- W parku jest bomba, macie 30 minut.
27 lipca 1996 roku, 24 lata po zamachu terrorystycznym w Monachium, igrzyska olimpijskie po raz kolejny zostały splamione krwią niewinnych ludzi. W parku olimpijskim w Atlancie wybuchła bomba, która doprowadziła do śmierci dwóch osób, 111 zostało rannych.
I tylko dzięki jednemu ochroniarzowi nie doszło do jeszcze większej tragedii. Richard Jewell uratował wiele ludzkich istnień, jednak jego życie na wiele miesięcy zamieniło się w koszmar.
Wybuch i absolutna cisza
To miały być najbezpieczniejsze igrzyska olimpijskie w historii. Amerykanie wydali na zabezpieczenia setki milionów dolarów (ponad 300 mln), w Atlancie po raz pierwszy wprowadzono też cyfrowe akredytacje. Zwiększone siły ochroniarzy, służb porządkowych, wolontariuszy.
ZOBACZ WIDEO: Jak poważna jest kontuzja Michała Kubiaka? "On da sobie odgryźć rękę, aby wyjść na boisko i zagrać w ważnych meczach"
Dlatego gdy na scenie w parku olimpijskim trwał rockowy koncert zespołu Jack Mack and the Heart Attack, nikt z setek obecnych tam ludzi nie zastanawiał się nawet, czy grozi mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Także ubrany w jeansy i niebieską koszulkę Eric Rudolph. Mężczyzna nie wyróżniał się z tłumu niczym szczególnym. Poza tym, że miał ze sobą zielony plecak, który odłożył pod jedną z ławek i odszedł.
Po 25 minutach policja odebrała jego wiadomość. Mniej więcej w tym samym czasie ochroniarz Richard Jewell zwrócił uwagę na pozostawiony w jego okolicy plecak. Po wezwaniu jednego z agentów FBI szybko ustalono, że nie należy do nikogo z będących w pobliżu osób.
Wkrótce, po konsultacji z policją rozpoczęto ewakuację terenu. To ocaliło życie dziesiątek ludzi, jednak nie wszystkich.
"Szliśmy ulicą, było bardzo głośno, rozmowy ludzi przeplatane odgłosami muzyki. Nagle poczułam uderzenie powietrza z lewej strony, które odrzuciło mnie na kilkanaście metrów. Gdy upadłam, nie było słychać nic. Absolutna cisza" - wspominała później jedna z rannych osób.
Bomba w Centennial Olympic Park wybuchła o godz. 1:25 w nocy. Doszło do eksplozji jednego ładunku, choć w plecaku były aż trzy. Do tego odłamki i gwoździe. Gdyby wszystko zadziałało po myśli zamachowca, liczba ofiar mogłaby być ogromna.
Dla rodzin 44-letniej Amerykanki Alice Hawthorne i operatora kamery tureckiej telewizji nie stanowiło to jednak pociechy. Oni w zamachu stracili swoich najbliższych.
Bohater, który stał się winnym
Informacja o zamachu szybko obiegła cały świat. Prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton w wydanym oświadczeniu nazwał zamach "okropnym aktem terroru" i zapowiedział błyskawiczne działania, mające na celu znalezienie zamachowca. Wszystkim po głowach krążyło jednak też pytanie: co dalej z igrzyskami?
Postanowiono, podobnie jak w Monachium, nie przerywać imprezy, a organizatorzy próbowali przekonać opinię publiczną, że zamach nie miał nic wspólnego z igrzyskami i mogło do niego dojść wszędzie. Media skupiły się już wtedy na człowieku, dzięki któremu w parku olimpijskim nie zginęło więcej osób.
Richard Jewell, ochroniarz który zwrócił uwagę na zielony plecak, stał się bohaterem Ameryki. Zapraszano go do telewizji, tworzono o nim reportaże, przeprowadzono wywiady z sąsiadami, przyjaciółmi. Sielanka trwała jednak tylko trzy dni.
