Mateusz Jach: Joe "Maszyna" Screen

Sylwetka trzydziestoośmioletniego rutyniarza, który bawi się speedway’em, żużlowego oryginała, który potrafi przejechać kilka okrążeń na jednym kole.

W tym artykule dowiesz się o:

Idola pojawiającego się w parkingu w bujnej starannie ułożonej fryzurze, a za tydzień imponującego szerokim uśmiechem na ogolonej głowie. Kiedy opolski sędzia Maciej Spychała po zwycięstwie Piotra Palucha w czternastym wyścigu wpisał do programu zawodów niecodzienny wynik 42,5:41,5 częstochowski stadion osiągnął temperaturę wrzenia. O losach dramatycznego meczu pomiędzy Częstochową, a Gorzowem mieli zadecydować jego najwięksi aktorzy. Gdy Piotr Świst i Billy Hamill łamaną angielszczyzną pod okiem dyrektora gorzowskiego klubu Antoniego Galińskiego i prezesa Jerzego Synowca w parku maszyn ustalali warianty rozegrania pierwszego łuku, Joe Screen uśmiechnął się i popatrzył tylko z podziwem na swojego partnera z pary, młodziutkiego Sebastiana Ułamka, który imponował mu w tym meczu zadziornością i skutecznością. Za chwilę Anglik, musiał ustawić się na najgorszym, najbardziej wyślizganym i rozkopanym trzecim torze. Po prawej ręce stał kapitalny Świst, z jakim wpadł równo na metę kilka wyścigów wcześniej i obaj zanotowali na swym koncie niecodzienną zdobycz biegową - 2,5 punktu. Bliżej krawężnika, obok Sebastiana Ułamka podjechał bardzo szybki tego dnia Amerykanin Billy Hamill, który dotychczas przegrał tylko wyścig w wyniku wykluczenia za falstart. Gdy taśma poszła w górę, pod Jasną Górą zapanowała grobowa cisza, bo już na linii trzydziestu metrów para Stali była na przedzie. Świst i Hamill wystrzelili ze startu i gnali po upragnione zwycięstwo w jakże zaciętym meczu, który obfitował w defekty, wykluczenia i taśmy.

Rozemocjonowany stadion ucichł w mgnieniu oka, a prowadząc para gorzowian dawała pokaz jazdy parą. Zamieniła się pozycjami i kontrolowała przebieg wyścigu. Ale Screen nie odpuszczał. Jego doskonale spasowany motocykl był szybki na dystansie. Joe rozpędzał się po zewnętrznej, ale nie mógł wcisnąć się przed duet Stali ani przy krawężniku, ani przy bandzie. Hamill ze Świstem mieli oczy dookoła głowy. Lider gospodarzy wiedział, że jest szybszy, dwoił się i troił na torze, ale nie miał miejsca na szalony atak. Gdy cała trójka bardzo blisko siebie minęła linie mety oznaczającą początek ostatniego okrążenia Screen zdecydował się zaatakować przy samych "deskach" rozpędził się i na prostej zaatakował "pilnujących" się gorzowian wjeżdżając pomiędzy nich. Tam gdzie nie było miejsca na żaden atak, tam gdzie nie odważyłby się nikt wsadzić choćby małego palca u nogi, Screen zaatakował i przemknął obok zdezorientowanych idoli żółto-niebieskich. Joe Screen wydarł biegowe zwycięstwo, wygrał wyścig i cały mecz Włókniarzowi. Stadion eksplodował, a komentator komentujący na żywo ten dramatyczny mecz z emocji na antenie ogólnopolskiej telewizji wykrzyczał, że Joe Screen został bożyszczem Częstochowy. Istotnie, 18 czerwca 1995 roku, dzięki temu atakowi, który do dzisiaj krąży w sieci pod nazwą "poezja żużla" przeszedł do historii czarnego sportu. Piętnaście lat później, tuż po podpisaniu kontraktu w Częstochowie, zagadnięty o swe sportowe cele w Polsce Tai Woffinden, bez namysłu odpowiedział, że wie o historycznej akcji Screena i chciałby dla Włókniarza być tak ważny jak jego rodak.

Atak Joe Screena, po którym wyprzedził parę gorzowian:

Wychowanek najbardziej utytułowanego klubu na Wyspach - "Asów" z Machesteru w edukacji motocyklowej zawsze był szybszy od rywali. Gdy inni robili krok w przód, młody Joe wykonywał dwa ogromne skoki w swym żużlowym rozwoju. Już rok po zdobyciu licencji został młodzieżowym indywidualnym mistrzem swojego kraju. Od pierwszych jazd po bardzo wymagającym torze Belle Vue, na którym brylowali wcześniej Peter Craven i Peter Collins widać było, że ma zadatki na wielkiego zawodnika. Nawet po przegranym starcie nie odpuszczał nikomu i gryzł tor by wygrać. Nie zadowolił go tytuł drugiego wicemistrza świata juniorów zdobyty w 1992 roku w niemieckim Pfaffenhofen. Już dwanaście miesięcy później, bardzo zdeterminowany w czeskich Pardubicach sięgnął po swój największy indywidualny sukces - został mistrzem świata juniorów. Cały ten rok jeździł znakomicie, w Polsce wygrał z rozpędu II Memoriał Edwarda Jancarza i jak przystało na angielskiego dżentelmena, po zawodach dumny pozował do zdjęć na podium z mamą niezapomnianego Eddy’ego.

Screen pomimo trzydziestu ośmiu wiosen na karku i odniesieniu kilku ciężkich kontuzji, w tym poważnego urazu nogi, jaki wyeliminował go niemal z całego sezonu 2001 nadal imponuje wolą walki i nieprzeciętnymi zachowaniami. W Polsce najbardziej zapadł w pamięci kibicom częstochowskim, ale ścigał się także dla tarnowian, rzeszowian, pilan, ostrowian, bydgoszczan. Gdy niespodziewanie w 2002 roku w roli "strażaka" przywdział plastron Stali Gorzów, kibice żółto-niebieskich uwierzyli w utrzymanie swojego klubu, który od początku sezonu był "czerwoną latarnią" ligi. Wytatuowany i otyły robił co mógł na torze, w decydującym meczu z Apatorem Toruń zdobył nawet dziesięć "oczek", ale w ostatnim wyścigu, pomimo nieustających ataków nie zdołał minąć Wiesława Jagusia i w konsekwencji słabej postawy jego partnerów Stal mecz przegrała, i już przed ostatnim meczem w Gdańsku spadła z ektraligowych rozgrywek. "Maszyna" to facet, który może zaskoczyć każdego. Ścigał się na motocyklach z kevlarowymi osłonami w biało czarne pasy zebry. Innym razem po kolejnym dobrym meczu w Anglii wypalił, że czuje się szczęśliwy jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Gdy zaczęto wypominać mu wiek, zimą zrzucił prawie dziesięć kilo i w 2009 roku przeszedł do "Piratów" z Poole. Przeżył tam drugą młodość i dostał się nawet do reprezentacji Wielkiej Brytanii. W Polsce, mówiło się niedawno o jego startach w Miszkolcu i Lublinie. W sierpniu zajął trzecie miejsce w memoriale swojego idola Petera Cravena. Screen nadal cieszy się żużlem i poważnie mówi, że będzie ścigał się przynajmniej do czterdziestki. Znając jego charakter, niewykluczone jest, że wiosną znów wyjedzie na polskie tory...

Komentarze (0)