Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Iga Świątek walczy na kortach Rolanda Garrosa o szósty wygrany turniej z rzędu. 20-latka z Raszyna była najlepsza kolejno w Dausze, Indian Wells, Miami, Stuttgarcie i Rzymie.
- Iga to "sceniczne zwierzę". Potrzebuje ludzi, interakcji, bodźców, one ją nakręcają. Jako dziecko na każdym kroku lubiła się sprawdzać. Pamiętam, jak raz pojechaliśmy na narty. Iga zniknęła za hałdą. Serce podeszło mi do gardła, byłam przerażona - wspomina Dorota Świątek.
Mama liderki światowego rankingu opowiada nam też o początkach kariery córki oraz ich obecnych relacjach.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jak to jest być mamą najlepszej tenisistki na świecie?
Dorota Świątek, mama Igi: Mam poczucie spełnienia, dumy i satysfakcji. Dotarcie do tego miejsca nie było łatwe i cieszę się, że wysiłek przyniósł tak spektakularne rezultaty. Trudno było to wszystko pogodzić z obowiązkami domowymi, towarzyskimi, szkolnymi i zawodowymi (Dorota Świątek jest ortodontą i stomatologiem - przyp. red.), ale się udało. Stanowiliśmy rodzinę "zadaniową". Nikt nie narzucał ról, były dla nas oczywiste. Mocno wspierałam Igę i Agatę. Jeździłam z nimi na zawody do Szczecina, Gdyni, Sopotu, Puszczykowa, Soboty, Opalenicy, Poznania, Radomia, Chorzowa, Łodzi, Pabianic, na turnieje europejskie z cyklu Tenis Europe i ITF… Proszę pamiętać, że Agata też grała w tenisa w starszej kategorii wiekowej.
Jak opisałaby pani Igę? Powiedziała w jednym z wywiadów, że jest introwertyczką.
Nie zgadzam się. Jako dziecko była żywiołowa, spontaniczna, bardzo wesoła i komunikatywna. Szybko nawiązywała kontakty z rówieśnikami. Lubiła się sprawdzać, szukała wyzwań. To ją zaprowadziło na szczyt. Kiedy na spacerze mijała słupek, musiała przez niego przeskoczyć. Nie pamiętam, by przyszła do mnie i powiedziała: "mamo, nudzi mi się". Zawsze potrafiła zorganizować sobie czas i zabawę. Poza tym Iga to takie "zwierzę sceniczne", lubi skupiać na sobie uwagę. Bycie na scenie nigdy jej nie tremowało. Potrzebuje towarzystwa, interakcji, bodźców. One ją nakręcają.
Wracała do domu z podartymi kolanami?
Zdarzało jej się zniszczyć ubranie lub obuwie, nabić sobie trochę siniaków czy skaleczyć się. Igi wszędzie było pełno. Musiałam mieć oczy dookoła głowy, ale nigdy nie mówiłam: "uważaj, dziecko, bo się pobrudzisz". Gdyby chciała się położyć w kałuży, nie miałabym nic przeciwko. Trudno było utrzymać ją w ryzach w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lubiła szarżować. Pamiętam, jak pojechaliśmy na narty. Na stoku był ostry zakręt, z usypaną przez ratraki ogromną hałdą śniegu. Iga, oczywiście w pędzie, nie wyhamowała, wypadła poza tę hałdę. Z trasy nie było widać, czy są tam siatki zabezpieczające. Dostrzegłam za to czubki drzew. Można się było domyślać, że jest dziesięć, piętnaście metrów w dół. Kiedy Iga zniknęła za hałdą, serce podeszło mi do gardła. Byłam przerażona. Narciarze zeszli z trasy, żeby zobaczyć, co się stało. Podchodzę, a córka leży nieruchomo na śniegu i mówi z lekko wystraszoną miną:
- Czekam, aż mnie ktoś podniesie…
Na szczęście skończyło się na strachu, ale brawura nigdy nie opuszczała Igi.
Moja siostra obchodzi dziś urodziny i jednocześnie zakończyła sesję z najlepszymi wynikami... Mam więc nadzieję, że jest z siebie dumna, jak na tym zdjęciu. #sisters #happybirthday pic.twitter.com/QnPQk5SKOl
— Iga Świątek (@iga_swiatek) July 6, 2020
Często ogląda pani Igę z trybun?
Ten etap już przerobiłam i to podwójnie. Natomiast oglądam większość transmisji z meczów córki. Iga jest już dorosła, niezależna i samodzielna. Nie musi jeździć na turnieje z mamusią. Ma swój team.
Siostra Igi, Agata, powiedziała kiedyś w wywiadzie dla TVN24, że "pozostaje pani w cieniu życia sportowego Igi, z którego sama się pani usunęła". Lepiej stać z boku?
Nie czuję, bym wycofała się na własne życzenie z jej życia sportowego. Żeby kogoś wspierać, nie trzeba fizycznie przy nim być. Byłam mamą wielozadaniową i faktycznie dużo czasu stałam z boku... fotela stomatologicznego, aby zapewnić obydwu córkom wszechstronny rozwój osobisty. To pozwoliło im co roku cieszyć się wyjazdami na ferie zimowe i wakacje, a także podróżować po Polsce i Europie w celu realizacji ich pasji sportowych i podróżniczych. Pozwoliło na zaspakajanie ich wszelkich potrzeb i aspiracji. Nie tylko sportowych.
