Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Kwestia wrażliwości: ludzie toną, a obok jedzie sobie żużel

W ubiegłą niedzielę zaglądam na internetową stronę toruńskiej "Wybiórczej", a tam sztab kryzysowy błaga mieszkańców, by przybiegli w jakieś miejsce ratować wały zagrożone wielką wodą.

Prosi też o to, by przynosić rzeczy i żywność dla ewakuowanych rodzin, które właśnie straciły dach nad głową. A niedaleko na Motoarenie w najlepsze trwa sobie meczyk żużlowy. Jest meksykańska fala, jest Szkocja, są brawka, jest powszechna radocha. Piknik taki. Oczywiście, skoro rząd nie wprowadził stanu klęski żywiołowej (a przy okazji: ciekawe co dla rządu jest klęską żywiołową?), to wszelkie imprezy były dozwolone i nikt tu nie łamał prawa. To jednak kwestia ludzkiej wrażliwości. Jak widać, są ludzie i ludziska.

W ubiegły weekend mieliśmy niemal w całym kraju jakby kulminację powodzi, były utonięcia, masowe ewakuacje, chwile grozy i płacz po stracie dorobku całego życia. I walka na wałach. Rozegranie w takich okolicznościach meczu żużlowego w Toruniu, czy gdzie indziej, było po prostu niesmaczne. Cała kolejka ligowa powinna była wtedy odwołana. Ja wiem, że żużlowcy zarabiają na meczach, tak jak kluby je organizujące, że z tego żyją, że tegoroczne rozgrywki i tak są już opóźnione, ale czasem trzeba speedway na chwilę odłożyć na półkę, choćbyśmy go nie wiem jak kochali. Bo taka jest potrzeba chwili. Dramatycznej chwili.

Unibax strzelił sobie w stopę. Owszem, u nich teraz ogólnie kiepsko z frekwencją (a gdzie, poza kilkoma wyjątkami, nie jest z tym kiepsko?), ale żeby na faworyta do DMP Staleczkę Gorzów przyszło tylko siedem tysiączków ludożerki? Myślę, że gdyby nie powódź, to na Motoarenie zapełniłoby się więcej krzesełek. Nie każdy bowiem w tej sytuacji miał głowę i serce do żużla. No i Bozia dodatkowo pokarała "Anioły" za zlekceważenie powodzi, bo u siebie niespodziewanie przegrały one z osłabionym brakiem drugiej linii ("Gapa" i Ruud) Gorzowem. Trochę obciach, nie? W ogóle, w ostatnich sezonach Apator-Amator okazuje się specjalistą od spektakularnych wpadek, a przecież to mocna ekipa. Najbardziej chyba bolało ostatnie lanko w derbach w Bydzi, co? Rozzłoszczeni toruńscy kibole przez łzy żartują, że niektórzy z ich idoli najintensywniejsze treningi odbywają w jakiejś tamtejszej disco. "Moskwa" jej na imię? Dobrze usłyszałem? Ale czegóż to nie wygadują rozżaleni fani... A na poważnie: co z tym "Miedziakiem"? Dlaczego teraz jedzie głównie do tyłu, a nie do przodu?

Rewelacją wspomnianego meczu Apator-Mulator kontra "Wcale nie takie znów Caelum Lelum Polelum" czyli Stal G. był wracający z dalekiej podróży Przemo Pawlicki. Tu z kolei seppuku zrobił sobie prezio Unii Leszno Jozin Dworakowski. Przecież mógł na różne sposoby ukarać Pawlickich za ich nielojalność i pazerność, potrzymać ich w niepewności, a potem po ojcowsku dać Przemkowi ostatnią szansę. Zamiast tego, oddał owego talenciaka swemu najgroźniejszemu rywalowi do ligowej korony, czyli Gorzowowi. I Jozin może przez to przegrać ligę, bo Pavlic po pierwszych wzlotach teraz dołuje. A bez punktów juniorów ani rusz. W ubiegłym sezonie to przecież, wtedy jeszcze młodzieżowiec, "Zengi" zdobył dla Falubazu DMP. N cóż, Jozinie, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.

