Magdalena Fularczyk-Kozłowska: Czułam się niepotrzebna

- Przed igrzyskami miałam lekkie stany depresyjne, zaczynało się to wszystko ujawniać. Byłam na lekach, trochę pomagało. Bardzo źle zrobiło się po Rio, po złotym medalu - mówi mistrzyni olimpijska, Europy i świata w wioślarstwie.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Magdalena Fularczyk-Kozłowska Getty Images / Matthias Hangst / Na zdjęciu: Magdalena Fularczyk-Kozłowska

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Pięć miesięcy temu ogłosiła pani zakończenie kariery. I przyznała, że boi się normalnego życia.

Magdalena Fularczyk-Kozłowska, była reprezentantka Polski w wioślarstwie: Radzę sobie. Ale tak nie do końca. Kariera oficjalnie skończyła się w styczniu, dojrzałam i dorosłam do tej decyzji i jej nie żałuję, ale tak naprawdę życie po życiu dopiero mi się klaruje. Nie jest tak, że powstał plan i realizuję go punkt po punkcie, nic nie jest jeszcze idealnie poukładane. Teraz moja córka gra pierwsze skrzypce i decyduje o tym, co u mnie się dzieje. Chociaż na horyzoncie pojawiła się nowa praca i nowe cele - może będzie trochę siedzenia w biurze, ale zostanę przy sporcie. Od czegoś trzeba zacząć.

Dla sportowca po zakończeniu kariery najtrudniejszy jest brak celu?

Myślę, że tak. Przynajmniej dla mnie. Chociaż, kiedy spotykam się z innymi sportowcami, którzy zakończyli już starty, przyznają, że brak celu ich zabija. Mamy problemy z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości, nie umiemy się odnaleźć na nowo. Chcemy czy nie - tyle lat spędzonych w sporcie przekłada się na normalne życie, jednak nie da się już żyć tak jak wcześniej. Nie da się robić tego samego, bo nie ma planu. Do perfekcyjnie zorganizowanego dnia można się przyzwyczaić i nagle to wszystko się kończy.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". W czym tkwi fenomen Pochettino? "O jakości trenera decyduje to, co wykrzesał z piłkarzy"

Powiedziała pani kiedyś, że w życiu potrafi tylko wiosłować.

No bo przez kilkanaście lat głównie wiosłowałam. I chyba zdobyte przeze mnie medale - olimpijskie, mistrzostw świata i Europy, świadczą o tym, że robiłam to dobrze. Dzisiaj widzę jednak, że jestem również dobrą mamą. Córeczka zaraz skończy roczek, jest fajną, wesołą, dosyć kontaktową osóbką. To jeden z moich największych sukcesów, nie wiem, czy nie większy niż te wszystkie wygrane w sporcie. Może mówiłam o tym wiosłowaniu, bo nigdy nie sprawdzałam się w innych rzeczach. Dobra jestem choćby w logistyce, sprawach organizacyjnych i może w tym kierunku będę się teraz rozwijać.

Maja Włoszczowska powiedziała mi, że nie wie, czy dojrzała do macierzyństwa, bo jako sportowiec to ona jest na pierwszym miejscu. Że jak ma drzemkę, to ma drzemkę, a jakby było dziecko, to drzemki by nie było. Dla pani koniec kariery sportowca i macierzyństwo w tym samym czasie było wielkim szokiem?

Zgadzam się z Mają, że trudno przestawić środek ciężkości. Kiedy trenowałam, wszystko kręciło się wokół mnie, wszystko było na mnie skupione. Teraz nie tyle trzeba się dzielić uwagą, co właściwie całkowicie się poświęcić. Jest to trudne, ale bywam już nawet na siebie zła, że w tym byciu mamą i codziennym zabieganiu zapominam o sobie. Mała jest i będzie najważniejsza już na zawsze, ale trzeba znaleźć jakiś środek. Nie jestem już pępkiem świata, ale przecież nadal się liczę. Trudność polega na tym, że macierzyństwo jest wymagające, bo nieprzewidywalne. Sport był dużo bardziej przewidywalny.

Chciałabym pokazać sobie, ale pewnie także ludziom dokoła, że jednak umiem coś więcej niż tylko wiosłować. Że jestem dobra jeszcze w czymś innym. Albo że będę dobra.


W rozmowie z Jackiem Kurowskim z TVP Sport przyznała się pani do depresji. To było trudne?

