"Takie smaczki czekają na Was w naszym magazynie" - w ten sposób Tauron Włókniarz Częstochowa zaczął promować w mediach społecznościowych swój przedsezonowy niezbędnik. Wpisu opublikowanego w piątek wieczorem próżno jednak szukać na Twitterze. Okazało się bowiem, że "Lwy" ujawniły w magazynie, jak w 2011 roku wymogły na arbitrze korzystną dla siebie decyzję, co pomogło im się utrzymać w PGE Ekstralidze.
O co chodzi? Był rok 2011, gdy częstochowianie walczyli o utrzymanie w meczach barażowych ze Startem Gniezno. W pierwszym spotkaniu Włókniarz wygrał na wyjeździe 47:43, ale w rewanżu dość niespodziewanie ton rywalizacji nadawali goście z pierwszej stolicy Polski.
Tak Dymek wymusił korzystną decyzję na arbitrze
W czternastym wyścigu na tor upadł Grigorij Łaguta. Rosjanin nie miał kontaktu z przeciwnikiem, więc powinien być wykluczony. Wtedy jednak Jarosław Dymek sięgnął po telefon i zadzwonił do arbitra Andrzeja Terleckiego. - To jest baraż. Mecz o wszystko. Błagam - mówił kierownik Włókniarza, a treść rozmowy została udostępniona w magazynie "W paszczy lwa", jaki przygotował częstochowski klub przed sezonem 2023.
ZOBACZ WIDEO: Janowski o relacjach ze Zmarzlikiem. "Zaskoczę tych, którzy myślą inaczej"
- Niech pan mi tego nie robi - błagał Dymek sędziego o korzystną dla siebie decyzję. - Daj mi chwilę - odpowiedział Terlecki. Po minucie kierownik Włókniarza wykonał kolejny telefon. - Kur... Dobra, jedziemy w czterech! - brzmiała decyzja arbitra.
W powtórce, z Łagutą w obsadzie, bieg zakończył się remisem 3:3. Gdyby Rosjanin został wykluczony, losy meczu mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Dość powiedzieć, że Start wygrał ostatecznie spotkanie w Częstochowie, ale tylko 46:44. Było to za mało, aby odrobić straty ze starcia na własnym torze. W ten sposób Włókniarz utrzymał się w elicie.
Dodajmy, że po latach do sytuacji nie może się odnieść sędzia Andrzej Terlecki, bo ten zmarł jesienią 2015 roku. W tamtym spotkaniu arbiter popełnił też inny błąd - w dwunastym biegu Artur Czaja został zastąpiony przez Marcela Kajzera. Zgodnie z regulaminem, taka roszada taktyczna nie była dozwolona.
- Przegapiłem tę sytuację. To jest częściowo moja wina. Nie ma się co tłumaczyć, przyznaję to otwarcie. Jarek Dymek zgłosił tę zmianę, a ja nie zwróciłem na to uwagi. Popełniłem błąd i to jest fakt. Ta sytuacja nie powoduje jednak konieczności weryfikacji wyniku. Marcel Kajzer nie zdobył punktów w tym wyścigu. Wolę nie myśleć co by było, gdyby ten zawodnik przyjechał wówczas na punktowanej pozycji - mówił później Terlecki w rozmowie z WP SportoweFakty.
Terlecki mówił nam też wtedy o wydarzeniach z biegu czternastego. - Szczepaniak nie wygrał zdecydowanie startu, ale był trochę przed Łagutą. Gnieźnianin najpierw próbował zjechać do startującego z drugiego pola Nermarka. Odbił się od niego, po czym pojechał z Łagutą aż do płotu. Rosjanin, jadąc po zewnętrznej, nie miał innej możliwości niż trzymać gaz. Gdyby zamknął gaz będąc pół metra od bandy, to również by upadł. Stanąłem w obliczu sytuacji, w której mogłem wykluczyć Szczepaniaka albo Łagutę. Zdecydowałem się na rozwiązanie w mojej ocenie najbardziej sprawiedliwe, czyli powtórzenie wyścigu w pełnej obsadzie. W niedzielę na stadionie nie miałem możliwości obejrzenia zapisu wideo tej sytuacji - wyjaśnił.
Faux-pas Włókniarza
Po co po latach Włókniarz wrócił do tej sytuacji? Nie wiadomo. Jedno jest pewne. Kibiców oburzył fakt wyciągania takiej historii na światło dzienne. W piątkowy wieczór w mediach społecznościowych pojawiło się mnóstwo komentarzy krytykujących klub za to, że wręcz chwali się tym, że wymusił na arbitrze korzystną dla siebie decyzję i w sposób niekoniecznie czysty utrzymał się w PGE Ekstralidze.
Działacze Tauron Włókniarza najwidoczniej zdali sobie sprawę z popełnionego błędu, bo "chwalebny" wpis po kilku godzinach zniknął z sieci. W Częstochowie jednak zapomnieli, że co pojawia się w internecie, nigdy nie ginie, czego dowodem jest poniższy zrzut ekranu. Fani i tak będą żyć opublikowaną historią, skoro została ona zamieszczona w magazynie "W paszczy lwa".
Włókniarz chciał zaimponować swoim kibicom, przedstawić zapomnianą historię, ale zapomniał, że niekoniecznie jest się czym chwalić. Fakt, że wymusiło się na arbitrze korzystną decyzję, raczej nie jest powodem do dumy.
Czytaj także:
- Mechanik uciekł z teamu Lamberta. "Wszystko miałem już gotowe"
- Nowy sezon i nowy program dla juniorów w PGE Ekstralidze