Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Rudy Balboa

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

No i zacięło się, sorry, zaczęło się. Ściganie w tegorocznym podupadającym cyrku, sorry, cyklu Grand Prix. Pierwsze otwarcie mieliśmy w sobotę u Jozina (Dworakowskiego) na bagnach, czyli w Leszniowie Dolnym.

Przyszła nowa mietła (nowa fala zawodników), ale Crumpa nie zmietła. W sumie było nawet ciekawie. Początek średni, za to środek imprezy przedni z wieloma mijankami po zewnętrznej i po wewnętrznej. Przeważnie jednak po wewnętrznej. Końcówkę zepsuło "gospodarskie" polewanie i równanie toru. W tym pól startowych. Tym samym wyłączono z użycia orbitę. Na lotnisku w Lesznie jest za daleko, by spod płotu po starcie zadać się po szerokiej za rywali. Ale momenty były, no masz...

Wchodzi Rudy do budy, a tam Chudy

Dla polskich kibiców niemiłą niespodzianką była nijaka postawa naszego pewniaka (niemal) na misia świata - Tomka Golloba, zwanego "Chudym". Sześć punkcików to trochę za skromnie. Tor na Smoku nigdy nie był jego ulubionym. Jeszcze przed sobotnią imprezą Tomasz zeznał reporterom Canal+, że na piątkowym treningu pokręcił kilka kółek na leszczyńskim owalu i nie był zadowolony ze swej jazdy. - Dziwna ta nawierzchnia, nie mogę jej rozgryźć - troszkę narzekał.

Rzeczywiście, była ponoć przyczepna na starcie, ale dalej już tak nie trzymała. Gollob nie mógł się spasować. Startów nie miał, za to na trasie... też nie był szybki. Nie ten sprzęt. I chyba nasz champion bardziej zmotywowany był do wcześniejszego ligowego meczu Staleczka - Unia Leszno, gdzie dał koncert jazdy, niż do sobotniej GP. Przed tym turniejem mówił, że zamierza się pościgać na żużlu jeszcze przez kilka lat, więc na walkę o tytuł ma zawsze czas. No tak, w końcu legendarny Ivan Mauger koronę IMŚ zdobył w 1979 roku w Chorzowie na miesiąc przed swoimi czterdziestymi urodzinami. Tyle że dla Nowozelandczyka była to już szósta korona, a dla Golloba ewentualnie będzie dopiero pierwsza! Coś późno dojrzewa. Tomku, prosimy o więcej determinacji! Zamiast hasła "Już a za dwa-trzy lata Tomasz Gollob mistrzem świata!" zdecydowanie wolimy: "Już tego lata Tomek Gollob mistrzem świata!". I nadal są na to szanse. Jeden kiepski występ o niczym nie przesądza. To przecież dopiero pierwsze Crumpy za płoty. Jeszcze w tym sezonie może być tak: wchodzi "Rudy" do budy (tzn. na podium IMŚ), a tam na drodze stoi mu "Chudy". Gollob jest wart złotego medalu jako niezwykły żużlowiec i człowiek. Zwłaszcza teraz. Wreszcie bowiem dorósł do tego, by być prawdziwym championem.

Takiego Golloba wcześniej nie znałem. Na nie tak dawnym balu Tygodnika Żużlowego w Rawiczu zachowywał się niczym amerykański luzak Bruce Penhall z Holyłudu. Jak prawdziwy ambasador speedwaya i jego medialna lokomotywa. Jeżeli tak ma być już zawsze, to znaczy, że to nasz Tomek jest bardziej wart tytułu IMŚ niż np. mało medialny Nicki Pedersen (stoi taka łysa pała w parku maszyn i przed telewizyjną kamerą spluwa dookoła - i to ma być mistrz?). Na wspomnianym balu w salach rawickiego hotelu Maria, Golloba było wszędzie pełno. Chętnie przysiadał się do stolików, rozmawiał i fotografował się z kibicami, bratał się z dziennikarzami. I pił tylko soczek pomarańczowy. Zdradził mi, że już w dzieciństwie wymarzył sobie, iż dożyje w dobrym zdrowiu do stu lat, a z 80 na karku będzie się jeszcze cieszył życiem, że ho, ho: Zobaczysz, tak będzie, w końcu dobrze się prowadzę - zapewnił mnie.

