Arkadiusz Pawłowski: Byłeś trenowany przez najlepszych w tym sporcie, można wymienić takie nazwiska jak William Regal czy Shawn Michaels. Czy próbowałeś brać to co najlepsze z ich stylów walki, czy też stworzyć coś zupełnie własnego?
Daniel Bryan
: - Chciałem stworzyć coś swojego, coś, co sam chciałbym oglądać. Ale to ważne, żeby wiedzieć, jak robić wszystko, być przygotowanym na różnych przeciwników. Szczególnie zanim dołączyłem do WWE musiałem mierzyć się z zawodnikami z całego świata i dopasowywać się do ich stylów. Nie możesz walczyć tak samo w Memphis jak w Japonii, czy też w Anglii i Meksyku, to dwa różne światy. W WWE mam możliwość łączenia wszystkich stylów, które mi się podobają i wykorzystywania ich mieszanki, co bardzo mnie cieszy.
Czy czujesz, że na tym etapie kariery osiągnąłeś wszystko co sobie wymarzyłeś kiedy zaczynałeś swoją przygodę z pro wrestlingiem?
- Gdybyś powiedział piętnastoletniemu Danielowi Bryanowi o osiągnięciach, które wywalczyłem, na pewno byłby zachwycony. Ale teraz, kiedy to wszystko osiągnąłem, mam apetyt na więcej. Chcę być w walce wieczoru na WrestleManii. Czy uda mi się to osiągnąć, czy nie, to nie ma znaczenia. Najważniejszą i najfajniejszą częścią jest sama wędrówka, a nie dojście do celu. Kiedy zakończę karierę, bez względu na to co uda mi się osiągnąć, będę bardzo smutny, że to już koniec.
Kogo uważasz za swojego najlepszego przyjaciela w WWE i dlaczego?
- Osobą do której idę z każdą sprawą jest William Regal. Był moim mentorem od czasu kiedy skończyłem 18 lat i chodzę do niego z każdym problemem. Drugą taką osobą jest Jamie Noble. Ale są jeszcze Ryback, Cody Rhodes, mam kilku przyjaciół z którymi lubię spędzać czas.
Rozpoczynając karierę w WWE byłeś już uznanym nazwiskiem na scenie niezależnej. Czy byłeś traktowany przez to inaczej od żółtodziobów z pierwszego sezonu NXT, z którymi debiutowałeś w federacji?
- Znałem wielu ludzi w WWE już wcześniej, to chyba najważniejsza różnica. Byłem pracownikiem WWE w 2000 roku, długie 13 lat temu. Moim kolegą z federacji rozwojowej był choćby R-Truth. Ale nie byłem traktowany inaczej przez zarząd tylko dlatego, że osiągnąłem coś poza WWE.
Zasłynąłeś z promowania weganizmu. Skąd pomysł na taką dietę?
- Jeszcze do niedawna byłem weganinem. Zacząłem nim być ze względów zdrowotnych i, co ciekawe, przestałem nim być z tego samego powodu. Kiedy WWE zaoferowało mi kontrakt w 2009 roku nie mogłem przejść testów medycznych. Miałem podwyższony cholesterol i parę innych problemów ze zdrowiem. Oferowano mi różne leki, które miały zrównoważyć działanie mojego organizmu, ale szukałem alternatywnego rozwiązania, nie chciałem brać leków. Zaproponowano mi więc dietę wegańską, na co przystałem. Sytuacja poprawiła się aż do zeszłego roku, kiedy okazało się, że mój organizm nie toleruje soi, co wykluczyło możliwość kontynuowania diety wegańskiej. Teraz prawie w ogóle nie jadam mięsa, za to pożeram ogromne ilości jajek.
Kogo z obecnego WWE widzisz jako gwiazdę przyszłości?
- Poza mną wydaje mi się, że goście z Shield mają przed sobą świetlaną przyszłość. Jest Seth Rollins, ale przede wszystkim Dean Ambrose. Jeśli stajnia się rozpadnie, wróżę mu ogromną karierę. Ten koleś jest szalony! Potrafi niesamowicie wciągnąć cię w swój świat.
Czy WWE wchodzi w nową erę promując takich zawodników jak Ty, CM Punk czy Dean Ambrose? Różnicie się mocno od stereotypowych osiłków, których zawsze w federacji wielu.
- Mam swoją teorię na ten temat. WWE nie chce takich ludzi jak my (śmiech). Szkopuł w tym, że nie ma nikogo lepszego. Jesteśmy najlepszymi z najlepszych i zapracowaliśmy na to, żeby nas zauważono, naszymi działaniami w ringu. Nie jesteśmy ogromni, muskularni, nie wyglądamy jak gwiazdy filmowe. Taki Dean Ambrose musiał robić naprawdę niesamowite rzeczy, żeby został zauważony, inni mają łatwiejszy start ze względu na warunki fizyczne, ale w tym sporcie to nie wszystko.
Co jeszcze czeka Daniela Bryana? Jakie są Twoje cele?
- Chcę być mistrzem WWE. Chcę być zawodnikiem, który jest w walce wieczoru na każdej gali. Chcę, żeby ludzie kupowali bilety, żeby oglądać mnie w ringu.