Kibice w naszym kraju żyją głównie zbliżającą się wielkimi krokami inauguracją Centernet Mobile Speedway Ekstraligi. Już w środę jednak oczy wielu skierowane będą na Rybnik, gdzie szesnastka marzących o zostaniu kiedyś następcami Tomasza Golloba żużlowców ścigać się będzie w półfinale krajowych eliminacji do IMŚJ. Są zawodnicy, dla których tegoroczne zmagania w gronie najlepszych juniorów świata będą miały co najmniej taki sam ciężar gatunkowy, jak potyczki z macierzystą ekipą o tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Wrocławianin Maciej Janowski jest jednym z nich.
Niewiele brakowało, a piękny sen o triumfie w tej prestiżowej imprezie ziściłby się Janowskiemu już w minionym roku. Jeden nieudany bieg przekreślił marzenia. Większość polskich kibiców nie miała okazji obejrzeć tych zawodów na żywo, jednak w kraj poszedł przekaz, że gdyby nie ów feralny upadek, byłoby złoto. Zapytaliśmy samego zainteresowanego, czy zgadza się z tą opinią? - Czy ja wiem... Trzeba byłoby poczekać do końca tamtego biegu i zobaczyć, co by się stało. Na pewno jednak była naprawdę duża szansa. Ale cóż... Nie było mi dane i trudno. Muszę się z tym pogodzić i walczyć dalej - uważa Janowski.
W tym roku dość rewolucyjnie zmieniono regulamin rozgrywania finalnego etapu juniorskich mistrzostw. Od tego roku zamiast jednych finałowych zawodów, zwycięzcę wyłonią aż trzy wieńczące zmagania turnieje. Czy polski faworyt cieszy się z tej zmiany? - Tak, zdecydowanie jestem zadowolony z tych zmian. To jest bardzo fajne, bo nie będzie już jedna rzecz, czasem drobiazg, jak upadek, defekt czy taśma, decydować o tytule. A bywało już, że miało to wielki wpływ. Nawet taki Woffinden ostatnio najpierw dotknął taśmy, a później wszystko wygrał - przypomina ulubieniec wrocławskiej widowni.
Gwoli przypomnienia dodajmy, że z Rybnika do finału krajowych eliminacji awans wywalczy czołowa ósemka żużlowców. Podobnie z drugiego półfinału w Grudziądzu. Turniej finałowy zaś zaplanowano na 7 kwietnia w Gdańsku.