Nie będę się tu silił na szczegółowe analizy konkretnych spraw, sytuacji i nałożonych kar, bowiem znacznie większe znaczenie ma dla mnie fakt, że jak się chce kogoś pacnąć, to i kij się znajdzie.
Tym razem, o dziwo, nikt nie próbował przekonywać, że nie złapano nikogo za rękę, że każdą sytuację można różnie interpretować, że na podstawie wpisów arbitra w protokole nie można wyciągać pochopnych wniosków itd. itp. Tym razem okazało się, że jeśli się chce – to można, bo i podstawa prawna się znajdzie i jednoznaczne, rzekomo, dowody winy i karę można wymierzyć bez zawieszenia wykonania. Jeśli jeszcze przy tym odsunięci sędziowie rzeczywiście zasłużyli na swój los marnym poziomem i błędnymi zachowaniami, tudzież nieznajomością przepisów, to tylko przyklasnąć. Jeśli decydowały inne względy, nazwijmy, poza merytoryczne, zaś "wpadki" były jedynie pretekstem do rozstrzygania prywatnych wojenek z podpadziochami – to już znacznie gorzej.
Może przyszedł też czas, by głębiej przyjrzeć się zawrotnym, odbywanym na skróty i z pominięciem wymaganego(?) regulaminami okresu stażowania, karierom niektórych sędziów międzynarodowych? Tak czy siak, początek został zrobiony i mam nadzieję, że decydenci będą teraz konsekwentni w swym postępowaniu, również w kwestii np. braku zaangażowania w przygotowanie toru po opadach lub złośliwego uchylania się od uzgodnienia odpowiadającej obu stronom, nowej daty zawodów itp.
Jak bumerang wracam do spraw młodzieży, tej żużlowej ma się rozumieć. Ruszyły eliminacje MMPPK, rundy kwalifikacyjne IMŚJ, za nami finał DMEJ, jeżdżą w regionalnych zawodach juniorskich, a zatem, z pozoru, wszystko kwitnie. Wystarczy jednak pochylić się nieco nad poziomem uczestników, a wręcz tylko ilością startujących, by załamać ręce. Tak tragicznie nie było już dawno. Skompletowanie pełnej 16-tki uczestników, nawet przy wschodnim wsparciu, okazuje się niewykonalne, przez co "atrakcyjność" zawodów osiąga rangę groteski. Problem w tym, że to nie wina tych chłopaków. Kluby nie szkolą, treningów i zawodów jak na lekarstwo, sprzęt wyeksploatowany i urazowy, a w lidze i tak startują inni, bo początkujący adept nie tam powinien zdobywać szlify i kółko się zamyka. Za chwilę zaś usłyszymy zapewne biadolenie, że stara gwardia kończy kariery, że czołówka się kurczy i starzeje, a następców nie widać i najlepiej, wobec tego, byłoby ograniczyć ilość drużyn w E-lidze do ośmiu, a potem np. sześciu, bo i tak brakuje klasowych jeźdźców, nawet dla tych nielicznych drużyn. Myśląc takimi kategoriami i nadal hołdując grzechowi zaniechania, włodarze światowego, a przy tym i naszego żużla, w krótkim czasie obudzą się z ręką w nocniku, gdyż zamiast wypromować speedway na salonach (słyszy się o planach organizacji GP w Malezji, USA, czy Australii, czemu należałoby przyklasnąć, gdyby jeszcze tamtejsi organizatorzy najpoważniejszych imprez mieli o owych planach jakiekolwiek pojęcie, a nie były one jedynie mrzonkami Olsena), doprowadzą do jego całkowitego upadku. Zamiast więc bełkotać o kolejnych zmianach regulaminów, proponowałbym zająć się wypracowaniem systemu szkolenia i promocji juniorów (jak choćby kiedyś Puchar Pokoju i Przyjaźni – to stamtąd wyszli m.in. Kocso, Petrikovics, Hajdu, Tihanyi, Matousek, Schneiderwind, Prusa, Jedek, Korolew, Aas, Petranov i wielu, podkreślam, wielu, innych – czy powrót do rozgrywanych kilka lat temu systematycznie czwórmeczów – Polska, Dania, Szwecja, Norwegia , bądź też w każdej innej, sensownej formie), a także znacznie odważniej zwrócić się na Wschód, w kwestii dużych imprez i dużych pieniędzy. Inaczej będzie ze speedway`em krucho. Gdzie dziś są Węgrzy, Czesi, Włosi, Austriacy, a pojawiali się Bułgarzy, Francuzi, Holendrzy, Kanadyjczycy, ba, nawet Argentyńczyk ? Jak wyglądają ligi w Niemczech, Czechach, we Włoszech, na Węgrzech, czy na Bałkanach, a nawet w Danii? Tylko ślepy tego nie widzi lub nie chce widzieć, bo mu tak wygodniej, tyle, że to postępowanie w myśl zasady : "po nas choćby potop", które niczego dobrego nie wróży, zaś wschód to najlepszy kierunek, gdyż przy obecnym poziomie potrzeb finansowych żużlowego cyklu GP, nie potrzeba nawet drugiego Abramowicza, a wystarczy wsparcie "przeciętnego" oligarchy, by ożywić dyscyplinę. Tyle, że aby to zrealizować, nie wystarczy kasa, choćby największa, mimo iż jest nieodzowna – trzeba jeszcze mieć koncepcję, konsekwencję i wykonawców, czego i Wam i sobie życzę.
I na koniec nieco o sadownictwie. Jest takie porzekadło, o tym, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czy aby na pewno? Wojciech Wyglenda, Damian Waloszek, Piotr Rembas, Robert Bonin, Andrzej Zieja, Przemo Tajchert, Seba Brucheiser, Adam Jaziewicz, Robert Kędziora, Łukasz i Marcin Jankowscy, Marcin Kowalik, Marcin Jaguś – to tylko krótka lista tych, którzy próbowali dorównać słynnym członkom rodzin i polegli z kretesem. Widać nie było im pisane, ktoś powie. Możliwe. Zastanawiam się jednak, czy jest coś, co te porażki łączy ? Na czym to polega, że taki np. Crump może, a już Briggs – nie ? Niech to będzie temat do przemyśleń na wolne wieczory, bowiem wygląda niestety na to, że wiedza, jak temu zaradzić, bardzo pilnie przyda się Karolowi Ząbikowi, którego wciąż uważam za nieprzeciętny talent, a który złapał już nie chwilowy kryzys, ale prawdziwego doła co się zowie. Szkoda, by tak bojowy, dobry technicznie i poukładany chłopak dołączył do owej niechlubnej listy. Zatem podpowiadajcie. Czasem najbardziej oczywiste sposoby są najtrudniejsze do wychwycenia, a z dystansu widać zwykle więcej i ostrzej. Może więc komuś z Was, drodzy Kibice, uda się znaleźć skuteczne lekarstwo na ten "wirus familijny"? Oby.
Amen
Przemysław Sierakowski