Przed finałem w Pardubicach byłeś prawie mistrzem świata juniorów. Niewielu spodziewało się, że stracisz tę przewagę, a jednak...
- No właśnie, a jednak straciłem. To jest żużel i nie zawsze się wygrywa. To nie był mój dzień. W tegorocznych mistrzostwach świata juniorów naprawdę układało mi się świetnie. Wygrałem półfinał w Krsko. Później okazałem się najlepszy w tym deszczowym finale w Gdańsku. Na swoim torze uzbierałem tyle samo punktów, co Darcy Ward. Australijczyk okazał się lepszy ode mnie w wyścigu dodatkowym. Niestety, w Pardubicach historia się powtórzyła i ponownie przegrałem wyścig dodatkowy, który tym razem decydował o złotym medalu.
Nie pasował Ci tor w Pardubicach? Zdobyłeś tylko 9 punktów. Jeden punkt więcej i nie potrzebny byłby żaden wyścig dodatkowy...
- Pierwszy raz startowałem na torze w Pardubicach. To bardzo długi obiekt. Ciężko mi było dopasować silnik przy tych nowych tłumikach do tak długiego toru. Brakowało mi szybkości, stąd tylko 9 punktów.
Przyjechałeś do Pardubic bronić przewagi, którą miałeś przed tymi zawodami, czy myślałeś, żeby tak jak w poprzednich turniejach finałowych wygrać lub być na podium?
- Chciałem wygrać także w Pardubicach. Nie było mowy o żadnej kalkulacji i liczeniu punktów. Tym większa szkoda, że zabrakło mi właśnie tego jednego punktu do tytułu mistrzowskiego.
Po Twojej minie widać, jak bardzo jesteś smutny. Brązowy medal chyba wcale Cię nie cieszy?
- Cóż, gdyby ktoś przed sezonem powiedział mi, że zdobędę brązowy medal IMŚJ pewnie bardzo bym się ucieszył. Sytuacja jednak tak się ułożyła, że to nie ja wywalczyłem brązowy medal, a przegrałem złoto. Proszę więc się nie dziwić, że zarówno na podium jak i na konferencji prasowej nie byłem uśmiechnięty.
Twoi kibice z Łotwy pewnie także przyjechali do Pardubic świętować tytuł mistrzowski, a nie brązowy medal?
- Zgadza się. Jest mi bardzo przykro, że nie dałem im takiej radości, jakiej oczekiwali. Naprawdę tylu kibiców przyjechało za mną, by świętować mistrzostwo świata. Wielu myślało, że zostanę pierwszym mistrzem świata na żużlu dla Łotwy. Cóż, nie wyszło. Naprawdę się starałem, ale akurat sobota nie była moim szczęśliwym dniem w Pardubicach.
Wiedziałeś przed ostatnim wyścigiem, że musisz przyjechać co najmniej drugi, by zapewnić sobie tytuł mistrzowski?
- Tak. Wiedziałem, że nie muszę nawet wygrywać, a tylko przyjechać drugi do mety i będę mistrzem świata juniorów. Jechałem za Maciejem Janowskim, ale dwa punkty i dał dawały mi złoto. Wydawało mi się, że Dennis Andersson jedzie na tyle daleko za mną, że bezpiecznie dowiozę 2 punkty do mety. Pojechałem trochę szerzej, by ominąć koleiny.
I przepłaciłeś to tytułem mistrza świata juniorów...
- Niestety, ten błąd będzie pewnie śnił mi się po nocach. Pojechałem za szeroko i Szwed to wykorzystał. Miałem już mistrzostwo świata na wyciągnięcie ręki, ale straciłem je na własne życzenie. Szkoda, że tak wyszło, ale cóż, taki jest sport.
W piątek wieczorem na tym samym torze wygrałeś Zlatą Stuhę. Co się stało w ciągu kilkunastu godzin, że w sobotę jeździłeś znacznie gorzej? Tor był inny czy może to kwestia nowych tłumików?
- W piątek tor był po opadach deszczu. Pasował mi idealnie. Była mocna "kopa", a ja lubię jeździć na takiej nawierzchni. Nie pojechaliśmy treningu przed finałem, a za to zdecydowałem się wystartować w turnieju o Zlatą Stuhę. Chodziło głównie o to, by potrenować przed sobotnim finałem. Wyszło świetnie, bo wygrałem Zlatą Stuhę i myślałem, że wszystko jest w porządku. Nie zmienialiśmy nic w ustawieniach silników na sobotni finał. Okazało się jednak, że w sobotę świeciło słońce, organizatorzy przygotowali trochę twardszy tor i na dodatek ścigaliśmy się na nowych tłumikach. Nie potrafiłem się dopasować i wyszło tak jak wyszło. Szkoda.