A wracając do Staleczki, to dalej widzę ja na tegorocznym tronie (acz w Lesznie i w Toruniu oraz być może w Zielonce zapewne się ze mną nie zgodzą), lecz dotąd mnie nieco rozczarowywała. Punkty bowiem wymęczała na rywalach, głównie za sprawą "asów XV biegu" Golloba i Pedersena. Jednak w Toruniu swoją ambitną jazdą generalnie podbiła me serce. Chapeau bas panowie!

Raduje się serce, raduje się dusza, gdy "Balon" i spółka do boju rusza

Drugi pokazany w niedzielę w TVP Sport meczyk też mię się podobał. Leszno występujące bez kontuzjowanego Piasta Kołodzieja i tak rozjechało na swoim Smoku Taurona (co to za nazwa???). Lubię takie przyczepne nawierzchnie, gdy jest mocno pod koło i chodzi szeroka. To co pojechali na takim torze "Balon", stary, dobry Leigh - honorowy członek rodziny Adamsów i "Mały" Hampelek, czyli przyszły miś świata, to było ekstremum. Męska rzecz. Damian Baliński, który już nie jest obsobaczany przez swoich kibiców, gdyż znów złapał formę, to obok Holty, Emila i "Walasa" najbardziej ekscytujący ścigant w naszej lidze. Idzie po prostej na gazie (znaczy się panie: trzymie gaz!), na wejściu staje mocno na haku, pochyla motor niżej w lewą stronę, wchodzi na dwa koła, przyciska mocno prawe udo do ramy i heja po szerokiej, tak jednak, by nie wyrzuciło go z wyjścia na bandę. Jechał sobie np. za Ułamkiem i wyraźnie kontrolował sytuację. Spojrzał na rywala, czy na prostej ten nie zajedzie mu drogi pod deskami, po czym śmignął obok niego niczym szybki francuski pociąg TGV. A "Seba" grzecznie mu zostawił miejsce pod płotem, choć nie musiał. "Kolgejt" po prostu taki grzeczny się po prostu zrobił. Charytatywny. I nie rozumiem dlaczego tarnowianie, choć widzieli przecież, że są ośmieszani przez gospodarzy po orbicie, wciąż kurczowo trzymali się krawężnika. Niezbadana jest dusza frajera? Tauron (co to za nazwa?) rozczarowuje mnie. Myślałem, że będzie powiewem świeżości w naszej zapyziałej Ekstralipie, a to kunktatorska ekipa, nastawiona głównie na punkty na własnym, odpowiednio przygotowanym torze. A co z kibicami na wyjazdach? Nie dacie im widowiska?

Żyto rośnie na mokrym

Straśnie latoś wsystkie jadom w necie po Piotrku od Żytów. Że z toru robi mokre, zaorane pole. Nawet Tomcio Gollob uskarżał się na to do kamery podczas przegranego meczu jego Stali w Zielonce. Powiem tak: Falubaz mógł i powinien z Gorzowem wygrać jeszcze wyżej, a Gollob już nie ma takiego jak dawniej serca do jazdy po trudnym, kopnym torze. No cóż, latka lecą...

Biorę jednak charyzmatycznego coacha Żytę w obronę. Zielonogórska nawierzchnia, jak pamiętamy, została pod sam koniec ubiegłego sezonu położona "na cito", w zasadzie na nowo, na sam finał Ekstraligi. Jak dotąd, nie zdołała się jeszcze należycie związać. I kiedy Piotrek przygotuje ją na przyczepnie - bo uważa, że to akurat najbardziej pasuje jego podopiecznym - a spadnie deszcz, to robi się crossowisko (dlatego nawet "Polewaczkowy" Cieślak we Wrocku na razie jeszcze nie dotyka się do brony). Ale przecież jak pamiętam poza Gollobem, do kamer telewizyjnych żaden inny zawodnik, nawet junior, nie skarżył się za bardzo. Mówili, że jest ciężko, lecz da się na tym jechać, a nawet wyprzedzać. Więc już tak na tego Żytę nie napadajcie, zwłaszcza, że po pierwszych niepowodzeniach (kiedy jego drużyna była bezdomna, czyli bez swego toru) potrafił poderwać "Motomyszy" do boju. I rozpoczął pościg za czołówką. Po odprawieniu Staleczki następnie strasznie zlał u siebie "szpital na perypetiac", czyli pechową w tym sezonie Bydzię (nie da się mieć fuksa dwa lata z rzędu). Bez Emila ani rusz, ale mimo wszystko trochę wstyd oberwać do 29 mając w składzie Walaska i Jonssona (nowa ksywa tego płaczka po GP Czech: "panie sędzio, a Gollob mnie wywraca!").

