[b]
Szymon Michalski, WP SportoweFakty: Ma pan za sobą debiut w roli komentatora cyklu Grand Prix. Jak wrażenia?[/b]
Michał Korościel, komentator Eleven Sports i Eurosportu oraz dziennikarz Radia Zet: Pozytywne. Fajna przygoda. Cieszę się, że zostało to zwieńczone tytułem mistrza świata dla Bartosza Zmarzlika.
Poczuł się pan wyróżniony, że to właśnie pan został wybrany na komentatora cyklu Grand Prix?
Tak, choć nie było tak, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, bo pracuję w Eurosporcie od 2013 roku i jak dowiedziałem się, że Discovery przejmuje prawa do Grand Prix, to podejrzewałem, że będę w to zaangażowany. Mogłem się tego domyślać. Mój szef szybko powiedział mi, że tak właśnie będzie.
Czy coś pana zaskoczyło podczas zawodów Grand Prix?
Stanowisko komentatorskie w Teterow. Tam jest jedno stanowisko, a przyjechały dwie ekipy, bo oprócz nas był też brytyjski Eurosport. Oni zajęli kabinę, a dla nas była dostawiana na rusztowaniu. Warunki trochę chałupnicze, ale było to coś ciekawego. Lubię jak dzieje się coś nowego i nieoczekiwanego.
Jak komentuje się tak nudne turnieje, jak np. te w Teterow czy Pradze?
W Teterow akurat były ciekawe zawody, bo zawodnicy mierzyli się z ciężkim torem. Tam się więcej działo niż w niejednych normalnych zawodach. Zawody nie spełniały definicji bardzo ciekawych, ale nie były nudne, bo co chwilę ktoś upadał, ktoś wpadał w dziury. Komentowało się to na dużej intensywności. W Pradze rzeczywiście było nudno. Wtedy trzeba opowiadać dużo historii pozatorowych, żeby nie być tak samo nudnym, jak te zawody.
ZOBACZ Zmarzlik wskazał żużlowców, których najbardziej ceni. W gronie dwóch Duńczyków!
Przygotowuje pan sobie przed zawodami jakieś ciekawe anegdoty, gdyby okazało się, że z toru wieje nudą?
Muszę być przygotowany z różnych historii i staram się zawsze coś mieć "pod ręką". Nigdy nie wiadomo, czy będzie dobre ściganie. Czasami zawody są tak interesujące, że nie ma czasu wtrącić ani jednej ciekawostki. Bywa jednak i tak, że te ciekawostki jednak się przydają. Nie zmienia to faktu, że zawsze jestem przygotowany.
Pana pierwsza transmisja z Grand Prix przypadła na turniej w Gorican. Czuł pan stres przed debiutem w roli komentatora mistrzostw świata?
Czułem stres z kilku powodów. Pierwszy raz komentowałem Grand Prix i pierwszy raz w duecie z Rafałem Lewickim. Wiedziałem, że to jest fachowiec, ale nie pracowaliśmy wcześniej razem. A z turniejem w Gorican wiąże się ciekawa historia.
Zamieniam się zatem w słuch.
W piątek byłem z Eleven na meczu ligowym w Lesznie. Mecz skończył się o godzinie 20 i prosto jechaliśmy do Chorwacji. Mieliśmy co prawda kierowcę, ale musieliśmy cały czas do niego mówić, żeby nie usnął. Dojechaliśmy do Gorican rano i nie było czasu, żeby się przespać, bo od razu były kwalifikacje. Przed transmisją nie spałem więc z 30 godzin, ale nie ze stresu, tylko takie po prostu były warunki.
Pana współkomentatorem przy praktycznie każdym turnieju Grand Prix był wspomniany już Rafał Lewicki. Jak się panu z nim pracowało?
Bardzo dobrze. Nikt wcześniej w Polsce nie powierzył takiej roli człowiekowi, który zasłynął z tego, że był mechanikiem. Często zaprasza się zawodników, dziennikarzy czy ekspertów. Nikt wcześniej nie mówił tyle o roli sprzętu, o zmianach przełożeń itd. To było ciekawe spojrzenie i cieszę się, że Eurosport postawił na Rafała, bo poradził sobie. Do tego ma telewizyjny głos.