Mam jednak nadzieję, że "De Tomasso", mimo wszystko, nie będzie czekał ze zdobyciem IMŚ do swoich sześćdziesiątych urodzin, tylko tę radochę zafunduje sobie i nam już w tym roku! Czekamy. Jeszcze nic nie jest stracone. Leszno to zły sen. Już za Tobą Tomku!

Jaro przewalił zawody

Drugie miejsce Jarka Hampela jest dużym osiągnięciem. Gratki. Przegrać tylko z trzykrotnym i zarazem aktualnym mistrzem świata to żaden wstyd. A jednak buzia "Małego" po tej imprze nie była uchachana. On także już dojrzał do jasnego postawienia sprawy: Chcę zdobyć IMŚ!. A jeśli tak, to nie może przegrywać turnieju GP na własnym torze. Hampel jest już żużlowcem kompletnym. Do szybkich startów dołączył "w razie co" umiejętność wyprzedzania rywali. W Lesznie w jednym wyścigu ustrzelił i Sajfutdinowa, i Pedersena. Widać, że Red Bull wyraźnie dodał mu skrzydeł. Dlatego nie spadł z dachu katowickiego "Spodka", kiedy zimą świrował tam na żużlowce. Jeśli "Jarek Hampel Jarek" zdobędzie w tym sezonie majstra globu, to nie będzie to żadna sensacja. Tylko musi zacząć wreszcie wygrywać turnieje GP. Chociaż takiemu Loramowi do szczęścia nie było to potrzebne...

Jasiu, nie chrzań!

"Przez wieś jadą motorem Jasio, Bartosz , który strasznie

się jąka i Szymek. W pewnym momencie Bartosz mówi:

- Szy... szy... - na to Jasio:

- Co? Szybciej? Okej, jedziemy szybciej!

- Szy... szy...

- Co? Jeszcze szybciej? Dobra, jedziemy jeszcze szybciej!

- Szy... szy...

- Jeszcze szybciej??? Człowieku, na liczniku setka i ty sie nie boisz???

- Szy... Szy... Szymek SPADŁ!!!"

Rewelacją sobotniej GP był nowy zawodnik miejscowej Unii Janusz Kołodziej. Widać w Lesznie powietrze mniej morowe niż w Tarnowie. Zresztą, on zawsze dobrze wypadał na Smoku. W sobotę jeździł z tuzami bez kompleksów i z chłodną głową. Płynnie i rozumnie. Za to trochę mniej rozumnie zagadał do kamery po tym, jak w finale ściął Sajfutdinowa niczym snopek zboża. "Piast" Kołodziej żalił się, że to Ruski nagle zjechał mu do wewnątrz i się na nim (tzn. na naszym Januszku) położył. Drogi Jasiu! Nie chrzań, tylko obejrzyj sobie powtórkę w zwolnionym tempie. Na prostej Cię pociągnęło (pociągło - jak mawiają żużlowcy) i było po ptokach. To znaczy, po Emilu było.

Długowłosy dotąd Janusz tym razem wystąpił w nowej szacie graficznej, tj. w króciutkiej fryzurze prawie "na skina".

"Podczas strzyżenia Kołodziej zauważa w rogu psa, który z uwagą śledzi każdy ruch fryzjera.

- To pański pies? -pyta.

- Nie.

- To dlaczego on tak na pana patrzy?

- Bo jak wczoraj odciąłem klientowi ucho, to on je potem zjadł".

Janusz chyba był u innego "fryca", gdyż - jak pokazała telewizornia - wciąż ma oboje uszu.

Pora na Igora

Jak dotąd najlepszym rosyjskim matagońszczykiem na gariewoj dorożkie był dwukrotny indywidualny wicemistrz świata Igor Plechanow, co to wyglądał jak dobry wujaszek Wania (albo Fedor Emelianenko z MMA). Teraz jego śladami podąża młody Emil Sajfutdinow. Mądrale przepowiadali, że "Carewicz" w tegorocznej edycji GP nie będzie miał już tak łatwo i nie będzie tak błyszczał jak w ubiegłym sezonie. To ja się zapytowywuję: - Czy on miał łatwo? I niby dlaczego miałby się cofnąć w rozwoju?

