Do karambolu doszło już na pierwszym okrążeniu wyścigu o Grand Prix Makau. Daniel Juncadella popełnił błąd i uderzył w bariery w zakręcie "Police", przez co zablokował trasę przejazdu. Jadący za nim kierowcy nie mieli czasu na reakcję i kolejno wjeżdżali w siebie. W ten sposób z rywalizacji odpadła połowa stawki.
- Nie pamiętam, abym w mojej karierze uczestniczył w takim wypadku, gdzie rozbija się dwunastu kierowców. Jednak w tym zakręcie, na pierwszym okrążeniu, z tak szerokimi samochodami, trudno tego uniknąć - powiedział Lucas Di Grassi, który był jednym z poszkodowanych kierowców.
Brazylijczyk, mistrz świata Formuły E oraz były kierowca F1, nie wini kolegów za karambol. - Sam nic nie widziałem. Wyjechałem z wcześniejszego zakrętu, byłem zaraz za Markusem Pommerem i uderzyłem w niego. Potem Marco Wittmann trafił we mnie i poszedł efekt domina. Nie mogłem nic zrobić. Wylądowałem na dachu samochodu Marco. Żeby się wydostać z tego karambolu, musiałem wpierw zeskoczyć na pojazd Wittmana, a dopiero potem szukać ziemi - dodał.
Uliczny wyścig o Grand Prix Makau uznawany jest za jeden z najtrudniejszych na świecie. - To jest Makau. Ryzyko w tym wyścigu jest od startu i z czasem zaczyna rosnąć. W takiej sytuacji, nawet jak ty zachowujesz ostrożność, to nie unikniesz wypadku. Trudno to kontrolować, to kwestia szczęścia - podsumował di Grassi.
That's my onboard! Check how impossible is to avoid this type of crash... pic.twitter.com/MipeIgFA02
— LUCAS DI GRASSI (@LucasdiGrassi) 18 listopada 2017