Jan Gacek: Wielokrotnie mówił pan, że zbyt długo już pracuje we Wrocławiu. Ma pan na myśli zgubną rutynę?
Marek Cieślak: Rutyna też, chociaż może nie do końca w moim przypadku. Nie uważam, żebym popadał w rutynę. Nie jestem alfą i omegą. Ludzie z którymi pracuję przyzwyczajają się do mnie. Przez to te relacje nie zawsze są takie jakie powinny być. Staję się dla nich normalnym gościem - "Markiem". Poza tym Polska jest bardzo ładnym krajem. Może warto byłoby zobaczyć coś nowego...
Mówił pan, że chciałby bardziej poświęcić się pracy z kadrą.
- Praca z kadrą jest taka jaka jest. Jestem zatrudniony przez Polski Związek Motorowy i jestem z tego zadowolony. Problem w tym, że mogę się poświęcać kadrze tylko wtedy, gdy pozwalają mi na to w klubie. Niekiedy to się odbywa nawet kosztem klubu. Trener kadry powinien zajmować się tylko kwestiami reprezentacji. Wtedy nie byłoby żadnych podtekstów np. w kwestii powołań poszczególnych zawodników. Więcej czasu byłoby dla młodych żużlowców i na organizowanie zgrupowań. Mógłbym też częściej pojawiać się na turniejach z cyklu Grand Prix. Pracując w klubie mam bardzo ograniczony czas.
Mimo braku pańskiego czasu Polacy na arenach międzynarodowych zaliczyli bodajże najlepszy sezon w historii.
- Zgadza się. Od kilku lat wyniki polskich zawodników szły systematycznie w górę. Taka jest prawda i trudno z nią polemizować. Czasami jednak to wszystko dzieje się kosztem zarówno klubu w którym pracuję jak i moim. W ciągu kilku ostatnich miesięcy przejechałem samochodem ponad 40 tysięcy kilometrów praktycznie nie wyjeżdżając za granicę (raz tylko byłem w Vojens). Żeby ogarnąć pracę z kadrą i w klubie przejechałem więcej kilometrów niż taksówkarz. Trzeba było być na treningu u siebie w klubie. Często ćwiczyliśmy na torze rano a po południu jechałem dalej. Na dłuższą metę tak się nie da. Dobrze, że sponsor kadry zapewnił mi samochód. Pod tym względem nie mam na co narzekać.
Sporo mówi się, że jeśli nie zostanie pan we Wrocławiu to w przyszłym roku będzie trenował zespół z Torunia lub Częstochowy.
- Mam dobre relacje z zawodnikami. Myślę, że w każdym klubie mógłbym się świetnie dogadywać z żużlowcami. Większość zawodników to moi dobrzy znajomi. Dla mnie nie ma więc barier w relacjach z ewentualnymi podopiecznymi. Czas pokaże gdzie będę pracował. Częstochowa byłaby dla mnie świetnym wyjściem. Byłbym u siebie w domu.
W gruncie rzeczy nie ma pan wielkiego pola manewru jeśli chodzi o kluby ekstraligowe. Wiele z nich ma ważne kontrakty z dotychczasowymi szkoleniowcami.
- Powiem to od razu, żeby było jasne. Nie usiadłem jeszcze do negocjacji z żadnym klubem, nawet wrocławskim. Z nikim jeszcze nie prowadziłem poważnych rozmów na temat mojej przyszłości. Oczywiście telefony sondujące były, ale nie padały żadne konkrety. Przyznam, że są kluby, które nigdy mnie nie interesowały. Nie dlatego, żeby mi się nie podobały, ale ze względu na odległość od domu. Gorzów to dla mnie 450 kilometrów, Zielona Góra - 370. Ja nie chcę ciągle mieszkać w hotelach. Mam zbyt ładną posiadłość, żebym chciał koczować gdzieś na starość. Interesuje mnie klub, do którego nie musiałbym zbyt daleko jeździć. Wrocław nie był pod tym względem zły, na dojazd wystarczały mi dwie i pół godziny. Toruń też nie jest najgorszy jeśli chodzi o odległość. Optymalna byłaby jednak Częstochowa, ale z nimi też jeszcze nie rozmawiałem.
Marek Cieslak w rozmowie z Maciejem Janowskim
Często słyszy się, że jeśli zmieni pan klub to razem z Maćkiem Janowskim. Należy was traktować jako "dwupak"?
- Tak nie jest. Byłoby fajnie nadal pracować z Maćkiem w jednym klubie, ale ja nie mam zamiaru nigdzie go wyciągać. On jest wrocławianinem. Na pewno nie będę go namawiał, żeby odszedł ze swojego macierzystego klubu. Oczywiście on musi mieć stworzone odpowiednie warunki. Maciek jest dorosłym i ukształtowanym zawodnikiem. Nawet jeśli nie będziemy w jednym klubie to będziemy dalej ze sobą pracowali w kadrze.
Maciek często podkreśla, że wiele zawdzięcza współpracy z panem.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Cieszę się, że Maciek tak uważa, ale życie jest życiem. Niewykluczone, że obaj zostaniemy we Wrocławiu jeśli w klubie wszystko dobrze się poukłada. Nie mówiłem przecież, że na pewno zmienię pracodawcę. Po prostu sytuacja jest taka, że przestaje mnie to już bawić i dlatego myślę o zmianie klubu. Dochodzi do tego kwestia o której mówiłem na początku rozmowy. We Wrocławiu jest miejsce tylko na dobry żużel. W ostatnich latach było zbyt wiele "partyzantki". Przydałaby się większa pomoc ze strony miasta.
Przed sezonem został przebudowany tor na Stadionie Olimpijskim. Mecze nie stały się jednak bardziej widowiskowe.
- Ten tor będzie bardzo dobry w przyszłym roku. Na wiosnę dowieziono 5 tysięcy ton nowego materiału, który cały czas wydziela gazy, jak jest na nim woda to pojawiają się pęcherzyki powietrza. Musieliśmy robić ten tor na twardo jak nigdy we Wrocławiu. W przeciwnym wypadku nawierzchnia by się rozrywała. W przyszłym roku będzie wiele ścieżek, które pozwolą na ciekawe wyścigi.