Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Nie polować na Komara, czyli tylko Gorzowa żal

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

Chory ten polski ligowy żużel, chory system rozgrywek, który sprawia, że druga siła w Ekstralipie, Staleczka Gorzów przez kontuzję swego wicelidera zostaje na samym początku play off wyautowana i spada na daleką, zawstydzającą szóstą pozycję w Ekstralidze.

W tym artykule dowiesz się o:

Podobnie było kiedyś z Czewą, która w sezonie zasadniczym wykosiła wszystkich, lecz w play offach na skutek serii kontuzji nie odegrała żadnej roli. Czy tak będzie w tym roku także z królową Unią Leszno? Właśnie złapała bowiem ona pewną zadyszkę, zwłaszcza Jarek Hampel jakby stracił formę (co niepokoi przed dalszymi turniejami GP).

Nadredaktor "Sportowych Faktów" Damian Gapiński (ten lepszy z Gapińskich, bo jest przecież jeszcze nieudany żużlowiec Tomasz Gapiński) oświecił mnie mądrą myślą, że drużynowe mistrzostwo Polski na żużlu powinna zdobywać najlepsza ekipa w przekroju całego sezonu, a play off w obecnym kształcie jest niesprawiedliwy i często bazuje na przypadku (kontuzje i defekty). I potem strat nie ma już jak odrobić. Człowiek wylatuje na zbity pysk, czyli za burtę jak teraz Staleczka G. W sierpniu!

Doszły mnie jednak słuchy, że kilku prezesów klubów Ekstraligi mimo wszystko wciąż upiera się, iż... nie wymyślono niczego lepszego niż obecny system play off. Polemizowałbym. Red. Wojtek Koerber z "Gazety Wrocławskiej" upiera się, że najlepszym systemem jest ten z I i II ligi. Albo coś bardzo zbliżonego. Cztery najlepsze drużyny po sezonie zasadniczym walczą każda z każdą o medale, a cztery z dołu o utrzymanie się w lidze. I leci ten kabarecik. Aż do późnej jesieni.

Ale takie rozwiązanie chyba nie bardzo sprawdza się np. w II (de facto trzeciej) lidze, skąd już nie ma gdzie spaść. Otóż górna czwórka (i nie piszę tu broń Boże o zębach) jeszcze bije się o awans, ale już kluby z miejsc od 5. do 8. nie mają o co walczyć, więc przed sezonem ustalono, że zakończą one sezon po rundzie zasadniczej, czyli w połowie sierpnia! A gdzie duch sportu, duch rywalizacji?! - ja się zapytowywuję z tego miejsca.

- Nie mamy kasy na płacenie zawodnikom za ściganie się o pietruszkę - powiadają prezie owych klubów.

To ja od razu ich zapytam: - A co z waszymi kibicami, którzy jeszcze chcieliby u siebie pooglądać ligowy speedway? I czy wasz statut do czegoś nie zobowiązuje? A co z zawodnikami, którzy przecież żyją z żużla? Jeśli nie macie zapiętego budżetu na cały sezon, to po co w biednej II lidze na wyrost podpisujecie wysokie kontrakty z jeźdźcami i przebijacie się nawzajem w składaniu im coraz wyższych ofert, byleby tylko przechytrzyć i wyprzedzić rywali? I tak źle to się zawsze kończy.

Doszły mnie słuchy, że i pierwszoligowcy z miejsc 5.-8. po sezonie zasadniczym także chcieli zrejterować, ale zawodnicy ponoć ostatecznie zdecydowali się pojechać za mniejszą kasę. Bo lepiej zarabiać mniej, ale zarabiać. A Miszkolc – jak mi mówią - pokornie godził się dobrowolnie spuścić się do II ligi, "bo i tak w Rybniku nie wygrają". Czy to jeszcze jest sport, skoro takie rozstrzygnięcia mogą zapadać przy zielonym stoliku? No to może w ogóle nie wyjeżdżajmy na tor, tylko przed sezonem drogą losowania ustalmy końcową kolejność w tabeli. O ileż będzie taniej! Czy Polski Związek Motorowopodobny i Główna Komedia Sportu Żużlowego śpią i nie widzą, co się dzieje? Powiadacie, że w speedwayu także jest finansowy kryzys? A kto go spowodował, jak nie prezesi klubów?

