- Nie chciałbym konkretnie wskazywać faworyta, ponieważ może być różnie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest nie trafić w tego, który zostanie mistrzem Polski. Musi złożyć się na to kilka czynników: zawodnik musi być dobrze przygotowany, znajdować się w dobrej dyspozycji, mieć odpowiednio przygotowany sprzęt i trafić z przełożeniami na dany tor. Każdy wyścig musi wyjść w stu procentach, bo w końcowej klasyfikacji każdy punkcik jest bardzo ważny. Do tego wszystkiego dochodzi szczęście: żeby nie było defektu, żeby start się udał. Nawet najlepszemu zdarzy się nie tak pojechać, nie tą ścieżką i rodzi się z tego strata punktowa już nie do odrobienia. Ci żużlowcy, którzy najczęściej mają okazję do startu na zielonogórskim torze i wygrywają dużo wyścigów mają większą szansę na rozstrzyganie wyścigów w stawce dobrych zawodników na swoją korzyść. Różnie bywa. Wskazywani jako potencjalni zwycięzcy nie zawsze wygrywają finały. Są to jednodniowe, bardzo prestiżowe zawody, które przechodzą później do historii i pamięta je się bardzo długo - powiedział specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl sędzia kwalifikator Aleksander Janas.
Finały Indywidualnych Mistrzostw Polski rządzą się swoimi prawami. Zdarza się, że triumfy święcą w nich zawodnicy pozostający zazwyczaj w cieniu wielkich faworytów. W 2008 roku po turnieju w Lesznie Czapkę Kadyrowa założył Adam Skórnicki. - Był on wtedy nie do pokonania. Pamiętam doskonale te zawody. Nawiasem mówiąc, jako ówczesny trener zielonogórzan trzymałem kciuki za naszego Grzesia Walaska, który ostatecznie wywalczył brązowy medal. Adam był niesamowity. Pamiętam jak Walasek padł przed Skórnickim na kolana, kiedy medale zostały już podzielone. To był fajny moment do zapamiętania. Dobrze wiem, że finały IMP słyną z tego, że często padają nieprzewidywalne rozstrzygnięcia. Ciężko więc tego faworyta wskazać. Uważam, że przed ostatnim wyścigiem sobotnich zawodów jest na to za wcześnie - zakończył były trener zielonogórskiego klubu.