Za to "Myszka Zengi" (lecz także Madsen, a wcześniej Holder i "Miedziak") pokazuje, że w debiutanckim sezonie wśród seniorów można fajnie punktować i nie mieć jakiegoś doła, jak to bywało z innymi 22-latkami (nazwiska znane redakcji).

Motolisy, czyli magia Karolaka

Powiadają, że Czekański przedkłada Falubazy nad Stal G. A ja się upieram, że jednakowo lubię wszystkie kluby. Przyznam się jednak bez bicia, że gdy widzę na tiwi szalejącego w parku maszyn, odzianego w zielonogórski szalik, jednostronnie politycznego redaktora Lisa (dla mnie to taki Pospieszalski w drugą mańkę), to moja sympatia dla Falubazu nieco się schładza. W ogóle drażni mnie robienie z tego zasłużonego klubu przez jego prezia - ksywa "Różowy koszul" - jakiegoś celebryty i to w stylu plastikowej Dody czy tego pazerniaka na sławę i kasę, a przy tym tchórza, "Pudziana". Niebawem żużlowa Polska zamiast mówić o "Magii Falubazu" będzie drwić z "Magii Karolaka", czyli z błazenady artysty serialowego, a zamiast używać sympatycznej nazwy "Motomyszy" zacznie szydzić z "MotoLisów". I nie będzie już tak zajefajnie.

Panie Prezesie Dowhan! Ja wiem: marketing, promocja i pijar. To dziś się liczy. Tylko po co aż taki nachalny lans?! Falubaz to nie jest jakiś "Taniec z gwiazdami", czy inne badziewie. A "Magia Falubazu" to nie szpanowanie celebrytami, tylko ta wspaniała, gorąca, zwariowana publika na trybunach przy Wrocławskiej. Publika, która tworzy zapierające dech w piersiach oprawy meczów. I tego (tych opraw, tych fanów) Panu zazdrości żużlowa Polska, a nie filmu "39 i pół", Karolaka czy Lisa. Lubię Pana bardzo, ale proszę, niech Pan nie robi ze swego klubu popeliny Panie Prezesie Dowhan! I ja to Panu mówię, Wasz Iversen (mam przecież koszulkę z jego nazwiskiem na plerach). A propos, do jakich drzwi teraz puka "PUK", skoro "Zengi" wygryzł go ze składu?

Okrutna księżniczka zamiast sympatycznego Rudego

Jak wiecie, mieszkam w idiotycznym mieście pod tytułem Wrocław. To tutaj padła koszykarska potęga miejscowego Śląska, bo miasto nie pomogło. Właśnie likwidują piłkarzy ręcznych Śląska i nożnych Ślęzy, najstarszego miejscowego klubu. Budują za to na Euro stadion na 40 tysięcy miejsc, za to nie budują silnej futbolowej drużyny Śląska. To dla kogo te 40 tysięcy miejsc?

To w moim mieście po powodzi tysiąclecia, tej z 1997 roku, wybudowano kolejne bloki i domki na osiedlu Kozanów, które leży na polderze, czyli na terenie zalewowym i wtedy (w 97 r.) było zatopione aż po trzecie piętro! Za to nie postarano się tam o wał.

To w moim mieście jego nieudany prezydent Dutkiewicz biega w piątek po Kozanowie i zapewnia mieszkańców, że na 100 % ich nie zaleje. Po czym w sobotę dziwi się do kamery telewizyjnej, że jednak zalało (choć na szczęście nie aż tak jak w 97 r.). I teraz prezydent ma ksywę "100%".