Ta ostatnia niedziela

To ostatnia niedziela,

moje sny wymarzone,

szczęście tak upragnione

skończyło się

To piękna piosenka Mieczysława Fogg. Płakało przy niej pokolenie mojego śp. dziadka, też Miecia zresztą. Przed wojną cała wioska szła pod okno najbogatszego gospodarza, który posiadał odbiornik radiowy i wszyscy słuchali tej rzewnej pieśni. A i teraz przy niej popłaczą kibice Stali Gorzów i Unii Tarnów, które odpadły z play off Ekstraligi. Dla nich sezon ligowy właśnie się skończył. To jakaś paranoja. Przecież dopiero w tych dniach wielu ludzi przyjeżdża z wakacji. Niebawem zacznie się szkoła (a w knajpach zacznie się picie – jak śpiewa T. Love), zaś pod koniec września niczym stonka pojawią się również studenci. Mamy prawo liczyć na piękną, złotą jesień, na babie lato. Ludziska chcieliby więc w tych sprzyjających okolicznościach przyrody zobaczyć jeszcze jakiś ciekawy meczyk ligowy na własnym stadionie, a tu "zakliute na zimu". Dla nich koniec prawdziwego speedwaya w tym roku. Powtarzam: to chore!

Tarnowa mi nie żal, gdyż piąte miejsce w lidze to dla nich i tak sukces. Zrobili więcej niż ich o to podejrzewano przed sezonem. W końcu obudził się Krzysio Kasprzak, obudziła się więc i cała drużyna. Widać, potrzebowała lidera - parowozu, który pociągnąłby ją za sobą do walki. Przy okazji pozdrawiam moja ulubioną dziennikarkę rodem z Tarnowa Agę Ratowską.

Za to bardzo mi żal Gorzowa. Jak to tęsknie śpiewała Marylka Rodowicz?

Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma,

i niewiele do szczęścia nam brak,

pojaśniało to życie jak scena,

tylko w butach przechadza się ptak...

Dawne życie poszło w dal,

dziś na zimę ciepły szal,

tylko koni, tylko koni, tylko koni żal.

Dawne życie poszło w dal,

dziś pierogi, dzisiaj bal,

tylko koni, tylko koni, tylko koni żal

Przez ostatnie dwa lata śmiałem się w kułak ze Stali Gorzów i jej prezesa Władysława Komarnickiego, że ładują w drużynę multum kasy, kupują żużlowe megagwiazdy typu Gollob, Holta czy N. Pedersen, napinają się "dwa razy wpieprz sąsiadom z południa", a potem i tak kończą dopiero na szóstej pozycji. W środku lata. I sąsiedzi z południa, jak co roku, mogą wywiesić transparent pod adresem gorzowian (i Tomka Golloba): "Koniec atrakcji, życzymy udanych wakacji". To już chyba taka świecka tradycja. Ale tym razem mi nie do śmiechu. Zrozumiałem bowiem, ile serca i wysiłku w gorzowski żużel wkłada prezes Komarnicki. W końcu starszy człowiek. I jak bardzo gorzkie dla niego są te porażki, bo przecież "tak bardzo się starałem" - jak śpiewały "Czerwone Gitary".

To popularny "Komar" wyciągnął Staleczkę Gorzów z długów i doprowadził do miejsca, w którym do ostatniej niedzieli była jednym z faworytów do DMP. Teraz miał pecha, bo Nicki Pedersen znów złapał kontuzję (a także junior Paweł Zmarzlik). Prezes Władysław Komarnicki czasem rzeczywiście gada niczym Palikot i nic dziwnego, gdyż dorosłe komary mają aparat gębowy kłująco-ssący, jak wyczytałem w Wikipedii. W wielu sprawach się z panem Władysławem nie zgadzam (twierdzę, że wraz z innymi klubowymi preziami zepsuł polski żużel i że myśli zbyt lokalnie), lecz absolutnie nie jestem jego wrogiem, a wręcz przeciwnie. On też podchodzi do mnie z humorem. Napisał mi esemesa, że może mnie weźmie, na moją prośbę, do swej drużyny na "zz", czyli jak ja to interpretuję, na: "zginę ze śmiechu". A przy okazji: Tomek Gollob absolutnie nie chce, bym jeździł na żużlu. Z troski o moje zdrowie. Wracając do meritumu, naprawdę uważam, że w Gorzowie "Komar" powinien być ikoną. Zresztą, chyba już jest...

