Francuskie skoki były już na dnie - rozmowa z Pekką Niemelä, trenerem kadry narodowej

Pekka Niemelä jako skoczek zdobył jedynie srebro mistrzostw świata juniorów. Swoją karierę trenerską zaczynał w Finlandii, później spędził 4 lata w Japonii, trenując między innymi Noriakiego Kasai i Daiki Ito. Jego podopieczni zdobyli 3 medale mistrzostw świata oraz dwa krążki olimpijskie. Obecnie jest szkoleniowcem we Francji, gdzie pomaga odrodzić się tamtejszym skokom.

W tym artykule dowiesz się o:

Monika Szandała: Od trzech lat jest pan trenerem francuskich skoczków. Jak układa się współpraca z drużyną?

Pekka Niemelä: Jestem zadowolony zarówno ze współpracy ze Związkiem Narciarskim, jak i ze skoczkami, którzy z roku na rok robią coraz większe postępy. W ciągu trzech lat pracowaliśmy nie tylko nad formą i techniką, ale także duchem drużyny.

W jaki sposób?

- Na początku praca była ogromnym wyzwaniem, ponieważ poziom pewności siebie poszczególnych skoczków był jeszcze niższy, niż się spodziewałem. Sytuacja była dramatyczna - na wiosnę 2006 roku Federacja była gotowa zupełnie przestać wspierać skoki, ale ostatecznie dano im jeszcze jedną szansę na rozwój. Warunek był jeden: współpraca z zagranicznym trenerem, który miał nie tylko polepszyć dyspozycję skoczków, ale przede wszystkim przeprowadzić "misję ratunkową". Dziś jesteśmy na światowym poziomie i jestem przekonany, że czeka nas jeszcze wiele pozytywnych niespodzianek.

Jak ocenia pan obecne przygotowanie drużyny, zarówno mentalne, jak i fizyczne?

- Wszystko idzie zgodnie z planem. Najważniejsze, że chłopcy ufają mi w 100 procentach, a ich pewność siebie wzrasta. Zaczynaliśmy od podstaw, młodzi zawodnicy brali nawet lekcje zachowania przed kamerami! Przyszłość jest naprawdę obiecująca. A forma? W sezonie 2005/2006, kiedy skoki we Francji sięgnęły dna, drużyna zdobyła zaledwie 28 punktów. Pod koniec ubiegłej zimy było ich około 500, liczby mówią same za siebie. W sezonie olimpijskim będzie jeszcze lepiej.

Jak długo zamierza pan kontynuować współpracę z Francuskim Związkiem Narciarskim?

- Trudno powiedzieć. Podpisałem kontrakt 2+2 (wiosna 2006-wiosna 2010), więc teoretycznie zbliżająca się zima to ostatni sezon współpracy. Nie chciałbym w chwili obecnej składać żadnych deklaracji, wszystko będzie do uzgodnienia po Igrzyskach w Vancouver. Trenowanie ma w moim sercu specjalne miejsce i chcę dalej pracować jako szkoleniowiec. Jedną z opcji jest przedłużenie umowy z Francją, ale pozostaję otwarty na propozycje innych państw.

Pochodzi pan z Finlandii, a w czasie swojej trenerskiej kariery pracował pan nie tylko z Francuzami, ale i Japończykami. Czy nigdy nie narzekał pan na barierę językową?

- Prawdę mówiąc nie. Język nigdy nie był dla mnie problemem. Mamy wewnątrz drużyny niepisaną umowę - zawodnicy porozumiewają się ze mną, i w miarę możliwości między sobą, wyłącznie w języku angielskim. Moi podopieczni to młodzi zawodnicy, którym dobra znajomość obcego języka przyda się także poza skocznią. W związku z tym rozmawiamy po angielsku nie tylko podczas treningów czy w hali sportowej, ale także przy stole podczas posiłków. Dzięki temu chłopcy mogą nawiązywać przyjaźnie z osobami z całego świata. To ważne, kiedy ponad pół roku spędza się poza domem. Zdaję sobie sprawę z tego, że na początku każdy odczuwa strach i komunikowanie w nowym języku sprawia wiele problemów. Sam tego przecież doświadczyłem.

Na przykład podczas pobytu w Japonii?

- Przede wszystkim tam. Spędziłem w Japonii cztery lata. Kiedy w 2002 roku objąłem tamtejszą reprezentację nie mieliśmy żadnego wspólnego języka. Japońscy zawodnicy nie mówili po angielsku, a ja nie znałem żadnego słowa po japońsku, ale pomimo tych przeszkód już pierwszej zimy Noriaki Kasai wrócił z Mistrzostw Świata w Val di Fiemme z trzema medalami. Braku wspólnego języka nie nazwałbym problemem, to raczej wyzwanie, które wspólnymi siłami można pokonać.

Czy pozostali trenerzy też mają takie zdanie o roli komunikacji w zespole?

- Obserwuję innych trenerów i czasem nawet wymieniamy się uwagami. Wydaje mi się, że część szkoleniowców robi ten sam błąd i stara się przekazać zawodnikowi za dużo zbyt szczegółowych informacji w obcym języku.

W Polsce mamy w zasadzie tylko dwa obiekty, które nadają się do trenowania przez cały rok - Wielką Krokiew w Zakopanem oraz skocznię imienia Adama Małysza w Wiśle. Jak przedstawia się sytuacja we Francji?