Miasto z bólem i zbyt późno zrobiło remont toru żużlowego na Stadionie Olimpijskim. I żadna łaska, bo to przecież obiekt miejski i wykorzystywany w zasadzie jedynie przez speedwayowy WTS. Ratusz pewnie na odczepnego wygospodarował też w koronie stadionu jakieś pomieszczenia dla żużlowego klubu. I rzucił jałmużnę na szkółkę. A w takiej Bydzi miasto jest głównym udziałowcem żużlowej Polonii. Poznań po pierwszych, bodaj dwóch, latach nieufności, gdy jednak zobaczył świetną, samodzielną robotę tamtejszych działaczy, to hojnie sypnął "Skorpionom" złotym groszem.

A Wrocław? Właśnie niemal na cały czerwiec (w szczycie ligowego sezonu - z czego więc ten biedny tutejszy żużlowy WTS będzie się utrzymywał?!) przegonił z Olimpijskiego żużlowców, bo będzie tam wystawiał... operowych wyjców, czyli monumentalny spektakl o okrutnej chińskiej księżniczce Turandot.

Opera to takie miejsce, gdzie przed widownię najczęściej wychodzi przypudrowana stukilogramowa, za to pięćdziesięcioletnia, zapaśniczka i drze się do mikrofonu, że właśnie jest siedemnastoletnią dzierlatką, która okrutnie tęskni za swoim młodym ukochanym. Oczywiście zaraz przy niej pojawia się na scenie ów nastolatek w postaci sześćdziesięcioletniego grubasa w kiczowatym stroju na agrafkach i z dziurami po molach (z daleka tego nie widać) i ryczy do mikrofonu, że on też jest nieszczęśliwy. Facet nawet sobie nie zdaje sprawy, jak z jego powodu nieszczęśliwa jest publika!

Tak więc w czerwcu na żużlowym torze we Wrocławiu zamiast sympatycznego Sir Crumpa zobaczymy księżniczkę Turandot. Rzeczywiście, okrutna baba. A może by ją tak napuścić na rozkosznego prezydenta Dutkiewicza?

Leon Amator

Nasz niesamowity Marcus Cieślakssen ma kichawę do duńskich talentów. Kiedyś do Polski (do Wrocka konkretnie) sprowadził z metra ciętego Bjerrego, który teraz chce Gollobowi spod nosa podprowadzić koronę IMŚ. Rok temu Cieślakssen postawił na inny wynalazek z kraju Hamleta, czyli na Leona Madsena. Ten kolo zasuwa we Wrocku zdaje się na amatorskim kontrakcie, ponoć za małą kasę (jak na polskie warunki), dosiada klubowego motoru przygotowywanego przez wschodzącą gwiazdę tuningu Alka Krzywdzińskiego i punktuje coraz lepiej. Z Bydzią na Olimpijskim pojechał jak złoto, tylko w końcówce zabrakło mu pary w ręcach. Mówią (a raczej piszą w "Wybiórczej"), że w klubie miał po tym dostać podwyżkę. Jak tak dalej pójdzie, to niebawem będzie zarabiał w Betardzie-Sparcie więcej od Crumpa! To oczywiście wolne żarty. No, ale Leon Amator właśnie wygrał rundę mistrzostw Danii i w nagrodę dostał dzikusa na GP w Kopenhadze. Tak więc już ostrożniej z tymi żartami z Leona Amatora. Teraz to już raczej Leon Zawodowiec pełną gębą.

Wody opadają, ale nie wszędzie. Dziś ściskam kciuki za Poznań i inne miejsca w Polsce, gdzie ludzie nadal toczą walkę z żywiołem i są zagrożeni falą kulminacyjną. Jeśli nie będzie deszczu, to liga pewnie pojedzie. Spojrzałem na pary i nie umiem wytypować żadnego wyniku! Bo niby dlaczego podrażniony Unibax nie może wygrać w Gorzowie, Wrocek w skazywanej na spadek Czewie, mocne Leszno w Tarnowie, a Falubaz w osłabionej Bydzi? Ale przecież równie dobrze wyniki mogą pójść w odwrotną stronę. Medycyna radziecka i nasza Ekstraliga znają już nie takie przypadki. Gra idzie już o bonusy.

