Rodzina na desce - rozmowa z Pauliną i Michałem Ligockimi, gwazdami światowego snowboardu

Dla Pauliny i Michała Ligockich, snowboard to nie tylko sport. - To ogromna pasja, która napędza nas do treningów. Co robimy po nich? Zakładamy deskę by pozjeżdżać - mówi ze śmiechem Michał, który w imieniu całego "klanu" toczył boje z władzami związku, o zachowanie prawa do wizerunku. Teraz sprawa ucichła, ale w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zawodnicy wciąż narzekają na niepełną opiekę podczas najważniejszych startów.

W tym artykule dowiesz się o:

Nowe tricki "Poli"

Wojciech Potocki: Klan Ligockich znowu wystartuje razem. Wspólnie z kuzynami Michałem i Mateuszem wyruszacie na podbój chińskiego Harbin. Czym jest dla pani medal zdobyty na uniwersjadzie. Nie wszyscy uważają tę imprezę za poważną.

Paulina Ligocka: Może inni tak myślą, ale dla mnie uniwersjada zawsze była imprezą bardzo prestiżową i przygotowywałam się do niej ogromnie starannie. Tym bardziej, że bronię złotego medalu.

Szanse za złoto są chyba duże. Jeśli przejedzie pani swój program bezbłędnie, to nikt nie powinien zagrozić brązowej medalistce mistrzostw świata.

Z boku to może tak wyglądać, ale snowboard, a szczególnie haf pipe to konkurencja szalenie nieprzewidywalna. Wystarczy sekunda dekoncentracji i wszystkie plany biorą w łeb. Poza tym konkurencja jest naprawdę bardzo duża. To co wyprawiały dziewczyny podczas mistrzostw świata w Korei przechodziło wyobrażenia. Mistrzyni, Chinka Liu pokazała fantastyczną jazdę i wcale nie czuję się główną faworytką uniwersjady, bo przecież już z nią niedawno przegrałam. Co nie znaczy, że się poddam. (śmiech)

Czy w Harbinie pokaże pani te same tricki, które przyniosły brąz na mistrzostwach świata?

Taki mam plan, ale wiem też, że - by liczyć się w stawce - trzeba cały program przejechać na maksa.

Mistrzostwa świata skończyły się sukcesem. Ma pani w kieszeni nominację do Igrzysk Olimpijskich w Vancouver. Jak wyglądają teraz treningi? Już sobie pani powoli "odpuszcza", czy dalej ostro trenuje?

Nie ma mowy o odpuszczaniu, wręcz odwrotnie nastawiam się na ostre treningi. Jest tylko jeden kłopot - mam w planie bardzo dużo startów i trudno wszystko pogodzić. Wiele czasu poświęcam teraz nauce nowych tricków.

Czy te nowe tricki przygotowuje pani z myślą o olimpiadzie?

Tak, myślę już nad programem olimpijskim, ale o konkretach trochę za wcześnie mówić. Na pewno wprowadzę nowe, bardzo trudne elementy. Na razie jedziemy do Vancouver, by sprawdzić jak wygląda obiekt i ile tricków jest w przejeździe. Siedem, osiem a może dziewięć? To bardzo ważna informacja, która pozwoli odpowiednio opracować program.

Medal w Korei, dal pani olimpijską kwalifikację. Wszyscy chyba usłyszeli, jak spada pani kamień z serca.

Tak było. Muszę przyznać, że niepewność i konieczność walki o tę nominację bardzo mnie stresowały. Same przygotowania do igrzysk też będą przebiegać w ogromnym napięciu, więc cieszę się, że przynajmniej sprawę startu, i niepewność z tym związaną, już mam z głowy. Teraz czeka mnie uniwersjada i kilka prestiżowych startów w cyklu Burton European Open i Pucharze Świata, a później będę myśleć już tylko o igrzyskach.

Michał walczy z kontuzją i… związkiem

Wojciech Potocki: Przed chwilą mówił pan o marzeniu jakim jest zdobycie medalu na uniwersjadzie. A medal olimpijski? Jest pan pierwszym Polakiem, który zdobył kwalifikację do Vancouver.

Michał Ligocki: No teraz, jest nas już dwójka, bo dołączyła Paulina. A medal olimpijski? Niech najpierw będzie ten uniwersjadowy. Stanąć ta podium podczas olimpiady, to marzenie każdego sportowca, moje oczywiście też. Piekielnie trudno jednak je zrealizować, bo na olimpiadzie startują najlepsi sportowcy świata. Nie tylko studenci. Akademickie medale są ważne, ale oczywiście nie można ich porównywać z olimpijskimi. Ja oddałbym moje wszystkie tytuły za jeden krążek zdobyty właśnie na igrzyskach.

Leczył pan w ostatnich tygodniach kontuzję kolana…

Tak i bardzo dużo straciłem. Nie było mnie na mistrzostwach świata, straciłem Winter X Games, czyli igrzyska sportów ekstremalnych, kto wie czy nie bardziej prestiżowe niż olimpiada. Nie zamierzam się jednak poddawać, a lekarze mówią, że mimo iż nie jestem do końca wyleczony, to mogę już startować. Każdy dzień przynosi poprawę i kolano wygląda coraz lepiej. Bardzo motywuje mnie start w Harbin, a później chciałbym już pełną parą nadrabiać stracony czas i odpowiednio przygotować się do Vancouver. Nie mogę przecież zawieść ani siebie, ani kibiców.

Czy kontuzja może w tych przygotowaniach przeszkodzić?

Policzmy. Do olimpiady zostało trochę ponad rok. To chyba wystarczający okres, by sobie z tym poradzić. Doskonale pamiętam kontuzję Pauliny, która we wrześniu 2007 roku miała wręcz zmasakrowane oba kolana, a po sześciu miesiącach już stanęła na desce. Po kolejnym półroczu nie tylko wystartowała w zawodach, gdzie wcześniej zniszczyła kolana, ale w super konkurencji zajęła rewelacyjne trzecie miejsce. Wierzę, że mnie też się uda, tym bardziej, iż tak samo mówią lekarze, którzy się mną opiekują.

Paulina wybiera się na rekonesans do Kanady. A pan?

Ja, ze względu na kontuzje, odpuszczam sobie ten wyjazd. Byłem tam już kilkakrotnie, a w zeszłym roku specjalnie wziąłem udział w mistrzostwach Kanady, więc wiem jak będzie wyglądał stok.

Czy trasa dpowiada oczekiwaniom Mateusza Ligockiego?

Trudno powiedzieć. W ubiegłym roku wszyscy najlepsi urządzili sobie tan taki start testowy. Trasa jest długa i bardzo zróżnicowana. Są skoki, są odcinki płaskie, jednym słowem dla każdego coś miłego.(śmiech) W snowcossie bardzo trudno powiedzieć: - Tak to mi odpowiada! Jeździsz i czujesz się na trasie świetnie, a potem przychodzą kwalifikacje i odpadasz, bo ktoś czuje się na jeszcze lepiej niż ty. Jestem przekonany, że organizatorzy jeszcze i tak zmodyfikują stok i zaskoczą wszystkich. To nie jest skocznia narciarska, gdzie zmienia się tylko wiatr. W snowcossie, liczą się ostatnie dwa, trzy dni przed startem, bo dopiero wtedy trasa się nie zmienia.

Snowboard, ten tradycyjny, nazwijmy go turystycznym, jest w Polsce szalenie popularny. O waszych sukcesach nie jest jednak zbyt głośno. Kiedy porówna się hałas medialny wokół skoczków, którzy ledwo przechodzą do drugich serii, wydaje się, że nikogo nie obchodzą wasze czołowe miejsca w pucharze, czy mistrzostwach świata. Czujecie się niedocenieni/

Pewnie gdzieś tam w głębi duszy czujemy się niedocenieni… . W końcu wyniki Pauliny, Michała czy moje, to już najwyższa snowboardowa pólka, i są one często lepsze niż tych sportowców, o których jest bardzo głośno. Cóż, takie są zady gry i medialne preferencje, a my możemy to zmienić jedynie naszą postawą. Snowboard na świecie, to dziś istne szaleństwo, miliony młodych ludzi jeździ na deskach. Widać to szczególnie w USA.

Czyżbyście byli bardziej popularni w Stanach niż w kraju?

No nie aż tak to nie, ale zdarza się, że jesteśmy bardziej cenieni za granicą. Ja się temu nie dziwię. Snowboard jest młodym sportem, młodych ludzi i często społeczeństwo nasz luz, czy zabawę odbiera źle. A tak naprawdę ludzie nas nie znają. Dla nas deska, to nie tylko sport, ale styl życia i przede wszystkim ogromna pasja. Może potrzeba jeszcze trochę czasu, by ludzie zrozumieli jaka to niesamowita przyjemność jeździć na desce. Jeśli pan jeszcze nie spróbował, to szkoda tracić czas na rozmowy. Niech pan jedzie w góry zakłada deskę i próbuje.

Podobno po treningu dalej… zjeżdżacie

No właśnie, nie wiem czy jest wiele takich dyscyplin. Bardzo często po ciężkich treningach mamy kilka wolnych chwil. Co wtedy robimy? Bierzemy deskę i idziemy na stok pojeździć dla przyjemności.

Nie tak dawno, na początku sezonu, miał pan kilka nieporozumień z prezesem Polskiego Związku Snowboardu, Markiem Królem. Już wszystko zostało wyjaśnione?

Ha, ha, ha. Tak, ja tą sprawę pilotowałem, ale dotyczyła ona wszystkich zawodników. O co chodziło? My naprawdę bardzo ciężko pracujemy. Za zgrupowania, treningi, wyjazdy nie płacimy, to wszystko prawda, ale sportowiec, który ma dwadzieścia kilka lat, nie może ciągle być na garnuszku mamusi. Musi w końcu zacząć żyć na własny rachunek, a jeśli nie ma stypendium to nie pogodzi pracy zawodowej z uprawianiem sportu na wysokim poziomie. Dlatego chcemy sami dysponować swoim wizerunkiem. Oczywiście na jasnych dla wszystkich zasadach. Na razie mamy pewne ustalenia, pracują prawnicy, lecz konkretów wciąż brakuje. Kierunek jest jednak dobry i myślę, że sprawę załatwimy pomyślnie, nie tylko dla naszego "klanu", ale dla wszystkich zawodników.

A pomoc związku. Jest wystarczająca?

Pomoc jest i wszyscy ją odczuwamy, ale mamy też pewne uwagi. Snowboard to konkurencja wybitnie techniczna. Jeden przejazd trwa nie dłużej niż półtorej minuty i w tym czasie musi zagrać wszystko. Najlepszymi zawodnikami opiekują się całe sztaby. Trener, lekarz masażysta, serwismeni czy operator kamery wideo, czasami psychoterapeuta, albo fizjolog. Wszyscy oni pracują na wynik zawodnika. Ja, chociaż jestem trzeci w tegorocznym rankingu snowcrossu, jeżdżę na zawody tylko z trenerem, który nawet gdyby był supermenem, to nie jest wstanie ogarnąć wszystkiego.

Kogo wam brakuje najbardziej?

Ja myślę, że wystarczyłyby dwie, trzy dodatkowe osoby. Na przykład fizjoterapeuta, bo to przecież bardzo kntuzjogenny sport. Przydałby się serwismen, lub asystent trenera, który kontrolowałby trasę i uprzedzał, gdzie można wyprzedzić rywala, albo przyspieszyć. Bardzo często składane są protesty, więc potrzebne są też nagrania wideo. Mam nadzieje, że te sprawy szybko zostaną rozwiązane, by za rok nie przegrać olimpijskiego medalu w jakiś głupi sposób. A znamy wszyscy takie przypadki, że ktoś tam źle zważył kajak, czy zapomniał obudzić zawodnika na finał.(śmiech)

Komentarze (0)