DTM: prywatne BMW dla Roberta Kubicy. Plusy i minusy tego rozwiązania

Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Robert Kubica w samochodzie DTM
Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Robert Kubica w samochodzie DTM

Jeśli Robert Kubica będzie startować w DTM, to zrobi to w prywatnym zespole finansowym przez Orlen. Dla polskiej firmy to koszt od 3 do 6 mln euro. Reprezentowanie prywatnej ekipy ma plusy i minusy.

W tym artykule dowiesz się o:

Robert Kubica nie będzie kierowcą fabrycznego BMW w DTM. Jeszcze w połowie grudnia taka informacja byłaby szokiem dla kibiców 35-latka. Krakowianin błysnął przecież formą w testach w hiszpańskim Jerez. Był najszybszy spośród kierowców sprawdzających model M4 DTM.

Kubica ma szansę na jazdę w DTM, ale w prywatnym zespole. W tej chwili trwają zakulisowe rozmowy w tej sprawie pomiędzy BMW a Orlenem. To Niemcy mieli wpaść na taki pomysł, by w ten sposób wydłużyć listę startową niemieckiej serii wyścigowej, bo krakowianin jako jeden z nielicznych posiada wsparcie sponsorskie. Innych nie stać na stworzenie prywatnej ekipy.

Plusy dla Orlenu

Na prywatnym zespole w DTM najmocniej zyskałby Orlen, który posiadałby dodatkową platformę do promocji swojej marki. Biorąc pod uwagę, że na rynku niemieckim nasza firma sprzedaje paliwa pod brandem Star, to najpewniej jego logo pojawiłoby się na modelu M4 DTM.

ZOBACZ WIDEO F1. Kubica będzie miał pod górkę z Giovinazzim? "Są profesjonalistami. Nie będzie żadnych pretensji"

Wystawienie do rywalizacji prywatnego zespołu gwarantuje ogromne logotypy na karoserii, pełną w swobodę w ich rozmieszczeniu i planowaniu jakichkolwiek eventów promocyjnych. To nie byłoby możliwe, gdyby Kubica startował w fabrycznym BMW. Co więcej, zespół z Monachium współpracuje w DTM z Shellem, co rodziłoby konflikt interesów z Orlenem.

Biorąc pod uwagę, że Orlen wydał ok. 10 mln euro na sponsoring tytularny Alfy Romeo w F1, to połowa tej kwoty na wystawienie zespołu w DTM nie zrobiłaby na nikim wrażenia. Tym bardziej że zapewne przyniosłaby określone zwroty marketingowe firmie, której zależy na coraz większej rozpoznawalności poza Polską. Prezes Daniel Obajtek niedawno nie wykluczał, że zarządzana przez niego firma w przyszłości może posiadać własny zespół w F1. Może się okazać, że realizacja tej odważnej wizji rozpocznie się od ekipy w DTM.

Minusy dla Kubicy

Część kibiców obawia się, że Kubica w prywatnym zespole będzie skazany na walkę w drugim rzędzie kierowców. BMW nie będzie miało bowiem interesu w tym, by wspierać prywatny team Orlenu. Ważniejsi będą bowiem reprezentanci fabrycznego teamu - Marco Wittmann, Philipp Eng czy Timo Glock. Jest w tym sporo racji, dlatego negocjacje Niemców z polskim gigantem paliwowym są tak trudne i czasochłonne.

Wystarczy prześledzić wyniki WRT z sezonu 2019. Belgowie korzystają z prywatnych Audi RS5 DTM i w zeszłym roku kierowcy tej ekipy nie błyszczeli. Jonathan Aberdein i Pietro Fittipaldi zajęli dziesiąte i piętnaste miejsce w stawce. Byli tym samym najgorszymi reprezentantami Audi w stawce.

Kubica, nawet w prywatnym zespole, może być pierwszoplanową postacią DTM. Pokazał to już w grudniowych testach. Niemcom powinno zależeć na tym, by wspierać krakowianina, jeśli chcą przerwać dominację Audi. Nie bez znaczenia jest też jego nazwisko, które będzie przyciągać uwagę kibiców, którzy do tej pory zwykli oglądać tylko F1. Polak może sobie zapewnić w umowie takie samo traktowanie, jak kierowcy fabryczni. Wszystko uzależnione jest od tego, jak dużo zapłaci Orlen.

Dla Polaka ewentualne starty w prywatnym zespole będzie swoistym deja-vu. Kubica już w rajdach samochodowych WRC występował we własnej ekipie - RK World Rally Team. Miał bowiem dość niedoróbek i wpadek brytyjskiego M-Sportu. W pewnym momencie Kubica był m.in. szefem zespołu, głównym logistykiem, skarbnikiem i oczywiście kierowcą.

Kubica potrzebuje ścigania

Kibice powinni trzymać kciuki za szczęśliwy finał rozmów Orlenu z BMW. Polski kierowca potrzebuje bowiem ścigania i rywalizacji koło w koło niczym powietrza. Być może właśnie brak wyścigowego obycia był jednym z powodów, dla których Kubica w zeszłym roku regularnie przegrywał z Georgem Russellem w F1. Należy bowiem pamiętać, że po raz ostatni ścigał się na torach regularnie w roku 2010. To szmat czasu.

Kubica ostatnio nie miał szczęścia do życiowych wyborów. W roku 2017 mógł regularnie jeździć w wyścigach długodystansowych WEC. Podpisał nawet kontrakt z austriackiem ByKolles Racing. Gdy jednak na testach zobaczył jak kiepsko zarządzany jest zespół, poprosił o zerwanie umowy.

W kolejnym sezonie podjął się testów z Manor Racing, ale historia się powtórzyła. Brytyjczycy mieli problemy z chińskim partnerem, przez którego stracili finansowanie w WEC. Kubica za to zagrał va banque - w 100 proc. poświęcił się Williamsowi, pracy w roli rezerwowego. To dało efekt w postaci awansu na kierowcę etatowego w roku 2019, ale później odezwały się braki w regularnej jeździe.

Wielu kibiców chciałoby, aby Kubica znów wrócił do F1. Teraz jest rezerwowym w Alfie Romeo, ale nie może znów postawić wszystkiego na jedną kartę. Sama praca w fabryce w Hinwil nie wystarczy. Musi się ścigać, by nie być "zardzewiałym" w przypadku powrotu do stawki F1 w roku 2021.

Czytaj także:
Pieniądz nie śmierdzi. Jak F1 ignoruje prawa człowieka

GP Chin we wrześniu albo październiku. Wszystko z powodu koronawirusa

Źródło artykułu: