Choć 2020 rok z powodu pandemii koronawirusa przez mało kogo będzie dobrze wspominany, przeszedł do historii polskiego tenisa ze względu na triumf Igi Świątek w wielkoszlemowym Rolandzie Garrosie. 2021 rozpoczął się najlepiej jak mógł - w pierwszym tygodniu rozgrywek Hubert Hurkacz zdobył tytuł w turnieju ATP 250 w Delray Beach.
Hurkacz sięgnął po trofeum w sposób bezdyskusyjny. W czterech rozegranych meczach nie stracił ani jednego seta. W każdym ze spotkań był faworytem i znakomicie wywiązywał się z tej roli. Imponował spokojem, rozwagą, przygotowaniem taktycznym i umiejętnością wykorzystywania własnych atutów.
Tenisiści często podkreślają, że pierwszy występ po przerwie to niewiadoma. Dlatego udany start jest bardzo ważny. Dodaje pewności siebie, daje poczucie dobrego przygotowania i odpowiednio wykonanej pracy oraz pozytywnie napędza w perspektywie kolejnych występów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny
Co prawda, Hurkacz w Delray Beach nie mierzył się z rywalami ze ścisłej światowej czołówki, ale to nie ma aż takiego znaczenia. Turnieju rangi ATP Tour nie wygrywa się pstryknięciem palcami. Na przestrzeni kilku dni trzeba prezentować równy i wysoki poziom, mierząc się z rywalami o różnych stylach i w zmiennych warunkach.
Wrocławianin, dla którego to drugi w karierze tytuł w głównym cyklu, jest profesjonalistą w każdym celu. Można mieć pewność, że nie zachłyśnie się najlepszym możliwym otwarciem sezonu. Zresztą dał to do zrozumienia już podczas wywiadu po finale, kiedy podkreślił, że są jeszcze rzeczy, nad którymi musi popracować i ma nadzieję, iż w lutym w Australii będzie grał jeszcze lepiej.
Obecne czasy nie dają nam wielu radości w życiu codziennym. Dlatego, jako miłośnicy tenisa, życzymy sobie, aby pozytywnych emocji dostarczali nam polscy zawodnicy. Preludium okazało się bardzo przyjemne. Czekamy na ciąg dalszy i kolejne powody do zadowolenia. Oby już za niespełna miesiąc w Melbourne.
Marcin Motyka