Jakie są zatem obecnie pani relacje z Igą?
Zawsze gratuluję córce wygranych tytułów, najczęściej drogą mailową. Natomiast kontakt jest mocno ograniczony. Iga często przebywa za granicą, ma bardzo napięty terminarz i wiele obowiązków. Jest pochłonięta swoimi sprawami zawodowymi. Rozumiem to. Zresztą jako dorosła osoba sama określa i kształtuje relacje z innymi. Poza odległością i napiętym grafikiem na nasze relacje wpływają też czynniki rodzinne, ale nie chciałabym zgłębiać tematu. Tutaj postawmy kropkę.
Zatem wróćmy do przeszłości. W pokoju wisiały plakaty tenisistów?
Nie, Michael Jackson. Iga lubi muzykę. Po triumfie córki w Paryżu w gratulacjach zadedykowałam jej "Flawless" George’a Michaela. To bardzo dobra piosenka o młodych ludziach. Różnorodnie uzdolnionych, ruszających w świat w poszukiwaniu spełnienia marzeń, głodnych sukcesu. Iga była jedną z takich osób.
Po zwycięstwach były wspólne wypady na lody?
Zdarzały się lody, słodycze, wypady na zakupy. Nagroda to ważny czynnik motywujący. Iga za każdy wygrany turniej międzynarodowy dostawała ode mnie środki finansowe z zastrzeżeniem, że muszą być przeznaczone na rozwój tenisowy. Traktowałam to jako element edukacji. Córka podchodziła do tego bardzo rozsądnie. Umiała podjąć decyzję, na co przeznaczyć pieniądze.
Spodziewała się pani, że będzie najlepsza na świecie?
W życiu, a zwłaszcza w sporcie nikt nie daje żadnych gwarancji. Na pierwszym treningu dziecka nie wiemy, jakie ma predyspozycje mentalne i fizyczne do uprawiania tego sportu: jaką ma biochemię, fizjologię, odporność psychiczną, czy będzie chciało ciężko pracować pod presją i wreszcie czy dopisze mu zdrowie i szczęście. Gra Igi mi się podobała. Myślałam, że spodoba się też kibicom. Widziałam u niej swobodę i kreatywność, nie bała się ryzykować, eksperymentowała na korcie. Była dla rywalek nieprzewidywalna. Widziałam, że się do tego nadaje i że wychodzi jej to wszystko z niespotykaną łatwością, ale nie wiadomo było, jaki poziom osiągnie. Każdy rodzic uważa, że jego dziecko jest genialne, co może być zwodnicze. Iga naprawdę jednak dobrze rokowała. Sygnały z zewnątrz to potwierdzały. Mówię o propozycjach kontraktowych na sprzęt i stroje tenisowe.
Nie było niebezpieczeństwa tzw. sodówki?
Nie. Iga zdawała sobie sprawę, że strój sportowy to po prostu jej wyposażenie zawodowe. Wiedziała też, że sponsorzy zgłaszają się do najlepszych i dobrze rokujących. To dodało jej pewności.
Mówiła pani o podziale obowiązków w waszym domu. Podobno tata rozwijał Igę i Agatę sportowo, a pani pilnowała szkoły.
Kiedy córki były małe, obowiązki szkolne stanowiły priorytet. Gdy pojawił się tenis, te proporcje się odwróciły. Agata i Iga wiedziały jednak, że poza treningiem są jeszcze lekcje do odrobienia. Im szybciej to zrobiły, tym więcej miały czasu na tenis. Na zebrania do szkoły chodziłam więc z przyjemnością.
Jak określiłaby pani swoją rolę w rozwoju sportowym Igi?
Sportowo zajmowali się dziećmi trenerzy tenisa i nie robili tego charytatywnie. To oni od najmłodszych lat uczyli córki posługiwania się rakietą. Zadaniem rodziców było przywieźć i odebrać dzieci z zajęć. W domu dbałam o detale. Zawsze sama szykowałam posiłki od podstaw. Zero gotowych dań, wysypywanych z torebek na patelnię. Nie zamawialiśmy pizzy, nie szłam na łatwiznę. Jako lekarz mam świadomość, jak dieta wpływa na zdrowie człowieka. Nie było w domu napojów gazowanych, czasem trafiały się słodycze. Mam słabość do włoskich deserów, moim popisowym przewinieniem dietetycznym jest tiramisu.
Podobno Agata też do pewnego momentu świetnie radziła sobie na korcie?
Zgadza się - miała dużo sukcesów juniorskich, też dochodziła wysoko w drabinkach turniejowych, wygrywała mistrzostwa polski, mastersy. Przestała grać w drugiej klasie gimnazjum z powodów zdrowotnych. Mieliśmy dwie opcje: operacja albo odstawienie sportu. Wybraliśmy tę drugą i to na szczęście wystarczyło. Agata nie zrezygnowała z aktywności sportowej, ale postawiła na wiedzę. Teraz kończy studia. Dzięki temu, że zaczęła trenować jako pierwsza, Idze było trochę łatwiej rozpocząć przygodę z tenisem.
