Stefan Smołka: Rybnickie fatum

To co ostatnio dzieje się wokół rybnickiego żużla trudno nazwać inaczej niż fatum. Ciąg fatalnych zdarzeń zapoczątkowany został przez nagłą śmierć Andrzeja Skulskiego, ojca-założyciela miniżużlowych Rybek, w końcu ubiegłego roku.

W smutnej czarnej tonacji utrzymane są kolejne następujące po sobie wydarzenia: słabe wyniki drużyny ligowej, śmierć na drodze sędziwego Ludwika Dragi - ostatniego z tych pierwszych rybnickich motocyklistów, ciężkie kontuzje Kamila Cieślara i Adama Pawliczka. Straty ponoszą cztery różne pokolenia ludzi czarnego sportu, wywodzące się z tej opromienionej legendą kolebki żużla w Polsce. A wszystko chowa się w długim cieniu śp. Łukasza Romanka, padającym od zachodzącego słońca na żużlowy Rybnik.

Kamil Cieślar

Dorobek Andrzeja Skulskiego nie idzie na marne. Grono ofiarnych działaczy ciągnie ten kolorowy wózek z ambitnymi Rybkami na pokładzie. Jednym z takich zadziornych chłopców Skulskiego jest Kamil Cieślar - mistrz Polski w tej dziecięcej odmianie żużlowego ścigania. Korzystając z dobrych układów swojego prezesa z szefem częstochowskich Lwów - Marianem Maślanką - Kamil Cieślar zawędrował pod Jasną Górę, by tam zawojować dorosły speedway. Powoli piął się w górę w zrównoważonym rozwoju. Dopiero co w styczniu skończył 18 lat. Jego czas właśnie nadchodził. Niestety, ciężki upadek na torze w Częstochowie i koszmarna kontuzja kręgosłupa, pod znakiem zapytania stawiają nie tylko karierę, ale i pełną sprawność fizyczną młodego człowieka. Trzymajmy kciuki za tego walecznego, zawsze uśmiechniętego, niezwykle sympatycznego kawalera, którego miałem przyjemność poznać osobiście. Biła z niego wysportowana sylwetka i gołym okiem widoczna niesamowita ambicja. Pewnie trudno uwierzyć, ale to niestety prawda, że z ciemnej czupryny siedemnastoletniego Kamila przebijały już pojedyncze siwe włosy. Uważam, że współczesny polski żużel, przez utrzymywany wciąż dla wygody kilku prezesów przepis o obowiązkowych startach młodzieżowców w lidze, przynosi więcej szkody niż pożytku, pod ogromną presją stawia niedojrzałych jeszcze emocjonalnie i mentalnie młodych ludzi; niszczy ich psychikę, a prawdziwym perłowym talentom i tak w niczym nie pomaga. Na dodatek podnosi do granic absurdu rangę ojców w procesie sportowego rozwoju, z którą nie wszyscy sobie radzą (vide Pawlicki Sr), ale to jest temat rzeka, do którego już nie chce się wracać, bo każdy sztuczny zapis w regulaminach musi rodzić patologie.

Medycyna dzisiaj potrafi dokonywać cudów, a zwłaszcza gdy wsparta jest bliskością Matki od jasnogórskich murów. Prośmy więc dzisiaj w tych trudnych godzinach o Jej wstawiennictwo - dla cierpiącego Kamila! Ta prośba dotyczy w tym samym stopniu Adama Pawliczka, który z kolei uległ ciężkiej kontuzji na treningu w Rybniku. Adam, zeszłoroczny trener RKM, dziś zawodnik Kolejarza Opole, od lat należy do najwytrwalszych pątników słynnej rybnickiej pielgrzymki pieszej do Częstochowy, jednej z większych w Polsce. Ufam, że w sierpniu znów ruszy w pierwszym szeregu swojej grupy, z kolorową chustą zawiązaną pod szyją. Sama kariera sportowa, w odróżnieniu od Kamila, już i tak dobiegała końca. Nieuchronnie już nadszedł czas przejścia na inne pola aktywności sportowej - działacza, trenera, nauczyciela i wychowawcy. Wiedział to i o tym mówił sam Adam. A my nie zapomnimy przecież zdobytych tytułów, m.in. medali DMP, wywalczonych wespół z braćmi Skupieniami, braćmi Fliegertami, Mirosławem Korbelem, Henrykiem Bemem, Bronkiem Klimowiczem i innymi. Nie da się w żaden sposób zapomnieć tej niesamowitej waleczności i entuzjazmu, jakie cechowały zawsze Adama Pawliczka. Z ostatnich tygodni imponujący był komplet 15 punktów czterdziestosześcioletniego Adama w meczu ligowym z Ostrowem w Opolu. Kibice przecierali oczy ze zdumienia. To jest pewnie wiekowy rekord Polski - komplet punktów najstarszego zawodnika w meczu ligowym - bez podziału na klasy rozgrywek. Pawliczka w tym temacie mogą jeszcze przebić sławni koledzy: o dwa lata młodszy Sławomir Drabik, i o cztery lata młodszy Piotr Świst. Ale nic na siłę, panowie! Niech przykład Adama będzie także przestrogą!

Wracając na rybnickie podwórko, tak słabe wyniki drużyny ligowej nie mają w pełni racjonalnego wytłumaczenia. Coś się przecież zmieniło. Na czele klubu stoją działacze z wielką pasją i z dobrym pomysłem, widocznym na stadionie. Pojawiają się tłumnie kibice. Trwa szkolenie narybku na wyjątkową w Polsce skalę. Cały czas pomaga miasto, choć nie zaszkodziłoby śmielsze wejście samorządu miejskiego w temat, choćby dla samej tylko promocji Rybnika, jeśli nawet odłożyć sentymenty i poszanowanie dla pięknych tradycji. Ale dlaczego je odkładać?

Inna sprawa, to fakt, którego nie da się ukryć, że takie a nie inne wyniki RKM ROW biorą się też ze zwyczajnego pecha. Najpierw zima storpedowała początek sezonu, zamieniła tory w grzęzawiska, za co nie wszyscy zapłacili tę samą cenę. Potem w Rybniku doszła niebywała seria upadków i kontuzji, w efekcie czego nastąpiło osłabienie siły oraz morale zespołu. Wreszcie zawodził sprzęt i ludzie, na których kierownictwo klubu miało prawo szczególnie liczyć. Profesjonalizm bowiem zobowiązuje obie strony do rzetelności w wypełnianiu zapisów umowy.

Obserwując wielkie zaangażowanie w treningi, nie opadający na szczęście entuzjazm i dobrą, bojową atmosferę, wydaje się, że do sukcesu drużyny brakuje naprawdę niewiele. Może jednej gwiazdy wyższego lotu, która by pociągnęła resztę? Być może ten trudny specyficzny sezon trzeba po prostu odjechać, demonstrować to, co najważniejsze: wolę walki, taką jak choćby w Gdańsku, by nie stracić kibiców. Oni właśnie dla tej woli i nieustępliwości w walce przychodzą, a wynik stawiają owszem wysoko, ale dopiero w drugim rzędzie. Naprawdę szkoda by było zmarnować zgromadzony na stadionie przy Gliwickiej potencjał ludzki - działaczy, mecenasów, sponsorów, kibiców i zawodników, zjednoczonych wszak w jednym szczytnym celu - ku większej chwale klubu i miasta Rybnika.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: