- Tor był dziurawy. Było to widać praktycznie w każdym wyścigu. Szczególnie zaś w biegu decydującym o medalu, w którym walczyliśmy z Węgrami o miejsce na podium. Jednego z zawodników poniosła zbytnio ambicja i niestety, mogło się to wszystko skończyć tragicznie. Szatmari zahaczył o mój motocykl i upadł na dodatek zabierając ze sobą Daniela Jeleniewskiego - komentował tuż po zawodach w Miskolcu Robert Miśkowiak.
Polacy zdawali sobie sprawę, że w ostatnim wyścigu muszą wygrać minimum 4:2 z gospodarzami, by zająć miejsce na podium. - Przed ostatnim biegiem presja była duża, tym bardziej, że wcześniejsze dwa wyścigi mi nie wyszły. Nie wiedziałem, co jest. Zmieniałem motocykle, zmieniałem przełożenia. Kazałem nawet mechanikowi przed ostatnim wyścigiem, by miał odpalony także drugi motor. Dopiero po próbnym starcie podjąłem decyzję, na którym motocyklu pojadę. Jak widać, wyciągnąłem dobre wnioski z wcześniejszych błędów. W ostatnim wyścigu byłem szybszy od Daniela Jeleniewskiego, ale z uwagi na to, że w pierwszej wersji tego startu miał on upadek, to ja skupiłem się na odpieraniu ataków Norberta Magosiego. Widać, ze zawodnik gospodarzy znał doskonale ten tor i był na nim szybki. Bardzo agresywnie mnie atakował, bo przecież walczył o medal dla Węgrów. Naprawdę ten medal nie przyszedł łatwo - ocenił Miśkowiak.
Reprezentant Klubu Motorowego Ostrów występ w finale Mistrzostw Europy Par w Miskolcu potraktował także jako dobry trening przed barażami. Nie wykluczone, że za dwa tygodnie Miśkowiak wróci na Węgry ze swoim polskim zespołem. - Na pewno był to dobry trening przed ewentualnymi barażami z Miskolcem. Jeśli będziemy musieli przyjechać na Węgry przekażę kolegom z drużyny swoje uwagi. Podzielę się spostrzeżeniami. Sam również wyciągnę wnioski z tego występu, który przecież nie był najlepszy w moim wydaniu. Wiem, co poprawić, żeby było lepiej - kończy 26-letni żużlowiec.