Życie 33-letniego ochroniarza zamieniło się w koszmar, gdy do FBI zadzwonił dyrektor szkoły, w której Jewell kiedyś pracował. Ray Cleere wcale nie zamierzał go chwalić - określił go jako nadgorliwego służbistę, niespełnionego policjanta, który na dodatek miał chwalić się znajomością ładunków wybuchowych. Wkrótce jeden ze znajomych Jewella miał powiedzieć, że widział na jego plecach zielony plecak.
Swoje zrobił też artykuł w dzienniku "Atlanta Journal", w którym przedstawiono 33-latka jako głównego podejrzanego ws. zamachu. To wystarczyło, by rozpętało się piekło.
88 dni koszmaru
Gdy FBI przekazało, że Jewell jest podejrzany o dokonanie zamachu, stał się obiektem linczu. Amerykańscy dziennikarze zachowywali się jak kierowane instynktem zwierzęta i rzuciły się na nową ofiarę. Kolejne przesłuchania Richarda Jewella były pełne manipulacji ze strony agentów, choć dla wielu gazet nie musiał przyznawać się do winy. Wyrok już zapadł, on już był winny.
Media koczowały pod domem jego matki dokładnie przez 88 dni. Jewell wspominał to jako najgorszy koszmar w swoim życiu. Był śledzony, każde wyjście do sklepu było kontrolowane przez kolumny samochodów FBI. Z normalnym życiem nie miał to nic wspólnego. Na dodatek w mediach trwało szaleństwo, nazywano go mordercą a i porównywano nawet do "Unabombera" Theodora Kaczynskiego.
A wszystko dlatego, że zauważył zielony plecak. A w tym czasie prawdziwy zamachowiec pozostawał na wolności.
Dopiero po blisko trzech miesiącach FBI ogłosiło, że Richard Jewell nie miał i nie ma nic wspólnego z zamachem w parku olimpijskim. Dla 33-latka nieoceniona okazała się pomoc adwokata Watsona Bryanta, który walczył o jego dobre imię. Federalne Biuro Śledczce miało tylko poszlaki i żadnych dowodów. Nie potrafiło wytłumaczyć, jak Jewell miał zadzwonić na policję z budki telefonicznej, choć w tym samym czasie współpracował z jednym z agentów ws. porzuconego ładunku.
- Media i FBI zniszczyli życie mnie i mojej matce. Stałem się winny, choć chciałem tylko wykonywać swoją pracę. Nigdy nie chciałem być bohaterem. To było 88 dni koszmaru - mówił już po wszystkim 33-latek, który następnie wytoczył kilku gazetom procesy o zniesławienie.
Pięć lat poszukiwań prawdziwego zamachowca
Dopiero w 1998 roku ustalono, że sprawcą ataku był właśnie Eric Robert Rudolph. 32-latek, którego podkładane ładunki w różnych częściach kraju (klinika aborcyjna w Birmingham, klub dla homoseksualistów w Atlancie) wywołały obrażenia u co najmniej 150 osób.
Choć jego nazwisko było znane, a on znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych osób przez FBI, schwytano go dopiero w 2003 roku! Sam siebie określał jako człowieka walczącego na wojnie, w której celem jest zakończenie aborcyjnego holokaustu i homoseksualizmu.
Po zatrzymaniu Rudolph zdradził lokalizację innej bomby, która była dwukrotnie silniejsza od ładunku z Atlanty, oraz miejsce ukrycia ponad 50 kilogramów dynamitu. Policja unieszkodliwiła oba ładunki.
Po trwającym dwa lata procesie, 18 lipca 2005 Eric Robert Rudolph został skazany na dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Podczas przesłuchań przyznał się do podłożenia ładunków w parku olimpijskim, jednak zapewniał, że nie chciał ofiar. Przekonywał, że źle obliczył czas i zbyt późno dał znać policji o bombie.
Rudolph odsiaduje karę w słynnym więzieniu o zaostrzonym rygorze "Supermax" w mieście Florence, w stanie Colorado.
W 2019 roku Clint Eastwood nakręcił film pod tytułem "Richard Jewell", w którym starał się przedstawić wydarzenia zapoczątkowane wybuchem bomby w Centennial Olympic Park.
Jewell już tego nie dożył - zmarł w 2007 roku po długiej walce z cukrzycą.