- W kraju trenujemy przede wszystkim w Courchevel, gdzie w 1992 roku odbyły się zawody o olimpijskie medale. To główna baza treningowa już od ponad 15-stu lat. W 2008 roku podpisaliśmy specjalną umowę, dzięki której obniżyliśmy cenę wynajmu skoczni. Oczywiście są we Francji inne obiekty, między innymi w Chamonix i Premanon, ale są one odrobinę przestarzałe.

W ciągu ostatnich lat francuscy skoczkowie narciarscy nie odnieśli żadnych spektakularnych sukcesów. Czy zmniejszyła się ilość dzieci i młodzieży, która chce trenować ten sport?

- Francuzi nigdy nie mieli swojego Adama Małysza, więc skoki nigdy nie cieszyły się tu ogromną popularnością. Nie mamy nawet wystarczającej ilości seniorów, w zasadzie jest ich zaledwie trzech. W zeszłym roku byliśmy jeszcze w gorszej sytuacji, bo z powodu problemów zdrowotnych nie mógł startować David Lazzaroni. W ostatnich zawodach drużynowych w Planicy nasza drużyna składała się z dwóch zawodowych skoczków (Vincent Sevoie Descombes, Emmanuel Chedal), jednego kombinatora (Jason Lamy Chappuis) oraz trenera - Yoanna Morela. To było bardzo stresujące. Brak odpowiedniej ilości zawodników czyni moją pracę jeszcze trudniejszą - muszę znaleźć rozwiązanie problemu, jak walczyć przeciwko nacjom, które mają setki skoczków na dość dobrym poziomie.

Brakuje też juniorów?

- Kiedy młodzi 15-letni zawodnicy wstępują na areny międzynarodowe częściej wybierają kombinację norweską zamiast skoków narciarskich. Przyczyn szukam w sukcesach, które odnieśli kombinatorzy, mam na myśli między innymi medal olimpijski Fabrice Guy'a. Na szczęście powoli ten trend ulega zmianie, ale dla przełomu potrzeba więcej, niż wyniki Chedala czy Lazzaroniego. Nowa generacja potrzebuje zawodników, którzy odnieśliby sukcesy na miarę medali olimpijskich, inaczej skoki we Francji nigdy nie będą tak popularne jak w Austrii, Niemczech i Polsce.

Jak przebiegały przygotowania do sezonu olimpijskiego?

- Ostatnią fazę przygotowań rozpoczęliśmy już w maju. Pierwsze olimpijskie zgrupowanie odbyło się w pięknym egzotycznym miejscu. Wybraliśmy wyspę na Morzu Śródziemnym - Korsykę. Treningi trwały tam 4 dni, a drugie tyle spędziliśmy odpoczywając i nabierając sił. To też nowość, wcześniej francuska drużyna nie jeździła wspólnie na wakacje, a obozy odbywały się jedynie w typowo narciarskich kurortach. Dalsze zgrupowania nie były już tak oryginalne - odbywaliśmy tradycyjne treningi na skoczniach, w hali i siłowni. Na pierwszy śnieg pojechaliśmy do Vuokatti. W przygotowaniach do Igrzysk udział biorą Chedal, Lazzaroni, Descombes oraz dwóch juniorów - Nicolas Mayer oraz Alexandre Mabboux.

Wiadomo już, że nowe zasady będą obowiązywały w zaledwie kilku konkursach tego sezonu. Jak ocenia pan nowy sposób punktowania skoków?

- Miałem mieszane uczucia, jednak po zawodach testowych jestem za. Myślę, że to najwyższy czas, aby wprowadzić w skokach jakąś innowację. To dobra, pozytywna zmiana dla trenerów i zawodników, jedynie widzowie będą potrzebowali trochę czasu, aby przekonać się do nowych zasad.

Jaki jest główny cel na zbliżający się sezon olimpijski?

- Chcemy przede wszystkim kontynuować rozwój i poprawić się w stosunku do ubiegłego roku. To będzie ciężki, ale interesujący sezon. Przed nami nie tylko Igrzyska, ale także Mistrzostwa Świata w lotach w Planicy i Turniej Czterech Skoczni. Naszym głównym celem jest zbudować drużynę, która w Vancouver będzie w stanie walczyć z najlepszymi. Nie będzie to łatwe, bo mamy w całej Francji zaledwie czterech zawodników powyżej 18-stego roku życia i chciałbym, aby wszyscy z nich byli w Kanadzie w najwyższej formie. Od Davida Lazzaroniego oczekuję udanego powrotu po problemach ze zdrowiem, natomiast Emmanuela Chedala chciałbym widzieć regularnie w czołowej dziesiątce konkursów Pucharu Świata. Wiem, że stać go na to. Celem, który stawiam Decombesowi, jest po prostu lepsza dyspozycja.

Czy ktokolwiek może być pewien występu w Vancouver?

- Myślę, że jedynie Emmanuel Chedal, bo tylko on spełnił już kryteria wyjazdu na Igrzyska. Oficjalne nominacje będą ogłoszone później.

Ważniejsze będą konkursy indywidualne czy drużynowe?

- Indywidualne, bo skoki to sport indywidualny, ale nawet na wyniki poszczególnych skoczków ma wpływ cała drużyna i atmosfera, która w niej panuje. Konkursy drużynowe pokazują poziom całego kraju na tle innych państw. Tak jak wspomniałem, nie mamy odpowiedniej ilości zawodników, aby konkurować z Austrią czy Norwegią, ale przy pomyślnych wiatrach i odrobinie szczęścia wszystko jest możliwe.

Komentarze (0)