Przed rokiem Vojens było dla Bartosza Zmarzlika koszmarem, bo tam został zdyskwalifikowany za założenie nieprawidłowego kevlaru na rundę czasową poprzedzającą turniej. Ale to już przeszłość. Od teraz Vojens będzie się mu kojarzyć już tylko szczęśliwie, bo właśnie tam, w sobotę, przypieczętował swój piąty tytuł mistrza świata na żużlu.
Reprezentant Polski wygrał rundę zasadniczą, był też najlepszy w swoim półfinale. W wielkim finale natomiast musiał uznać wyższość Roberta Lamberta, choć w kontekście klasyfikacji generalnej cyklu, nie miało to już żadnego znaczenia.
Zmarzlik po chwili wylądował w rękach swojego zespołu i zaczęło się świętowanie tytułu. Po chwili pojawił się przed kamerą organizatorów Grand Prix na żużlu.
- To niewiarygodne. Każdy tytuł smakuje inaczej, teraz jest tak samo. Przez ostatnie dwa miesiące myślałem tylko o motocyklu. O tym, jak wychodzić ze startu i jak pokonywać kolejne okrążenia - przyznał.
A później przemówił już w języku polskim, przed kamerą platformy Max. - To jest niesamowite. Te ostatnie tygodnie nie były łatwe pod wieloma względami. Wszyscy wokół mieli ze mną ciężko, człowiek wiecznie nastroszony chodzi, coś nie pasuje. Ponownie, po raz piąty, wyszliśmy naprawdę z opresji.
Gdy przeszedł do podziękowań, jego głos zaczął się łamać, a na twarzy pojawiły się łzy. - Dziękuję wszystkim - rodzinie, dzieciom. Dzieciom, które cierpią, bo taty nie było, ale tata wraca i będziemy się teraz bawić - zakończył.
Przed kamerę powrócił już po dekoracji i znów wspomniał o rodzinie. - Jutro Ancio mi powie: tata wygrał. I to będzie dla mnie najszczęśliwsze. A Franio zobaczy, że to było w tym samym roku, kiedy on się urodził. Od pewnego czasu robię to dla nich - dla dzieci, dla rodziny. To oni dają mi radość. Gdy mówią: “tata wygrał”, to dla mnie nieocenione. Jakby nie było, w Toruniu muszą ze mną stanąć na podium.