Wpierw speszony samym zaszczytem obecności pośród takich znakomitości polskiego sportu żużlowego, ucieszyłem się - tak zwyczajnie - że pod jednym dachem spotkam wszystkich współtwórców największej glorii polskiego speedway’a w całej historii, która tak mnie przecież od dziecka porusza i zajmuje.
Gdy już postanowiłem, że dam się ponieść snom i pofrunę do umiłowanej stolicy Polski (Warszawa jest wyjątkowo bliska memu sercu już od ponad 37 lat), to niestety, z każdą godziną coraz większa była moja pewność, że nic z tego nie będzie. Ścierwo-choroba nie chciała dawać za wygraną.
”Jak trwoga, to do… ” Pani doktor rozwiała moje nadzieje na spotkania marzeń, choćby krótką rozmowę w cztery oczy z szanowanym prezesem Andrzejem Witkowskim, red. Damianem Gapińskim, z heroicznym Krzysztofem Cegielskim, z kontrowersyjnym, ale przecież dla mnie absolutnie fenomenalnym, Bartkiem Czekańskim, o Jarku - domniemanym przyszłym IMŚ - Hampelu, czy tym więcej obecnym czempionie, Tomku Gollobie, albo moim ulubieńcu latającym Januszu Kołodzieju, nawet nie wspominając. Ja wiem, dostęp do gwiazd bywa ograniczony, bo ramy czasowe, bo świadomość zachowania wszystkich proporcji. Ale liczyłem na swoje pół minuty rozmowy z największymi z wielkich.
Mój emisariusz Kamil Smołka, syn Józefa, odważnie choć z tremą wszedł za mnie na scenę i spisał się godnie, odbierając zaszczytne trofeum. Pozostaje wątpliwość, która i mną targa, czy nagroda ”Dziennikarza Roku” trafiła do godnych rąk. Jestem wśród wątpiących. Zawsze przy podobnych okazjach takie pytania będą się kłębić. Wiem też, że dyskusje pozostają puste, bo wola Kapituły jest, z natury rzeczy, tyleż mało obiektywna, co niepodlegająca żadnej apelacji.
Nie przez fałszywą skromność, bo swoje lata już mam i wypracowaną umiejętność samooceny, twierdzić z uporem maniaka nie przestanę, że ani o żużlu nie piszę najwięcej, ani tym bardziej najlepiej (vide choćby Bartek Czekański, albo absolutny fenomen dziennikarsko-pisarsko-wydawniczy red. Wiesław Dobruszek - tytan pracy). Na dodatek, nie jestem zawodowym dziennikarzem, lecz drobnym przedsiębiorcą, urodzonym w kolebce polskiego żużla, który poza zatrudnianiem ludzi i płaceniem podatków, lubi pisać o najpiękniejszym sporcie na Ziemi, jakim jest speedway. Ponieważ piszę głównie o czasach dawno minionych polskiego żużla, więc tytuł i wyróżnienie odbieram jako zachętę do kontynuowania wysiłków w przypominaniu dawnych lat. Miło, gdy podejmowany trud zostaje doceniony w tak spektakularnej formie.
Skoro nie mogłem tego uczynić osobiście, więc z odrobiną goryczy czynię to teraz. Serdecznie dziękuję! Swoje słodkie podziękowania za prestiżowe wyróżnienie muszę jednak osolić żalem wobec PZM, od którego zaproszenie na Galę i samą Nagrodę otrzymałem. Szkoda, że nie mogłem być obecny, bo nie omieszkałbym wypowiedzieć paru cierpkich słów w tak ważnym miejscu.
Wierność swoim ideałom stawiam ponad wszystko, więc nie mogę zmilczeć biernej postawy władz centralnych Polskiego Związku Motorowego przeciwko nowym tłumikom. Żużlowcy i kibice to jest cały speedway. Tak było, jest i będzie. Działacze są tylko dodatkiem, a Związek ze swoimi komisjami i Zarządem to ważne ciało nadzorujące, koordynujące i uchwałodawcze, ale niosące przecież na sztandarach przede wszystkim dobro i dalekosiężny rozwój dyscypliny - nie zaś jej niszczenie. O co więc chodzi, Panowie?
Nawet gdyby za nowymi tłumikami opowiedziała się większość znanych żużlowców, to ostatnim bastionem obrony ”starego dobrego” powinien być PZM, tłumaczący wszem i wobec, że ”żużel to hałas” - jak słusznie skonstatował polski żużlowiec-lokomotywa Tomasz Gollob. Ja go szanuję!
Stefan Smołka