Maciej Kmiecik: Lukas, rozmawiamy po Twoim debiucie w barwach Lubelskiego Węgla KMŻ-u Lublin. To był niezły debiut, choć trochę pechowy dla Ciebie...
Lukas Dryml: Zgadza się, bo mecz był naprawdę na przysłowiowym styku i szkoda tych straconych punktów. W pierwszym wyścigu źle dobrałem ustawienia motocykla. Byłem po długiej podróży ze Słowenii, gdzie startowałem w Krsko w sobotę wieczorem. Zająłem tam drugie miejsce i musiałem szybko wyruszyć w drogę, by zdążyć do Ostrowa na czas. Spojrzałem na tor i wydawał mi się on podobnie przygotowany jak w czasach, kiedy jeździłem w Ostrowie.
A było inaczej?
- Oczywiście, wydawało mi się, że jest przyczepny jak przed dwoma lata, kiedy startowałem tutaj w drużynie m.in. z Chrisem Harrisem i Joonasem Kylmakorpim. Okazało się jednak, że nawierzchnia była bardziej śliska. Dobrałem złe przełożenie i kompletnie nie mogłem ani zabrać się ze startu, ani też powalczyć na dystansie.
Zmieniłeś przełożenia czy motocykl, że w kolejnych wyścigach było już znacznie lepiej?
- Na tym pierwszym motocyklu byłem tak wolny, że od razu postanowiłem go zmienić. Na drugim motocyklu było już wszystko w porządku. Wygrywałem praktycznie wszystkie wyścigi, poza jednym w którym minimalnie przegrałem z Danielem Pytelem. Walczyliśmy do końca i był to bardzo ciekawy wyścig.
Przyznasz, że cały mecz także był niezłym widowiskiem?
- Jasne. Mecz mógł się podobać licznie zgromadzonym kibicom. Myślę, że widowisko było przedniej marki. Nie dość, że losy meczu ważyły się do ostatniego wyścigu, to na dodatek kilka biegów było z dużą ilością walki na dystansie. Oczywiście, dla miejscowych kibiców najważniejsze jest to, że wygrali gospodarze. Ostrowscy fani cieszą się teraz i zadowoleni odchodzą do domów. To dobrze, że nawet w drugiej lidze na mecze przychodzi tylu kibiców. Jeździmy przecież dla nich, a dzięki ich obecności na trybunach kluby mogą normalnie funkcjonować.
Co się stało w ostatnim wyścigu, kiedy jechałeś na pierwszym miejscu po kolejne trzy punkty?
- Silnik eksplodował. Szkoda, ale cóż, czasami tak się zdarza. Meczu przez to nie wygralibyśmy, ale nasza strata punktowa byłaby mniejsza w kontekście rewanżu. Kto wie, być może w rundzie finałowej Lublin i Ostrów spotkają się ponownie i jeszcze raz zawitam na ten tor. Wówczas postaram się wykręcić komplet punktów.
Dlaczego zdecydowałeś się na starty w polskiej II lidze? Wielu zaskoczyła ta decyzja. Żużlowiec, który jeszcze niedawno ścigał się w Grand Prix teraz jeździ tylko w drugiej lidze...
- Cóż, czasami tak bywa, że trzeba wygrać klub, w którym chcą, żebyś startował. Miałem mało jazdy w tym sezonie. Szukałem klubu, który dałby mi szanse na regularne występy. Byłem blisko Gorzowa, ale niestety nie wyszło do końca z ekstraligowym klubem. Postanowiłem poczekać na nową ofertę. Pojawiła się ta z Lublina. Szczerze mówiąc, nie przejąłem się szczególnie tym, że to tylko druga liga. Klub z Lublina ma jasno postawione cele - chce awansować do pierwszej ligi. Ja lubię wyzwania. Postaram się pomóc mojemu nowemu klubowi w realizacji tego celu. To naprawdę ekscytujące, kiedy możesz startować w zespole z ambicjami.
Co sądzisz o poziomie polskiej drugiej ligi?
- Jest niewątpliwie coraz silniejsza. Jeździłem we wszystkich polskich ligach. Śledziłem ich wyniki. Wiem, jaki jest poziom poszczególnych lig i myślę, że nawet w drugiej lidze trzeba sporo się napracować, by zdobywać punkty. Powiem szczerze, że jedynego, czego się boję w drugiej lidze, to niedoświadczonych żużlowców, którzy potrafią nieźle wyjść spod taśmy, a na dystansie są bardzo niebezpieczni.
Masz na myśli żużlowców, których prowadzi po torze motocykl, a nie oni prowadzą go?
- Dokładnie. Czasami bywa tak, że rywal jedzie tak chaotycznie, że nie wiadomo, czy wyprzedzać go po wewnętrznej, czy ryzykować wejście pod bandą. Takich zawodników się boję. Na szczęście, w pierwszym moim meczu w II lidze w Ostrowie wszystko było w porządku. Odjechaliśmy cało i zdrowo zawody. Walka była ostra, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku i zgodnie z przepisami.