Przemysław Sierakowski - Z przekąsem: Nudne to całe GP

Emil Sajfutdinow mistrzem świata 2008! Niemożliwe? Obecnie nie, bo cykl GP zabija niespodzianki, sensacje i nie daje szans na "dzień konia". Jest przez to równie atrakcyjny jak wyścigi, szczególnie ubiegłoroczna edycja, Formuły 1. Myśmy jeszcze podniecali się tym, czy Kubica przed, czy za Heidfeldem, ale cała reszta była oczywista od początku do końca – Ferrari i McLareny, potem BMW, Renault i pozostałe ekipy – bez szans i bez znaczenia. Prawda, że ekscytujące? Nawet u buka nie szło zarobić.

W żużlu mamy to samo. Szczakiel nigdy nie zdobyłby tytułu przy obecnym systemie, podobnie jak np. Egon Mueller, czy Gary Havelock, za to kolejne trofea dołożyliby pewnie Mauger, Olsen, czy Briggs, tylko kogo, poza ich rodakami, jeszcze by to obchodziło, nie mówiąc o fascynacji, albo wywoływaniu "małyszomanii", jak to się dziś nazywa, wśród nowych pokoleń fanów i w zupełnie nowych krajach. Dzisiaj jest podobnie, gdyby finał był jednodniowy i na starych zasadach, to Lindgren byłby jednym z najbardziej nieoczekiwanych mistrzów w historii speedway`a i... bardzo dobrze, a gdyby do finału awansował Emil, zawody rozegrano by gdzieś u niego w domu i stanąłby chłopak na pudle? Toż to kwintesencja sportu, niesprawiedliwość (nie mylić z oszustwem), sensacja, zaskoczenie, porażki faworytów i zwycięstwa teoretycznych autsajderów – to podnosi adrenalinę, daje szanse rozwoju dyscypliny w nowych miejscach i zainteresowanie, w tym mediów, bo o niczym tak chętnie się nie dyskutuje, jak o niespodziankach właśnie. A teraz? Wszystko przewidywalne jak w F1 rok temu, nudne, hermetyczne i nawet jednorazowy wyskok tego czy owego, osiągnięty tylko dzięki anormalnym warunkom na torze, przy których możni woleli nie ryzykować za mocno, by przez jeden turniej nie stracić wysokich pozycji w cyklu, a co za tym idzie kasy w kolejnym roku, nie jest w stanie niczego trwale ożywić, bo taki jest regulamin, chroniący wąską grupkę, od lat tę samą, przewyższającą pozostałych kasą i sprzętem, jak Ferrari Super Aguri na przykład. Mnie się od początku całe to GP nie podobało, czemu już kilka lat temu dawałem wyraz. Proponowałem nawet rodzaj kompromisu tzn. niech sobie owo GP istnieje, ale zwycięzca cyklu, pozostanie tylko zwycięzcą cyklu, zaś mistrz świata byłby nadal wyłaniany w drodze eliminacji i jednodniowego finału, gdyż tylko wtedy rosną szanse na fuksa, a więc sensację, emocje, zainteresowanie mediów itd. Pomyślcie przy tym, co się stanie jeśli Gollob zakończy starty w GP, który z Polaków i kiedy będzie miał realne szanse zaistnieć? A gdyby tak jednodniowy finał i to w Polsce, to może w Lesznie Hampel, a może ktokolwiek inny, gdziekolwiek indziej i doczekamy drugiego Szczakiela? Że niesprawiedliwe? I dobrze. A kto powiedział, że życie jest, było lub będzie sprawiedliwe? Wyobraźcie sobie jednak tę euforię po takim ewentualnym sukcesie Polaka lub np. Rosjanina. Po tytule Egona, Niemcy jeszcze przez parę ładnych lat mieli solidną ekipę żużlowców z tego i następnego pokolenia, więc i u nas i w Rosji wróciłby boom na speedway, już "po chwili" przybyłoby w klubach i szkółkach przyszłych Gollobów "na pęczki". Sukces daje dyscyplinie kopa do przodu. Marazm, nuda i przewidywalność powodują kryzys i brak zainteresowania. Kto stoi w miejscu, ten się cofa, zatem może pora poważnie się zastanowić nad przywróceniem jednodniowych finałów z sensownym systemem eliminacji, dając szansę na niespodzianki i przewietrzenie oraz odmłodzenie czołówki, skoro dotychczasowa metoda zawodzi ?