Jak nie tego lata, to Tomasz już nigdy nie będzie mistrzem świata?

Wreszcie Szwedom udało się rozegrać GP na Ullevi w Goeteborgu na jednodniowym torze, na którym tym razem jakoś dawało się ujechać (walki jednak wciąż było mało). I to mimo deszczu. Szkoda tylko, że przygotowano tam jedynie trzy pola startowe. Z drugiego nie dało się wyjechać. Tylko bodajże stary lis Hancock raz coś z niego ugrał. Gospodarze, organizatorzy nie mogli popracować nad tym polem i przywrócić je do życia? A tak było niesprawiedliwie. Nasz as Tomcio Gollob przemykał się przez ten turniej niczym szara myszka. Wygrał tylko dwa wyścigi, ale cichaczem przemycił się na drugi stopień podium, bo po szerokiej(!!!) lepszy był od niego Kenneth "Bjerre jawkę i wygrywam".

Za to potem, na twardziźnie w Pradze Tomek już nikomu nie zostawił złudzeń. Początkowo na Markete mu "nie żarło", ale potem się dobrze przełożył i niczym profesor przyłożył Nickiemu Pedersenowi (sposób, w jaki w IV biegu objechał Duńczyka to był kosmos!), no i wygrał GP Czech! Superacko!

Nickoś Pedersen to od kilkunastu miesięcy nie ten sam kozak co wcześniej. "Zestarzałem się" - wyjaśnia. Ale to wciąż niebezpieczny ciułacz punktów. Duńczyk jednak chyba popadł ostatnio w kompleksy w stosunku do naszego Tomka G., który w gorzowskiej Staleczce prowadzi go przecież podczas ligowych wyścigów za rączkę i czeka na niego niczym profesor na ucznia.

Jason Crump z powodu ubiegłorocznej kontuzji i operacji nie mógł się należycie przygotować do sezonu, lecz i na niego zawsze trzeba uważać. To przecież wciąż aktualny champion "with big balls".

Emil "Wpieriod" Sajfutdinow widowiskowo złamał rękę. Bjerre na swojej jawce nie będzie tak niebezpieczny na betonie (początkowo myślałem, że ojcem Kenia jest nasz Jaguś, ale okazało się, że to tylko taki łudząco podobny do "Jagody" jegomość).

Przy tej słabości rywali, jeśli Gollob w tym sezonie nie sięgnie po tytuł IMŚ, to chyba nie zdobędzie go już nigdy! Ściskam kciuki aż do białości. Lubię Tomasza i ta korona naprawdę mu się należy!!!

Ja już kiedyś napisałem: "Tak naprawdę, wielki Gollob może przegrać tylko z... Gollobem. Bo nigdy nie wiadomo, co się zalęgnie u Tomasza w głowie, gdy zacznie się decydująca batalia i nerwówka. Będzie skakał po motocyklach i je zmieniał niczym rękawiczki, czy zachowa zimną krew? No i uważam, że na trudnych, kopnych torach Tomasz raczej już nie ten co dawniej. Mecz jego Stali Gorzów w Zielonce jakby to trochę pokazał".

Za plecami Golloba do skoku po złotą koronę czai się czerwony byczek Jarek Hampel. Z nudnego - niektórzy mówili nawet, że "lękliwego" - startowca stał się jednym z najbardziej zwariowanych i ekscytujących zawodników cyklu GP. Red Bull dodał mu skrzydeł. "Mały" walczy na torze aż miło. W Pradze zajął trzecie miejsce, bo w finale frajersko stanął na polu startowym (przydałby mu się w parku maszyn jakiś fachowiec-doradca z otwartą i zimną głową), a potem na trasie nie znalazł sposobu na Pedersena. Niebawem jednak Jarek wygra taki turniej. Tak sądzę.

No dobra, dosyć tego wymądrzania się, idę obejrzeć Kubikę na torze w Turcji (ciekawe, czy kupił już sobie tam jakąś tanią skórzaną kurtkę?), no i idę się zalać. Wszak mieszkam na terenie (a raczej obok) zalewowym.

Bartłomiej Czekański

Komentarze (0)