Zwłaszcza, że zaczął korzystać z wykładów (zaocznych?) profesora Hansa Nielsena. A kto kiedykolwiek ładniej i bardziej technicznie jeździł na żużlu od Hansiora? Nikt. Nielsen doda nowego, lepszego sznytu do jazdy i przygotowań Sajfutdinowa. Już chyba go trochę uspokoił, bo Emil w Lesznie zasuwał dynamicznie, acz z głową na karku, a nie jak do niedawna, kiedy to najpierw otwierał gaz za rodinu i za cara, a potem dopiero myślał, co z tego wyniknie. Ten Ruski potrzebny jest zatęchłemu żużlowemu światu jak świeże powietrze do oddychania. To większy talent niż Holder, Ward, Woffinden i Lindgren razem wzięci.

Ale, ale... czapki z głów przed Holderem. Zaimponował mi walecznością, brakiem kompleksów i świetną sylwetką na motocyklu. Zasługiwał na półfinał. Będą z niego jeszcze ludzie.

Repy w trepy

Generalnie w Lesznie, poza Crumpem, stare repy czyli Pedersen, Hancock, Gollob, a nawet po trosze i Norweg Holta wzięły w trepy, czyli w plecy. Także coraz bardziej kapcaniejący "Ubytek Adrenaliny" Jonsson. Jego ziomal "Fretka" Lindgren myślał, że jak się przesiądzie z jawy na gm-y, to one same dowiozą go do podium. Nic z tego. Trzeba jeszcze odpowiedniego łącznika między manetką gazu, a siodełkiem i hakiem motocykla. Czyli dobrego zawodnika. Hans Andersen co roku opowiada bajki, że będzie jeździł coraz lepiej, a zasuwa coraz gorzej. Żółtodziób Woffinden też się przechwalał, jaki to on na Smoku będzie szybki. Biedaczek nie wiedział jaka jest przepaść między GP, a ligą brytyjską, czy nawet naszą Ekstralipą. No to się dowiedział. Ale na przyczepnym pójdzie mu lepiej.

Generalnie trzeba przyznać, że podczas sobotniej GP, poza Woffindenem właśnie, każdy miał jakiś swój mniejszy lub większy błysk. Nawet podtatusiały, pierwszoligowy "Zorro", czy żużlopodobny Harris.

Gdyby to był jednodniowy 20-biegowy finał IMŚ jak to drzewiej bywało, to Hampel jako pierwszy w historii zostałby championem z zaledwie 11 punktami! Tak równo i ciasno było w tej stawce. Inna sprawa, że wielu zawodników wciąć ma za mało jazdy. Sporo się więc może jeszcze pozmieniać.

Crumpie niczym Rocky

Pisałem, że z Jasona Crumpa po zdobyciu IMŚ zwykle nieco schodzi powietrze. Tym razem tak nie jest. "Rudy" nadal wygrywa. Też dorósł do tego, żeby być prawdziwym championem. Nie jest łatwy i najprzyjemniejszy w obyciu, ale w głębi duszy to wrażliwy i dobry człowiek. Pięknie mówił o naszej narodowej tragedii, jaka wydarzyła się w Smoleńsku (wrócę do niej niebawem w innym felietonie, bo na razie to: Wobec płaczu każde słowo jest nieme, żeby nie powiedzieć, upadłe).

Jason jest również bardzo rodzinny. Na podium w Lesznie bardziej niż za pucharami rozglądał się za swoimi dziećmi, żeby wraz z nimi pozować do zdjęć. Rozczulające. Przypominało to filmową scenę, gdy bokser Rocky Balboa porozbijany po walce przywoływał swoją żonę, by przyszła do niego do ringu. Chciał się biedak do niej przytulić.

Mało nas do pieczenia chleba

Podają, że na Smoku zasiadło 16 tysięcy luda. Toż to mniej niż na ligowych meczach tamtejszej Unii z Falubazem czy Gorzowem. A pero, peroo, bilans musi wyjść na zero, albo raczej na plus. A jak teraz nie wyjdzie, to Unia L. odsprzeda swoje GP? Może Gorzów łyknie, ale po dwóch latach też się udławi. Podobnie Toruń i Bydzia. Cyrk GP powoli zjada swój ogon. Ja pewnie tego już nie dożyję, lecz podejrzewam, że młodzi chyba doczekają się powrotu jednodniowego finału IMŚ. A może na otarcie łez FIM przywróci także MŚP?

Mistrzostwa w kanale

Turnieje GP pokazuje teraz tylko Canal+. I dobrze pokazuje (ich komentatorzy są teraz spoko). Tylko gdzie to można oglądać?! Jak ktoś nie ma Cyfry+ na chacie, a większość nie ma, to musi się szlajać po knajpach, żeby obejrzeć GP. Ktoś powie: Ekstraliga też jest zakodowana. Tyle że TVP Sport można teraz złapać na wszystkich platformach cyfrowych i w większości kablówek. Tragedii więc ni ma.

Królowa liga

Z opóźnieniem, niczym w zimnej Szwecji, zaczyna się u nas rozkręcać ligowy sezon. Życie napisało smutny scenariusz. Na razie więc mieliśmy tylko trzy mecze pierwszej okrojonej kolejki Ekstralipy. Wcześniej o nich nie pisałem, więc teraz tylko przypomnę z kronikarskiego obowiązku. Już zresztą w ten deseń jak poniżej, gdzieś je nieco wcześniej relacjonowałem i nie zamierzam niczego zmieniać:

Bohaterami, a raczej "bohaterami" ekstraligowej inauguracji wcale nie byli zawodnicy, a arbitrzy. Pan Piotr Lis "Sztukmistrz z Lublina" niczym Stevie Wonder nie zobaczył, że po opadach tarnowski tor nie nadaje się do kontaktowej jazdy. Potem przerywał to spotkanie w najmniej odpowiednim momencie, wreszcie je zakończył po 13. wyścigu. Tę procesję na błocie pokazała telewizja. Antypropaganda żużla. Jedyny pozytywny obraz, to łańcuszek świetnie bawiących się na trybunach zielonogórskich kibiców. Magia Falubazu!

"Motomyszy" bez własnego stadionu, który był (jest?) w remoncie (a to dla mnie skandal!), mało rozjeżdżony, w Tarnowie za to został rozjechany do 28 punktów. Ale umówmy się: nic nie może usprawiedliwić mistrzów Polski! Bo są panującymi championami. To był wstyd i kompromitacja była. Nawet, gdy goście wygrywali moment startowy, to potem zamykali gaz, żeby tylko nie być w kontakcie z rywalami na tej błotnistej mazi. Jedynie dziadzio Hancock coś tam szarpał. Trener Piotr Żyto starał się jak mógł, załatwiał sparingi na obcych torach, ale to okazało się za mało. Czy Falubaz nadrobi ten wiosenny brak własnego stadionu (zakłócone zostały przygotowania tej drużyny do sezonu), czy będzie musiał przez to abdykować?

W Gorzowie zaś arbiter Jerzy Najwer (ksywa "Ray Charles"?), nie widział, że puścił kluczowy wyścig 14. z lotnego startu. Mimo wszystko uważam, że Stal wygrała u siebie zasłużenie. Miała w składzie trzech prawdziwych liderów, w tym poetę speedwaya Tomka Golloba. Niech jednak pan prezes "Komar" nam nie ściemnia, że gorzowski tor był przygotowany do walki. Bzdura. Tam były tylko ścieżki pod gospodarzy. A że w 13. biegu Hampel i Baliński ograli "Gapę"? On tego wieczoru był tak słaby, nawet na motorze Golloba, że i ja bym go wyprzedził, choć ledwo siedzę na maszynie żużlowej. Że Gollob szalał? On w Gorzowie i w Bydzi jest żużlowcem z innej planety. Do tego motywował swój zespół. Skrzyczał bojowego Zmarzlika (nie skreślajcie tego młodego chłopaka!), bo... ten nie odda i całował po łysej czaszce Nickiego Pedersena, bo z kolei z tym szaleńcem to nigdy nie wiadomo czym rzuci. Lepiej nie ryzykować. Do boju Staleczkę zagrzewał też nowy coach Czesław "Mówcie mi Mourinho" Czernicki. Swoim polskim zawodnikom powiedział, że mają tylko dwa punkty biegowe straty do Unii, a zagraniczniakom pokazał to na palcach. Nagadał się tak, że... aż go ręce bolały. Błysnął Zagar. Przypominam jednak, że w ubiegłym roku w inauguracyjnym meczu w Gorzowie w drugie kolejce (z Bydzią) zaliczył 14 punktów plus bonus, czyli płatny komplet, a skończył sezon aż na 20. miejscu indywidualnie w Ekstralidze i nawet nie osiągnął 1,9 punktów średniej! Gustafsson dopiero poznaje tory Ekstraligi.

Na trybunach świetnie bawili się gorzowscy kibice uskuteczniając jakiś szalony taniec. To było pogo?

Widać, że w Unii Leszno drzemie wielki potencjał, skoro do dawnej dobrej formy wrócili Pavlic i Baliński (ten przytomny atak po małej na "Gapę", miodzio!). Niestety, mecz zawalili Hampelek i Kołodziej. Ale przecież wszyscy wiemy, na co ich naprawdę stać. Wczoraj na GP przekonaliśmy się o ich wielkości kolejny raz.

DMP zdobywa się w dwumeczu, więc te cztery punkciki zaliczki Stali ze swego toru, to mogłoby być za mało na rewanż w Lesznie.

W Toruniu, w wyraźnie przegranym przez wrocławian meczu, Crump w sześciu startach zdobył tylko 11 punktów plus dwa bonusy. Czyli w sumie aż takiej tragedii nie było. Za to Bjerre, występujący z numerem 1 na plecach, przywiózł Betardowi-Sparcie tylko trzy oczka. Popelina! Nie wiem, dlaczego szefowie WTS-u nie przymusili go, by wcześniej zjechał do Polski na jakiś sparing. Crump znalazł na to czas. Bjerre nie. Dobrze, że Wrocek już ostro trenuje na swoim nowym torze i że ma rewelacyjnego juniora Maćka Janowskiego.

Teraz czekamy na powrót na tor Przemka Pawlickiego w barwach Unii Leszno. Jozinie, nie daj się prosić! Polski żużel potrzebuje takich talentów!

I tyle tego obszernego, zaległego "cytata z tata" (czyli ze mnie).

Zabalowali, czy nie zabalowali?

W niedzielę kolejne mecze, tylko ja już się pogubiłem, z której kolejki. Taki mamy miszmasz. Jak zwykle na drugi dzień po GP wyniki mogą być zaskakujące. Zależy, który z asów ile zabankietował. Do Wrocka na tamtejszy nowy tor zawita drużyna XV biegu, czyli Stal Gorzów. Ale w ostatniej gonitwie Golloba i Pedersena może przecież powstrzymać Crump. Może? Do tego świeżo upieczony zawodowiec Janowski jest w wybornej formie, przy tym dorwał się do właściwych motocykli. Juniorzy to plus dla Betardu Sparty. I ten nowy, krótki, za to szeroki tor. Szanse są wyrównane z lekkim wskazaniem na gospodarzy. Zresztą, ciekawe czy z trybun będzie w ogóle coś widać, bo owal został strasznie podniesiony.

W Toruniu bezdomny (przynajmniej do niedawna) Falubaz raczej nie powtórzy sukcesu z ubiegłorocznego finału DMP. Jeszcze nie tą razą. A coraz bogatsza Bydzia (ponoć ma aż osiem i pół dużej bańki budżetu!) raczej udowodni pod Jasną Górą Włókniarzowi, że ten jest spadkowy. Szkoda Czewy, bo to fajna ekipa.

A więc asy zabalowały, czy nie zabalowały po sobotniej GP? Ja tam zabalowałem, co i Wam serdecznie polecam. Dla zdrowotności psychicznej. No i życzę dziś wielu emocji na meczach wszystkich ligi!

Bartłomiej Czekański

Źródło artykułu:
Komentarze (0)