Po porażce z Falubaziakami pan Komarnicki był (jest) załamany. Smutno zapytał mnie esemesem:

- Panie Bartku, głęboko się zastanawiam, czy warto było?

Odpowiedziałem: - Warto było Panie Prezesie. Jest Pan (i Tomek G. też) wielki. Mój schorowany przyjaciel, wspaniały mistrz kick-boksingu Marek Piotrowski żyje wedle maksymy: Wstań i walcz! Polecam. Wreszcie się uda!

Komarnicki bywa świetny. Gdy po porażce z Zielonką rozmawiał z dziennikarzami na bulwarze, kibice przywitali go gromkimi brawami. On zaś tak to skomentował: - Byłem zaskoczony, bo ja bym takiemu prezesowi nie bił brawa.

Fajne, nie? Od razu dodam, że pozostaję w dobrej komitywie także z szefem "Myszki Miki" Robertem Dowhanem, którego uważam za najnowocześniejszego prezesa w Ekstralidze i jestem fanem "Magii Falubazu", ale to Władysław Komarnicki i Józef "Jozin" Dworakowski z Unii Leszno są najbardziej naturalni, spontaniczni, tacy "zwyczajnie normalni" w tym całym naszym ekstraligowym biznesie. I za to ich lubię, acz lubię też się z nimi posprzeczać o żużel.

Pytacie, skąd nagle taka sympatia Czekańskiego do Gorzowa? Po pierwsze, to wraża propaganda, że jestem wrogiem Staleczki (nie jestem niczyim wrogiem), po drugie: prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a po trzecie: od dawna chciałem, by ten klub wreszcie zdobył DMP. Inni, w tym Falubaz, Toruń i Leszno, mieli nie tak dawno swoją radochę. Gorzów zaś wciąż czeka. Od 1983 roku! A to przecież siedmiokrotni drużynowi mistrzowie Polski. Pamiętacie Pogorzelskiego, Migosia, Jancarza, Plecha, Rembasa, Nowaka, Fabiszewskiego, Śwista, Cegielskiego?

A poza tym, naszemu żużlowi dobrze robi płodozmian, czyli co roku inny mistrz.

Wujek Kiepska Rada, czyli anatomia klęski

Pamiętacie telewizyjnego Wujka Dobra Rada, czyli Klossa - Mikulskiego? Zdaje się, że Tomcio Gollob to jest raczej taki Wujek Kiepska Rada. To on namówił prezesa Komarnickiego na kupienie Nickosia Pedersena i zdaje się na pozostawienie w składzie Zagara. Pedersen to jakiś Jonasz. Świetny zawodnik, ale nawet gdy był niekwestionowanym liderem światowego speedwaya, to nie potrafił żadnego swojego polskiego klubu doprowadzić do DMP. Teraz miał pecha. Dzień przed pierwszym ćwierćfinałem w Zielonce, podczas GP w Mallili, złapał kontuzję. Nie było wyjścia, trzeba było za niego zastosować zetzetkę, bo inaczej Stal przegrałaby z Falubazami przy Wrocławskiej znacznie wyżej niż czterema punkcikami. Ale regulaminowe dziewięć dni zwolnienia lekarskiego nie minęło, więc w rewanżu w Gorzowie też musieli Duńczyka zastępować inni. Tylko kto? Jedynie Gollob i Pawlicki mogli coś ugrać. W sumie z tej zetzetki zeskrobano 9 oczek. Dwa dni później w lidze szwedzkiej Pedersen wytrzymał pięć biegów i zdobył 13 punktów! Od razu widać, że gdyby pojechał dla Stali w niedzielę, to niekoniecznie Zielona Góra by się teraz cieszyła.

