy podkręcają na siłę, tak to po prostu działa.
Rozmawiamy w Kaliszu, gdzie w piątek i sobotę Polska zagra z Hongkongiem w Pucharze Davisa. Dla pana to pierwszy występ w kadrze po 4,5 roku nieobecności. Na co można liczyć z pana strony?
W niedzielę grałem finał challengera w Pau - Pucharu Davisa nie da się na to przełożyć, ale będę gotowy na piątek. Normalnie raczej bym sobie odpuścił występ, gdyby to był zwykły turniej, ale nie ma innej drogi. Ciało musi się adaptować do wysiłku turniejowego. Trenowanie trenowaniem, nie ma większego problemu, ale rytm turniejowy to troszkę inna bajka i muszę do tego podchodzić bardzo ostrożnie.
Czytaj też:
-> Tenis. Puchar Davisa. Jerzy Janowicz: Nie zapomniałem jak się gra w tenisa
-> Tenis. Puchar Davisa. Nowe doświadczenie reprezentacji Hongkongu. Kort w hali i daleko od domu