Po bandzie: Tego trenera bardzo mi brakuje [FELIETON]

- Skrzypek, czego nie ukrywał, miał swoje problemy i demony, które go nawiedzały. Ale to był wybitny trener i dobry człowiek. Gdy umawiał się na mieście z córką, był to czas święty - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Tomasz Skrzypek, Dominik Kubera WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Tomasz Skrzypek, Dominik Kubera.
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Gdy byłem dość małym jeszcze chłopcem, o tej porze roku szukałem w gazetach informacji o treningach ogólnorozwojowych swojej ukochanej Sparty. I za cholerę nie mogłem trafić na trenujących chłopaków, choć w prasie co rusz padały wyświechtane stwierdzenia, że ćwiczą w pocie czoła, że wylewają hektolitry potu itd. A gdy wreszcie udało mi się ich namierzyć, to... grali w ping-ponga.

Nie da się ukryć, że na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat przygotowania kondycyjne żużlowców przeszły totalną transformację. Pamiętam opowieści Piotrka Barona, który na obozy kadry jeździł jeszcze wspólnie z motocrossowcami. Już wtedy rozdawano uczestnikom zgrupowań pulsometry, choć samoświadomość była jeszcze taka, że po to, by je... oszukać. Dlatego też Piotrek, zamiast dalej biegać, siadał w końcu na ławeczce i zapalał fajkę, a gdy puls spadał, wysyłając niepokojące dane do bazy, zaczynał tupać nóżkami w miejscu, nie podnosząc nawet czterech liter.

ZOBACZ Faworyt do mistrzostwa Polski? Ekspert pod wrażeniem: Trzeba zadać pytanie, kiedy ostatnio był tak mocny zespół

Wtedy treningi fizyczne odbębniało się głównie tylko zimą, dziś każdy ma swoje całoroczne rytuały. I ścisłą dietę, zastępując giętą z grilla w przydrożnym barze jedzeniem pudełkowym. Niektórzy by nawet powiedzieli, że posiłkami dedykowanymi, tacy są postępowi.

Już na przełomie wieków w sztabach zawodników zaczęły się pojawiać nowe twarze - tzw. trenerów od przygotowania ogólnego. Albo nawet trenerów personalnych. Zatem grudzień to ich czas.

Jednym z pierwszych takich fachowców był Mariusz Cieśliński, którego w pewnym momencie na wyłączność zaklepał sobie Jarek Hampel. I razem zwiedzali areny Grand Prix. Później stał się on batem, mentorem i przyjacielem Maćka Janowskiego, a dziś jest 50-letnim facetem wyglądającym na dziesięć mniej, pasjonatem ćwiczeń ruchowych, i wciąż przywdziewającym barwy Sparty.

Swego czasu dość często rozmawialiśmy, lubiłem słuchać uwag praktyka. Choć momentami było to niezwykle uciążliwe. Trzeba wiedzieć, że Cieśliński to były świetny kick-bokser, a więc mający wpojoną zasadę, że rozmówcę należy trzymać na dystans. Dosłownie. Pamiętam taką naszą dyskusję podczas jednego z treningów na Stadionie Olimpijskim, którą rozpoczęliśmy przy samej bandzie. Każda najmniejsza gestykulacja z mojej strony, każde przeniesienie ciężaru ciała z nogi na nogę kończyło się jednak odskokiem Mariusza w tył. Irytowało mnie to strasznie, bo musiałem za nim chodzić i tak jak rozpoczęliśmy rozmowę przy płocie, tak skończyliśmy w… boksach. Tam już wyartykułowałem swoje zdziwienie, bo przecież nie stanowiłem dla Mariusza większego zagrożenia. Najwyraźniej tym jednak skutkuje skrzywienie zawodowe i wieloletnie doświadczenie wyniesione ze sportów walki. Brzmi anegdotycznie, ale tak było.

Dziś kontakt mamy rzadszy, a nawet zerowy. Jakoś tak wyszło, że odkąd w klubie zabroniono zawodnikom rozmów ze mną, Mariusz wykonuje tylko czasem z daleka, na powitanie, mikroruch głową. W każdym razie takie odnoszę wrażenie.

Swego czasu trenerem Cieślińskiego był zmarły przed trzema laty Tomek Skrzypek. Człowiek ze swoimi problemami i z demonami, które go nawiedzały i czego nie ukrywał. Ale to był wybitny trener i dobry człowiek. Gdy umawiał się na mieście z córką, był to czas święty. Bardzo o nią dbał. A w świecie żużla pracował dla trzech klubów: Betard Sparty, Fogo Unii i krótko Włókniarza. W Sparcie zastąpił go właśnie Cieśliński. Był akurat martwy sezon, klub potrzebował trenera, a Skrzypol musiał się na jakiś czas zamknąć, by uporać z kłopotami. Dlatego nie miał z tego tytułu żalu do wrocławskiego klubu, bo mieć nie mógł.

Bardzo mi go brakuje. Tego romantyka.

Pod koniec listopada przyjaciołom Skrzypka udało się zorganizować we Wrocławiu, w nowej hali do sportów walki przy ul. Racławickiej, jego pierwszy memoriał. Choć, jak słyszałem, ciężko byłoby imprezę przeprowadzić, gdyby dziury w budżecie nie zasypał Piotr Rusiecki. Taka ciekawostka, że wrocławską imprezę ratuje człowiek z Leszna.

Obowiązki Skrzypka względem leszczyńskich Byków przejął Michał Turyński, jego podopieczny, z którym zwiedzili wspólnie kawał świata. Turyński jest dziś nie tylko zawodnikiem i trenerem, ale także prezesem założonego przez Skrzypka Fightera Wrocław. Ostatnio bił się na wyspie Reunion, nie oddając pasa mistrza świata federacji WKN w kat. superciężkiej.

Ciekawostka jest taka, że o ile żużlowcy - w ramach przygotowań - dużo biegają, o tyle Turyński zupełnie tej formy aktywności nie stosuje. Tłumaczy, wcale nie bezpodstawnie, że gdyby Pan Bóg chciał, żeby ludzie biegali, to by nas wyposażył w kopyta...

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Są decyzje ws. licencji! Dwa kluby otrzymały odmowę, jeden w ogóle nie przystąpił do procesu!
Zielona Góra była w szoku po tym co zrobił. Dowhan aż łapał się za głowę!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×