Ten sukces nie jest dziełem przypadku. Zespół AF Corse w tym roku już kilkukrotnie pokazywał w długodystansowych mistrzostwach świata WEC, że ma spory potencjał i może liczyć się w walce o zwycięstwa. Dobitnym przykładem może być 24h Le Mans, gdzie Robert Kubica odpadł z rywalizacji z powodu awarii samochodu w momencie, gdy załoga numer 83 miała minimalną stratę do lidera.
W Lone Star Le Mans niemal wszystko przebiegło po myśli Kubicy i jego zespołowych kolegów. Najpierw były udane treningi, później druga pozycja startowa wywalczona w kwalifikacjach i w końcu wyścig, w którym udało się uniknąć kolizji i kar od sędziów.
Co było kluczem do sukcesu? - Wybraliśmy nieco inną strategię dotyczącą opon. To pozwoliło nam lepiej zrozumieć, co możemy zrobić w dalszej fazie wyścigu. To była dobra decyzja. Byłem pewien, że to zadziała i tak też faktycznie było - powiedział Kubica na konferencji prasowej po wyścigu w Austin.
ZOBACZ WIDEO: Miał konkurować ze Zmarzlikiem. Na razie nie potrafi się do niego zbliżyć
Kierowca AF Corse po starcie utrzymał drugie miejsce. Potrzebował kilkunastu minut, aby wyprzedzić Antonio Giovinazziego i jako lider dyktować tempo w Lone Star Le Mans. - Kluczową kwestią było to, że mieliśmy mały problem z ogumieniem podczas tego przejazdu (chodzi o zbyt niskie ciśnienie opon - dop. aut.). Musieliśmy na to zareagować. Dlatego wyprzedziłem Antonio i musiałem naciskać, aby rozwiązać problem - wyjaśnił krakowianin, który dzięki szybkiej jeździe mocniej zagrzał opony i podniósł ciśnienie w kołach.
Unormowanie ciśnienia opon sprawiło, że załoga numer 83 uniknęła kary od sędziów. Miało jednak wpływ na taktykę dotyczącą opon w kolejnych godzinach wyścigu. - Musieliśmy zmienić strategię dotyczącą opon. Mieliśmy długą dyskusję na temat tego, co jest dla nas najlepsze. Starałem się przedstawiać swoje pomysły, ale to nigdy nie jest łatwe. Masz swój plan i wydaje ci się, że wszystko idzie po twojej myśli, aż nagle wszystko wywraca się do góry nogami - dodał Kubica.
Polak spędził w samochodzie dwie godziny. Oddał Ferrari w ręce Yifeia Ye, gdy przewaga nad kolejną załogą wynosiła ponad 15 s. Chińczyk nie miał tak dobrego tempa i zaczął regularnie tracić do rywali z Toyoty. Pod koniec jego przejazdu oba samochody dzieliło ledwie 0,5 s. - Wybraliśmy bezpieczną strategię. Yifei miał cztery twarde opony, co z punktu widzenia tempa nie było najlepszą opcją, ale było najbezpieczniejszą - wyjaśnił Kubica.
Jako ostatni do Ferrari 499P wsiadł Robert Shwartzman, który już na początku swojego przejazdu stracił pozycję lidera. Szczęście sprzyjało jednak AF Corse, gdyż Kamui Kobayashi z Toyoty zignorował żółte flagi i otrzymał karę przejazdu przez aleję serwisową. To był decydujący moment wyścigu, który pozwolił ekipie Kubicy wrócić na czoło stawki.
- Z zewnątrz wyglądało to na dość łatwe zwycięstwo. Muszę jednak zdradzić, że podczas mojego drugiego przejazdu podczas jazdy przez jakieś 15 minut ciągle mówiłem przez radio. Zawsze staramy się dać z siebie wszystko, wspierać również kolegów, stąd ciągłe rozmowy i dyskusje. Pod tym względem wykonaliśmy ogromną pracę zespołową - dodał 39-latek.
Kubica wrócił też do wydarzeń z czerwca, kiedy to zespół "poczuł", że wygrana w 24h Le Mans "wymknęła mu się z rąk" z powodu usterki technicznej. Dlatego zwycięstwo w teksańskim Austin jest dla załogi AF Corse małą nagrodą pocieszenia.
- To coś wyjątkowego. To był trudny wyścig, ale dla mnie to też koniec bardzo udanego tygodnia. W poprzednią niedzielę wygrałem wyścig mistrzostw Europy (ELMS) w Belgii, więc to dobre uczucie, bo triumfowałem tam po raz trzeci w czwartym starcie - podsumował Kubica.
Czytaj także:
- Brutalna jazda kierowcy F1! Doigrał się
- Włochy w euforii. Co zrobiło Ferrari?!