Kto ma za sobą lepszy debiut w Grand Prix, Paweł Przedpełski na torze czy Michał Korościel za mikrofonem?
Jakbym powiedział, że Paweł Przedpełski, to oceniłbym siebie bardzo nisko (śmiech). Wybrnę z tego tak: Przedpełski miał większą konkurencję (śmiech).
Czym różni się komentowanie cyklu Grand Prix od komentowania meczów ligowych?
Tak naprawdę to niczym. Nadal to jest ta sama dyscyplina, jednak przy komentowaniu mistrzostw świata rzadziej można usłyszeć, że jest się stronniczym. To chyba jedyna różnica.
A często kibice zarzucają panu, że jest pan stronniczy?
Takie słowa słyszy każdy komentator żużlowy. Jak powiemy, że coś np. w Motorze Lublin było nie tak, to z Lublina ktoś pisze, że nie lubimy Motoru. To samo jest w przypadku innych zespołów. Ja to jednak rozumiem. Kibice strasznie przeżywają występy swoich drużyn i domagają się, żeby wszyscy jechali z ich zespołem, nawet komentatorzy. Jeśli to jest rzeczowa uwaga, to biorę to do siebie. Czasami później odsłuchuje się też transmisje, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście były jakieś podstawy do tego, by zarzucić mi stronniczość.
Czuje się pan najlepszym żużlowym komentatorem?
Nie mi to oceniać. To jest kwestia subiektywnej oceny. Ktoś powie, że najlepszym komentatorem jest Korościel, inny powie, że Tomasz Dryła, a ktoś jeszcze, że Marcin Kuźbicki, Marcin Musiał czy Michał Mitrut.
Niektórzy otwarcie mówią o tym, że brakuje im głosu Tomasza Dryły przy turniejach Grand Prix. Jak pan odbiera takie opinie?
Mają do tego prawo. Tomek komentuje inaczej, ja inaczej. Każdy z nas ma swój styl. Wiedziałem, że takie głosy będą, ale to jest normalne. Nie przeszkadza mi to.
Jak problematyczne było łączenie komentowania Grand Prix i meczów PGE Ekstraligi?
Nie było w ogóle problematyczne. Skomentowałem wszystkie mecze PGE Ekstraligi, do których zostałem wyznaczony. Dobrze dogaduje się z szefem Eleven i zdarzało się, że prosiłem go, by wyznaczył mnie na ten piątkowy mecz, z którego szybciej byłoby mi dotrzeć do miejsca, gdzie w sobotę odbywał się turniej Grand Prix.
Chcąc przyjąć propozycję komentowania cyklu Grand Prix musiał pan otrzymać zgodę od szefostwa Eleven Sports?
Nie, natomiast informowałem o moich planach. Uważam, że w dobrym guście i przede wszystkim kulturalnie jest poinformować, że zamierzam robić to i to, czyli grać w otwarte karty. Dzięki temu łatwiej jest się dogadać w różnych aspektach.
W tym roku skomentował pan zdecydowanie więcej zawodów żużlowych niż w zeszłym roku. Stanowiło to dla pana jakiś problem?
Nie narzekam z tego powodu, bo pracuje przy dyscyplinie, którą kocham. Mam trzy prace, bo na stałe pracuję w Radiu Zet, a z Eurosportem i Eleven intensywnie współpracuję. Siłą rzeczy mój kalendarz jest dość napięty, ale udaje mi się to wszystko połączyć.
Pana rodzina chyba nie jest jednak zadowolona, że tak często nie było pana w domu.
Pewnie tak, choć w radiu pracuję głównie popołudniami i wieczorami, więc w dzień dość dużo czasu spędzam z rodziną. Faktycznie z turniejami Grand Prix poza naszym krajem jest tak, że wyjeżdża się w piątek, a wraca w niedzielę, dlatego tych weekendów trochę ucieka. Da się to wszystko jednak pogodzić. Wszyscy wiedzą, z czym wiąże się moja praca. Moja żona oczywiście wolałaby, żebym każdy weekend spędzał w domu, ale myślę, że nie narzeka.