Nie rozumiem dlaczego w tegorocznym składzie Stali znaleźli się Zagar, Ruud i Gapiński, skoro co roku jeżdżą coraz gorzej? Bardzo przyjaźnię się ze szwedzkim klubem Ornarna Mariestad (wspaniali ludzie). Byłem tam na ich meczach pod koniec zeszłego roku z wojownikami czarnego toru, wielce tam cenionymi, Ronniem Jamrożym i Norbim Kościuchem. W barwach "mojej" Ornarny startował także David Ruud. Mechanikował mu sam Rysio Franczyszyn, jedna z legend gorzowskiego żużla. Pokazano mi także dziewczynę Ruuda, wyjaśniając, że to gorzowianka. Czyli z Davida taki swojak. Obserwowałem jego jazdę. Wygrywał dla Ornarny z dużą przewagą.

- Z nim jest taki problem, że po ciężkiej kontuzji on punktuje tylko wtedy, gdy ucieknie rywalom ze startu. A to nie zawsze się udaje. Gdy ma walczyć na łokcie, to zamyka gaz – mówili mi Szwedzi.

Czy te opinie nie dotarły na czas do szefów Stali?

Dziś prezes Komarnicki powiada: - Ruud będzie znakomity w pierwszej lidze. Zrobiono mu wielka krzywdę namawiając do startów w Ekstralidze.

Panie Prezesie, a kto go namawiał? Ja?

Z kolei Zagar każdy sezon zaczyna od kilkunastu punktów w inauguracyjnym meczu, by potem kończyć niczym szara myszka.

I tu znów cenzurka prezesa "Komara": - Zagar to lekkoduch - zabawowiec. Zawalił wszystkie mecze z Zieloną Górą.

Skoro wiedziano w klubie, że Matej to imprezowicz, to czemu w porę nie wzięto Słoweńca za mordę?

Prezes o Gapińskim: - Jeszcze przed jego wyjazdem do Vojens pytałem go czy chce jeździć dla naszego klubu czy walczy o Grand Prix. Tak naprawdę pojechał tam handlowo, bo myślał, że zajmie pierwsze miejsce, albo się zmieści w pierwszej trójce, żeby odsprzedać te miejsce. To takie smarkate kupczenie. Wrócił nad ranem, nie brał udziału w sesji treningowej i nic nie zrobił. Wielki wstyd.

"Gapa" oczywiście zaprzecza, jakoby chciał kupczyć ewentualnym miejscem w GP. Zresztą on nawet nie wie, jak to się robi.

Szacowny Panie Prezesie Komarnicki! Czasem Pan szybciej mówi niż myśli i niepotrzebnie obraża zawodników. Po co to? Tutaj się z Panem nie zgadzam. Gapiński choć nie miał żadnych szans, to jednak chciał spróbować swych sił w GP Challenge, jak każdy ambitny sportowiec. Panie Władysławie, czy Tomkowi Gollobowi też Pan odradza start w GP przed ważnym meczem Staleczki? Tak nie można! "Gapa" rzeczywiście przyjechał z Vojens umęczony nad ranem. Do tego może jego silniki straciły moc po przygodzie z nowymi tłumikami? I potem z Zielonką na gorzowskim torze była klapa. Ale Tomasz w Vojens musiał wystartować, jeśli nie chciał przestać szanować siebie jako sportowca. I ja go rozumiem.

Oparcie składu na dwóch wielkich mistrzach i reszcie kelnerów, przy kontuzji jednego z liderów, jak widać Gorzowowi nie opłaciło się. Pamiętajmy też, że Stali psim swędem spadł z nieba Przemek Pawlicki, który potem wraz z Gollobem wygrał jej kilka meczów. Zwłaszcza na wyjeździe. To co to za "Gallacticos"?!

W sumie żal było patrzeć, jak wielki Tomcio Gollob harował i na torze kładł swoje serce, robił po 17-18 punktów w meczu, a oglądając się za swoim parowym musiałby mieć dobrą lornetkę, żeby go dostrzec. Bo parowy z reguły był tak daleko z tyłu stawki zawodników.