Rozmawialiśmy już o zwycięstwach, więc zapytam też o porażki. Jak Iga je znosiła?
Nie lubiła przegrywać, jak każdy. Nigdy nie było z tego powodu jakiejś rozpaczy lub tragedii. Zdarzyło się jej połamać parę rakiet po nieudanej akcji. Typowe zachowania zabarwione emocjonalnie w uzasadnionych sytuacjach. Po porażkach potrzebowała przestrzeni na własne przemyślenia, ale nie zamykała się w pokoju. Jak na dziecko podchodziła do tego bardzo dojrzale. Trudno w takich sytuacjach cokolwiek doradzać, jeśli nie stoi się na korcie. Nie wiadomo, jak zawodnik czuje się fizycznie, psychicznie, jaki w danym momencie ma poziom koncentracji.
Iga była pracoholiczką?
Nie wiem, czy określiłabym ją w ten sposób. Wolała grać mecz niż trenować. Nie mówiła nigdy, że marzy o kolejnym treningu. Udało jej się jednak połączyć pasję, ciekawość świata i zamiłowanie do podróży z pracą zawodową.
Nie miała pani obaw, że córka nie zdoła spełnić swoich marzeń?
Miałam, wiązały się z kontuzjami. Nie wiedzieliśmy, jakie będą wyniki leczenia i długiej rehabilitacji. Potrzebowała spokoju i cierpliwości. Czasem trzeba umieć zupełnie odpuścić. To się opłaca, bo w pewnym stopniu testuje determinację. Dziecko wraca do sportu spragnione gry. Po przerwie spowodowanej kontuzją Iga wygrała z marszu juniorski French Open w deblu i juniorski Wimbledon w singlu. Obawy bardzo szybko ustąpiły miejsca pewności, że wróciła na właściwy tor.
Powiedziała pani: "Każdy rodzic uważa, że jego dziecko jest genialne". Podczas turniejów dzieci na trybunach bywało gorąco?
Mecze w młodszych kategoriach wiekowych nie były profesjonalnie sędziowane. Sędziów przywoływano tylko w wątpliwych sytuacjach, a nie widzieli przecież, gdzie upada piłka. Zdarzały się kłótnie między zawodnikami czy rodzicami, czasem dochodziło też do nadużyć. Widział pan kiedyś mecz na turnieju młodzieżowym? Dzieciak co chwilę patrzy na reakcję rodzica. Na początku po przegranej piłce się wierciłam, odwracałam głowę, rozprostowywałam kości. Córka mogła pomyśleć, że jestem z niej niezadowolona. Dlatego potem siedziałam jak mumia! Nie wykonywałam żadnego ruchu. Kontrolowałam się, by nie generować problemów. Dziecko uzna, że zawiodło rodzica i potem przegrywa trzy piłki z rzędu. Dorośli czasem nie zdają sobie z tego sprawy.
Nigdy nie pomyślała pani, że Iga być może płaci za marzenia zbyt wysoką cenę?
Córki miały świadomość, że ta droga wiąże się z wyrzeczeniami. Iga praktycznie musiała zrezygnować z życia towarzyskiego. Omijały ją wycieczki szkolne, imieniny, urodziny członków rodziny, koleżanek, święta… Często mówiła, że jej tego brakuje. Ale od początku znała cenę sukcesu. Doby nie da się rozciągnąć.
Wspomniała pani, że nie jeździ na turnieje, ale z wynikami jest na bieżąco.
Oczywiście. Największą radość sprawiają mi jej nowe umiejętności, które wykorzystuje z powodzeniem w grze. Widzę też, że dojrzewa emocjonalnie, więcej dostrzega na korcie, potrafi dłużej utrzymywać koncentrację, nauczyła się wykorzystywać właściwości nawierzchni, na której gra. Po zwycięstwie we French Open w 2020 roku byłam bardzo wzruszona. Nie spodziewałam się, że ten pierwszy tytuł wielkoszlemowy przyjdzie bez uprzednich zwycięstw w turniejach niższej rangi cyklu WTA. Pod tym względem była to ogromna niespodzianka.
Pani życie zmieniło się po sukcesach Igi?
Dostaję bardzo dużo gratulacji od znajomych, nieznajomych, osób, z którymi współpracuję na co dzień, pacjentów, przyjaciół. To bardzo miłe. Słyszę także wyrazy uznania za wychowanie i wykształcenie córek. Dla wielu osób sukces Igi jest niewyobrażalny. Cieszę się, że wywołuje takie poruszenie i że ma wokół siebie tylu oddanych fanów. Należy jej się, wykonała ogromną pracę.
Powiedziała pani, że byliście zadaniową rodziną. Mogą zatem sobie państwo powiedzieć: zadanie wykonane.
Każdy rodzic ma swoją wizję. Chciałam wychować i wykształcić córki tak, by stały się samodzielnymi, niezależnymi kobietami, żonami i matkami. Mam nadzieję, że takie właśnie będą.