Już od kilku tygodni było widać znaczący spadek stawek w Metalkas 2. Ekstralidze. Kilku działaczy w nieoficjalnych rozmowach wprost żałowało, że nie poczekali dłużej z podpisywaniem kontraktów, bo w ten sposób mogliby zaoszczędzić przynajmniej kilkaset tysięcy złotych. Wszystko przez problemy finansowe wielu klubów i brak zainteresowania wieloma zawodnikami.
Obecnie bez kontraktu pozostają choćby Nicki Pedersen, Andreas Lyager, Mateusz Szczepaniak, Robert Chmiel, Nicolai Klindt, Jonas Seifert-Salk, Vaclav Milik, Benjamin Basso, Timo Lahti, Krzysztof Kasprzak, czy Wiktor Jasiński. Z tych zawodników śmiało można byłoby zbudować dwie drużyny, które przy sprzyjających okolicznościach mogłyby włączyć się nawet do walki o czołową czwórkę rozgrywek.
Ważne jest jednak też to, że każdy z nich zdaje sobie z sytuacji rynkowej i jest w stanie znacznie obniżyć swoje oczekiwania finansowe. Alternatywą pozostaje widmo bezrobocia przez cały następny sezon. Przy takim nadmiarze zawodników trudno bowiem liczyć na dobry kontrakt w trakcie sezonu.
ZOBACZ WIDEO: Gollob odniósł się do zamieszania z dzikimi kartami. "Nie zawsze wszystko rozumiem"
Z tego właśnie postanowili skorzystać łodzianie, którzy obecnie przedstawiają szokująco niskie oferty. Oczywiście szokująco niskie jak na standardy ostatnich lat. Jeszcze niedawno większość czołowych zawodników 2. Ekstraligi oczekiwało przynajmniej 400 tysięcy złotych za podpis na kontrakcie i 4 tysięcy złotych za punkt. Dziś wydaje się, że wielu z nich zgodziłoby się jeździć za 250 tysięcy i 3 tysiące, byle tylko mieli pewność, że otrzymają te pieniądze. Słabsi zawodnicy mogą pójść na jeszcze większe kompromisy, bo ich sytuacja jest jeszcze gorsza. Nie wiadomo przecież, w jakiej formule wystartuje KLŻ, ale tam na duże pieniądze w ogóle nie ma co liczyć.
To wszystko postanowili wykorzystać łodzianie, którzy obecnie sondują rynek, a potencjalnym nowym zawodnikom oferują kontrakty na poziomie... 150 tysięcy złotych za podpis. Jeśli ostatecznie uda im się zbudować zespół, to będzie można mówić o przełomowym wydarzeniu, bo to oznaczałoby, że po kilku latach finansowego szaleństwa, ceny w żużlu znów spadają. Na zapleczu PGE Ekstraligi takie pieniądze płacono jeszcze przed koronawirusem, czyli 4-5 sezonów wcześniej. Od tego czasu stawki poszły w górę tak znacząco, że dziś większość klubów w 2. Ekstralidze musi dysponować przynajmniej 7-8 milionami złotych budżetu.
Ostatnie próby Orła Łódź nie oznaczają oczywiście tego, że klub na sto procent wystartuje w rozgrywkach. Słychać jednak coraz mocniej, że rozpoczęcie negocjacji z zawodnikami to próba realizacji scenariusza awaryjnego, który pomógłby utrzymać żużel w tym mieście, a jednocześnie nie byłby aż takim dużym obciążeniem dla właściciela Witolda Skrzydlewskiego. On sam pozostaje w cieniu i od kilku tygodni - poza jednym spotkaniem z kibicami - nie udziela się publicznie.