- Mówi się, że dobrze byłoby mieć sześciu Gollobów w składzie – słusznie zauważył Tomek G.

No i jeszcze kwestia przygotowania gorzowskiego toru na rewanżowy mecz z Zielonką. Charyzmatyczny trener gości Piotr "Najlepiej rośnie na mokrym i zbronowanym" Żyto, gdy się przeszedł po tej nawierzchni, to od razu miał uchachaną twarz i - jak to on - złośliwie podziękował coachowi gospodarzy, także charyzmatycznemu, Czesiowi "Mówcie mi Mourinho" Czernickiemu. Że Czessiu tak ładnie przygotował tor pod gości.

Prezes Komarnicki: - Przyznam szczerze, że również byłem niemile zaskoczony tym, co zobaczyłem na naszym torze. Nie rozumiem tego, bo skoro wszyscy przegrywali u nas na naszym torze, to jaki diabeł go pokusił, żeby to zmieniać? Nie rozmawiałem z trenerem Czernickim na ten temat, bo jest to już musztarda po obiedzie.

Kibice na forum "SF":

"Pewnie wielu leszczyniaków potwierdzi to co napiszę. Na 90 provent Cze Cze przekombinował coś z torem, jak to było w 2009 roku w Lesznie z Częstochową. Na treningu niby taki sam, ale na meczu, tak naprawdę, to był o wiele inny tor. W zeszłym roku nasi odpadli w podobny sposób. Zagar, Ruud, Gapiński to nie megagwiazdy, ale na swoim torze zrobiliby swoje. Podobnie w zeszłym roku czuło się Leszno. (pablo)".

"Wszyscy klaszczą Tomciowi G. Niestety prawda jest szokująca. Uznacie mnie za idiotę, ale ja swoje wiem. Całe 3 dni przed rewanżem zawodnicy gorzowscy wałkowali kółka na twardym torze i było bardzo pozytywnie, aż tu nagle ktoś (Gollob) wpadł na "super" pomysł, by tor był jednak zaskakujący i "pod koło". Cóż za strateg, że mmmm palce lizać! Coach Czernicki musiał przytuptać i zgodzić się, bo to przecież "wielmożny pan Gollob" wymyślił, a trenejro .... cóż, on jest tylko na papierze. Długo by pisać. Gospodarze jechali więc z Zielonką bez atutu własnego toru. Aleeee, co tam. Ważne, że on- Gollob swoje zrobił. (prawda)".

Gdzieś wyczytałem, że trener Czernicki rzeczywiście obwiniał się, iż tym razem dał wolną rękę swoim zawodnikom (którym?) w doborze nawierzchni na mecz z Zielonką.

Więc może tu jest pies pogrzebany, a raczej Stal pogrzebana? Może trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, kto rządzi drużyną? Gollob, Komarnicki czy Czernicki?

Nic to, gorzowiacy, głowa do góry, za rok też jest żużel i ja znów będę ściskał kciuki za wasze DMP!

A teraz niech wygra najlepszy z tych co zostali w play off. Tam są trzy mocne drużyny: Unijka Leszno, Falubaziaki, Aniołki z Toronto, no i jest Betard-Sparta. Żartuję. Sparta też ma szanse. Marne.

W sobotę naskrobię coś więcej po ćwierćfinałach, w których podejrzewano Toruń i Wrocek o szatański układ, o tym dlaczego trener Żyto będzie dalej pił (to jego słowa), cuś przed półfinałami i przed GP, czyli jeszcze tego lata nasz Tomek Gollob mistrzem świata!

Bartłomiej Czekański

PS Moich zwolenników przepraszam, że mnie tu tak długo nie było. Musiałem wytrzeźwieć. Moich antagonistów muszę zmartwić: wróciłem. Ale kocham jednych i drugich. Cześć. I pamiętajcie: w życiu piękne są tylko chwile. A sympatycznemu prezesowi Komarnickiemu polecam lekturę pt. "Stracone złudzenia" Honoriusza Balzaca.

Komentarze (0)