Myślę, że wiele osób wstydzi się problemów, ale już jest łatwiej, bo stają się one coraz bardziej powszechne. To nie jest kwestia sportu, ale życia. Ludzie nie wytrzymują ciśnienia. Dni pędzą, tempo jest zawrotne i ciągle trzeba być we wszystkim "naj". Teraz też.

Jak to teraz?

Muszę być najlepszą mamą, dobrze gdybym jeszcze pracowała, miała czas na ćwiczenia, świetnie gotowała i była "superżoną, zawsze odstawioną". Nie da się tego zrobić. Media społecznościowe spotęgowały wymagania, wykreowały jakiś idealny wizerunek, wypromowały pseudoideały, ludzie nie wytrzymują porównania z tymi wszystkimi gwiazdami.

Depresja w sporcie to codzienność?

W sporcie jest jeszcze gorzej, bo trzeba się ukrywać ze słabościami. Nie wolno o nich mówić, bo mogą zepsuć wizerunek. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że sportowcy to herosi, nie może im nic dolegać, zawsze są silni, na wszystko przygotowani i nie mają chwil zwątpienia. A presja jest codziennie, zawsze trzeba coś udowadniać. Kibice myślą, że sportowcy mają superżycie, a nikt nie traktuje nas jak normalnych ludzi. Też mamy swoje tęsknoty, ból, u mnie dochodziły jeszcze problemy prywatne. Rozstajemy się z najbliższymi na długi czas, zdarzało się, że nie było mnie w domu przez 310 dni w roku. W pewnym momencie wszystko się kumuluje, osiada w psychice i łatwo się zgubić. A kiedy dojdą do tego jeszcze kontuzje, robi się koszmarnie.

Miała pani stany lękowe?

Przede wszystkim unikałam ludzi, siedziałam w domu. Nic mi się nie chciało. Podważałam swoje sukcesy, złota olimpijskiego nie traktowałam jako czegoś wielkiego. Myślałam, że nic w życiu nie osiągnęłam. Stanów lękowych nie miałam, ale kiedy wchodziłam do galerii handlowych, to w konkretnym celu - do tego jednego sklepu, do którego potrzebowałam, a nie na jakiś shopping. Stawiałam sobie zadanie, żeby coś kupić, realizowałam je i koniec. Ale przede wszystkim czułam, że nikomu nie jestem już potrzebna, że zrobiłam swoje.

To było już po złocie na igrzyskach w Rio?

Po złocie było najgorzej. Przed igrzyskami przez półtora roku miałam lekkie stany depresyjne, zaczynało mi się to wszystko ujawniać. Byłam na lekach, trochę pomagało. Bardzo źle zrobiło się po Rio, po złotym medalu. Czułam, że wykonałam misję i nie wiedziałam, co dalej. Wioślarstwo nie sprawiało mi już takiej radości, jak kiedyś. To już był obowiązek, a nie przyjemność.

Pomogła pani terapia?

Leki na mnie nie działały tak, jak powinny. Nie wiem, może miałam źle dobraną dawkę. Przeszłam terapię, przerobiłam swoje problemy na milion sposobów. Miałam fajną terapeutkę z Poznania, bo nie chciałam, żeby to było tu na miejscu, w Bydgoszczy. Pomogła mi się odbić. A to, że po roku zaszłam w ciążę, było wielkim darem. Ciąża to był jeden z najlepszych okresów w moim życiu.

Jest lepiej?

To nie jest tak, że wyjdzie się i zamknie za sobą drzwi.

Radzi sobie pani?

Macierzyństwo też trochę rozczarowuje - miało być tak piękne, jednak bubu jest wymagające. Do tego często bywam sama, nie mam już rodziców, mąż często wyjeżdża. Bywało ciężko, jest ciężko, ale tak, na pewno jest lepiej niż kiedyś.

Podobno najgorsze myśli miała pani będąc samą. Dziecko sprawia, że jest inaczej?

Tak, oczywiście, ale czasami brakuje jednak dorosłej osoby do pogadania, do wyżalenia. Mała jeszcze nie mówi. Na moim benefisie wiele osób pytało o motywacje, o sukcesy, aż w końcu jeden z gości powiedział, że wie, skąd brałam siłę. "Czerpała ją pani z ludzi, na których pani trafiała" - powiedział, a ja się pod tym podpisuję dwoma rękoma. Mnie do życia ludzie są niezbędni.

Zobacz także: Sebastian Kawa: Spojrzeć z góry na Himalaje

Zobacz takżeAnita Włodarczyk: Większość mi zazdrości

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×