Ruszyły eliminacje MŚ juniorów. Dwóch Polaków co prawda już zdążyło polec, wcześnie jak rzadko, ale nie zmienia to jasnego obrazu sytuacji. Do rund wstępnych ciężko było skompletować pełne szesnastki, poziom był dalece zróżnicowany, żeby to ładnie ująć, ranga, organizacja i zainteresowanie, nawet w miejscach rozgrywania zawodów, praktycznie beznadziejne. Przypominało to wszystko raczej folklor turniejów sołectw, z okazji wiejskiego odpustu, niż poważne eliminacje mistrzostw świata. Jeśli tak wygląda przyszłość speedway`a, to pora usiąść i płakać. Bez pomysłu, skutecznego menedżera, mediów, odpowiedniej promocji i inwestycji ze strony federacji w szkolenie – będzie jak widać, a widać żałosne dogorywanie prowincjonalnej zabawy, która nawet miejscowych obchodzi tyle, co wyniki śledztwa w seksaferze "Samoobrony".

Za chwilę DPŚ. Tym razem będzie trudniej, bo nie dość, że zaczynamy nie u nas, to jeszcze w najgorszym z możliwych miejsc, z perspektywy Polaków, a więc na Wyspach (juniorzy). Jeszcze nic się nie zaczęło, a już podniósł się krzyk o powołania, a raczej "niepowołania" Cieślaka. Cieślak jest trenerem kadry z doskoku, PZMot kompletnie nie ma udziału w wynikach sportowych reprezentacji, "kadrowicze" przygotowują się praktycznie na własną rękę i niemalże własny koszt, a jedynym powodem dyskusji jest to, czy "Bali" powinien, czy nie, startować i skąd się wziął w kadrze Świderski. Beznadzieja. "Świder", krok po kroku, robi coraz większe postępy, urastając do rangi bardzo solidnego ligowca i u nas, i na Wyspach. Cieślak zna chłopaka od podszewki, więc skoro pełni rolę menadżera, to wyłącznie Jego sprawą jest kogo wybierze, a kogo nie. W tym zaś wypadku, niezależnie od ewentualnych wyników "Świdra", bronię trenera jak niepodległości. Damian był, jest i będzie orbitowcem, głównie leszczyńskim, zaś umiejętności, doświadczenie i znajomość brytyjskich torów przemawiają zdecydowanie na korzyść znacznie bardziej perspektywicznego Świderskiego i należy jedynie pogratulować Cieślakowi odwagi wyboru, zaś zawodnikowi życzyć udanego debiutu, bo nowych twarzy z szansami na duży wynik potrzebujemy jak powietrza, zaś "Świder" nie jest talentem a la Hamilton, co to wsiada i od razu wygrywa, ale jest tytanem pracy, znakomicie poukładanym organizacyjnie i wyciągającym, właściwe najczęściej, wnioski z kolejnych startów, więc dajmy chłopakowi szansę w Vojens, a jestem pewien, że jeśli nie od ręki, to w perspektywie bardzo mu się to doświadczenie przyda, ku pokrzepieniu serc - jakby to napisał Henryk S.

Na koniec słowo o lidze. Półmetek rundy zasadniczej za nami i właściwie jedyne czego wcześniej nie dało się przewidzieć, to progres Zengoty i przebłyski Janowskiego. Poza tym – "normalnie". Kto akurat trafi lepszą furę, ten do pierwszego remontu jedzie, potem "kryzys" i wyskakuje na chwilę ktoś inny, bo trafił silnik. Jedyne co zaskakuje, to "występy" zielonogórskich stranieri w naszej lidze i fakt, że Janas, z nieznanych i sportowo nieuzasadnionych przyczyn, do tej pory nawet nie spróbował Gjedde. Co prawda w Atlasie próbowali wszystkiego dla odmiany, z podobnym skutkiem, jednak Cieślak stara się zrobić co możliwe ze składem i może mieć czyste sumienie jeśli, mimo to, nic z tego nie wyjdzie, zaś Janas trwa przy jednym i nie próbuje nawet sobie i drużynie pomóc. Liga jest więc dosyć przewidywalna, ale mimo wszystko, nie jest nudna, zawsze bowiem zdarzy się mecz i zaskakujący "wyskok" Vaculika, Poważnego, Schieldsa, czy innego Hougaarda. Zatem, mimo wszystko, jest interesująco i warto chodzić na stadiony, bowiem na szczęście nie brakuje pojedynczych niespodzianek, choć byłoby ich zapewne zdecydowanie więcej przy udziale dziesięciu zespołów w Ekstralidze i tego wszystkim nam życzę.

Amen

Przemysław Sierakowski

Źródło artykułu: