Bardzo często dochodzi do sytuacji, że pierwszy lepszy młokos ze Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Australii, a nawet ze wschodnich kresów Europy wypiera ze składu nasze, polskie "talenty". Całą winą za obecny stan polskiego żużla obarcza się system szkolenia żużlowej młodzieży w Polsce. Jednak czy aby słusznie?
Wynik ponad wszystko
Zacznijmy od najważniejszej kwestii, czyli o nastawieniu na wynik. Wszem i wobec wiadomo bowiem, że dla drużyny, jej prezesa i kibiców o wiele ważniejszą sprawą jest wygrywanie meczów, nawet mając w składzie Duńczyków, Szwedów i przedstawicieli innych nacji, niż oglądanie porażek swojego klubu, głównie z powodu słabej postawy polskich juniorów.
Jednak, gdy spojrzy się na to trochę z innej perspektywy, to aż dziw bierze, że dajmy na to siedemnastoletni jeździec z Antypodów, nie mający wcześniejszego kontaktu z polską ligą, przyjedzie na mecz do naszego kraju i bez większej znajomości specyfiki toru wywalczy kilka cennych punktów. Jego polski rówieśnik, kręcący setki kółek na swoim stadionie, po odjechaniu jednego obowiązkowego biegu do końca zawodów już na torze się nie pojawi. Czyżby ten gość z zagranicy był obdarzony jakimś nieprawdopodobnie wielkim talentem ? Wydaje się, że jednak nie. Decydującym aspektem w tej sprawie jest, moim zdaniem, zupełnie inne nastawienie mentalne polskich młodych zawodników.
W Polsce żużel należy do absolutnej czołówki sportów. Żużlowiec z jakimiś osiągnięciami to już jest ktoś. Taki Australijczyk, czy Amerykanin już w wieku nastu lat musi opuścić swój ojczysty kraj, pożegnać się z rodziną, przemierzyć pół świata, tylko po to by móc spróbować swoich sił w speedwayu. Nikt mu nie gwarantuje, że osiągnie sukces. A jednak wielu decyduje się na taki krok. Crump, Adams, Sullivan, obecnie Holder, Ermolenko, Hamill, Hancock i wielu innych przebyło taką właśnie drogę.
Recepta na sukces w sporcie wbrew pozorom jest bardzo prosta - trzeba umieć się całkowicie poświęcić. Wśród polskiej żużlowej młodzieży raczej nie widzę szans na podobne wyrzeczenia. Z jednej strony rodzice, rozłąka z najbliższymi, z drugiej sprawa edukacji itd. Sport nie na tym polega. Robert Kubica, czy choćby siostry Radwańskie swój sukces zawdzięczają jasno wytyczonemu celowi i wytrwałemu dążeniu do jego realizacji.
Bolesne seniorskie początki
Kolejną kwestią nurtującą znawców speedwaya jest tak bardzo odczuwalna przez polskich zawodników zmiana statusu juniorskiego na seniorski. I to jest moim zdaniem pochodna wyżej opisanej sytuacji. Po takim Holderze wcale nie było widać, że poprzedni sezon był jego pierwszym w seniorskim gronie. I podobnie będzie z innymi "Sajfutdinovami", "Pavlicami" czy "Bogdanovsami" (radzę zwrócić baczniejszą uwagę na tego młodego Łotysza). A dzieje się tak z prostej przyczyny, "oni" dorosłego żużla uczą się już za młodu, zdając sobie sprawę z tego jak wiele musieli poświęcić, by być w tym miejscu, w którym obecnie się znajdują. Na nasze "perełki", którym w wieku siedemnastu, osiemnastu, czy dziewiętnastu lat uda się wywalczyć w kilku spotkaniach dwucyfrową zdobycz punktową, dmucha się i chucha, obchodząc się z nimi niemal jak z jajkiem. Wystarczą dwa, trzy dobre mecze naszych nastolatków w Ekstralidze i nagle z dnia na dzień stają się oni postaciami medialnymi. Wywiady na łamach największych sportowych dzienników w Polsce, kreowanie na siłę na kolejnego Tomasza Golloba, a potem po mniej udanym sezonie wielkie rozczarowanie. Co się stało choćby z Karolem Ząbikiem czy Pawłem Hlibem po wejściu w wiek seniora?
W naszym kraju wystarczy, żeby młokos trochę lepiej "powojował" na torze i nagle pojawiają się rzesze fanów, powszechne uwielbienie nie poparte tak naprawdę jakimiś większymi osiągnięciami. Trudno w takiej sytuacji nie spocząć nie laurach.
Jak już wcześniej wspomniałem, taki Australijczyk, czy Amerykanin choćby był nawet kilkukrotnym mistrzem świata to w swoim kraju, w świadomości przeciętnego obywatela, pozostanie anonimowy. U nas byłby to prawdopodobnie kilka lat z rzędu najpopularniejszy sportowiec w przeróżnych plebiscytach, a co za tym idzie niemalże celebryta.
Największym, pozytywnym zaskoczeniem cyklu Speedway Grand Prix 2009 był bez wątpienia Emil Sajfutdinov. Zwróćmy jednak uwagę na to, że dopiero teraz, już po zdobyciu brązu IMŚ oraz wywalczeniu dwóch złotych medali IMŚJ, wokół Rosjanina zrobił się większy szum. W Polsce wystarczyło, że któryś z naszych reprezentantów zdobywał medal IMŚ juniorów, a otoczka medialna wokół jego osoby była o wiele większa niż prawdopodobnie Emilowi przyjdzie kiedykolwiek doświadczyć w swoim rodzimym kraju.
Zewsząd pojawiają się rozwiązania jakby to naszym młodym zawodnikom umożliwić częstsze starty w meczach ligowych. Owszem można by wprowadzić jakiś zapis o zakazie jazdy młodych obcokrajowców w naszych ligach. Myślę jednak, że bardziej by to zaszkodziło niż pomogło. Dorobilibyśmy się tym sposobem jedynie jeszcze bardziej zmanierowanych "gwiazdorów". Nie w tym tkwi problem.
Nasi też mogą
Polscy młodzieżowcy rok rocznie zdobywają złote medale DMŚJ, pozostawiając w pokonanym polu Duńczyków, Szwedów i przedstawicieli innych krajów. Mogę się jednak założyć, że o którymś z tych objeżdżanych przez nasze "orzełki" rywali (ilu to polskich jeźdźców za czasów juniorskich pozostawiało daleko w tyle trzykrotnego mistrza świata Nickiego Pedersena) będzie głośno w kontekście światowej rywalizacji o najwyższe laury. A nam pozostanie wspomnienie o ostatnim coś znaczącym w światowych rozgrywkach Tomaszu Gollobie.
Skoro młodzi Szwedzi, Duńczycy, Anglicy przyjeżdżają do Polski by "zabierać" miejsca w składach Polakom, to czemu nasi nastolatkowie nie mogę uczynić tego samego i ruszyć na podbój Skandynawii czy Wielkiej Brytanii. Nawet w lidze czeskiej, czy niemieckiej też można nabierać doświadczenia. W tym momencie znajdujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego tak źle dzieje się z polskim sportem żużlowym. Ci "niedobrzy" obcokrajowcy, "kradnący" miejsca naszym chłopakom po prostu wytrwale dążą do nakreślonego wcześniej sobie celu. A naszym najlepiej wszystko podać na tacy.
I dlatego, moim zdaniem, nie doczekamy się w najbliższych latach indywidualnego mistrza świata w żużlowej rywalizacji wywodzącego się z kraju nad Wisłą. Zawsze znajdzie się ktoś lepszy, a przede wszystkim bardziej zdeterminowany. Nawet gdy kariery zakończą Hancock, Adams i reszta wiekowych już zawodników, to i tak pojawią się nowi, lepsi od naszych.
Gollob jak Małysz
Żużel w Polsce można porównać trochę do skoków narciarskich. Wraz z końcem przygody ze sportem Golloba i Adama Małysza polscy sportowcy prawdopodobnie przestaną liczyć się w międzynarodowej rywalizacji w tych dyscyplinach. Najlepszą rzeczą w sporcie jest jednak fakt, że nigdy niczego nie można być pewnym. W związku z tym mam nadzieję, że treść tego tekstu będzie można włożyć między bajki, a Polska już niedługo będzie stolicą międzynarodowego speedwaya z panującym wszystkim indywidualnym królem.