W której pracy czuje się pan pewniej? W radiu czy telewizji?
Obie prace dobrze się uzupełniają. Radio Zet jest radiem typu one size fits all, więc odbiorcami są wszyscy ludzie, a nie konkretna grupa. Trzeba mówić tak, żeby zainteresować jednocześnie 60-letnią panią i 18-letniego chłopaka. To jest strasznie trudne i wymaga kreatywności. Żużel i skoki narciarskie to wąska specjalizacja. To też jest fajne, bo mówi się do określonej grupy odbiorców, można posługiwać się pojęciami stricte z tej specjalizacji.
Praca przy żużlu była dla pana spełnieniem marzeń?
Od dziecka chciałem zostać komentatorem żużlowym. Dojście do tego zajęło mi więcej czasu niż dojście do radia. Spełniłem swoje marzenia. Wiem, że to banalnie brzmi, ale warto marzyć. W wieku 7-8 lat zamarzyłem o pracy w roli komentatora i doszedłem do tego.
Nie przeszkadza panu to, że pracuje pan weekendami, a nie od poniedziałku do piątku w standardowych godzinach?
Absolutnie! Zwariowałbym, gdybym miał pracować od 8 do 16. Kompletnie bym się do tego nie nadawał. Nie lubię, jak jest prosto czy standardowo. Podoba mi się, jak wszystko jest tak "porozrzucane".
A skąd w ogóle wziął się pomysł na pracę w radiu?
Wyszło tak trochę przez przypadek, bo nigdy nie planowałem pracy w radiu. Mój szef w Radiu Zet zawsze mówił, że do radia można trafić tylko jedną drogą: przez przypadek. Jak byłem na studiach, to znajomy powiedział mi, że zgłasza się do akademickiego radia. Namawiał mnie, żebym zgłosił się z nim, ale odmówiłem. Poprosił mnie jednak, żebym przynajmniej podwiózł go do tego radia. Jak już dojechaliśmy na miejsce, to powiedział mi, że jak już tu przyjechałem, to żebym poszedł z nim. Zgodziłem się, poszedłem na przesłuchanie i ja się dostałem, a on nie (śmiech). Spodobało mi się to i później trafiłem do Radia Zielona Góra, a następnie do Radia Zet.
Nie mogę nie zapytać o pana przyszłość. Czy w sezonie 2023 nadal będzie pan komentatorem cyklu Grand Prix?
Taki jest plan, żebym dalej komentował cykl GP. Nie spodziewam się, żeby doszło do jakiejś zmiany.
Poświęćmy chwilę na sam żużel. Jest coś, co pana w nim denerwuje?
Denerwuje mnie format rozgrywek w PGE Ekstralidze, że do play-offów awansuje sześć drużyn. Czasami jestem też zawiedziony, jak trzy razy jadę na żużel i za każdym razem są nudne zawody. To są jednak detale i szukanie dziury w całym, ogólnie uważam, że to całkiem interesująca dyscyplina.
Zawiódł się pan na nowym promotorze cyklu Grand Prix? Discovery Sports Events miało ambitne plany, jednak póki co nic z nich nie wychodzi.
Trzeba dać im jeszcze czas. Większość z nas liczyła, że będą nowe lokalizacje, a ten kalendarz na przyszły rok różni się tylko tym, że Wrocław został zamieniony na Rygę. Trudno tu mówić o fajerwerkach. Część kibiców może czuć się rozczarowana, bo będzie to już drugi sezon nowego promotora i dostaliśmy niewiele nowego. Jeśli chodzi o samo ściganie, to powiedziałbym, że jest porównywalnie do tego, co było za czasów BSI. Cały czas liczę, że będzie to szło w dobrym kierunku, ale rozumiem tych, którzy kręcą nosem.
Zobacz także:
Prezes Wilków Krosno żałuje jednego
Prezesi klubów mają czego żałować?