Dzień bez debaty o tłumikach, to dzień stracony. Każdego ranka w różnych mediach, a także na naszym portalu, publikowanych jest kilkanaście artykułów traktujących o tej kontrowersyjnej innowacji. Zawodnicy prześcigają się w wyliczaniu przyczyn, ze względu na które urządzenia te nie powinny zostać zaakceptowane przez FIM. Ich wzmożona i przede wszystkim zgodna, grupowa działalność zakończyła się sukcesem w ubiegłym roku. W przededniu nowego sezonu rozgrywek, wychodzi na to, że żużlowcy ponieśli klęskę. To, czego im obecnie brakuje, to jednomyślności. Jedni nadal krytykują, a drudzy wzięli byka za rogi i przystąpili do ujarzmiania nowych tłumików. Jak się okazuje, wcale nie z fatalnym skutkiem. Co zatem w całej tej dyskusji jest mitem, a co prawdą?
Unia Europejska i wielkie teorie spiskowe
Oficjalny powód zastąpienia startych tłumików nowymi to dyrektywa Unii Europejskiej. Zakładała ona, że mieszkańcy wspólnoty nie mogą być narażeni na hałas o natężeniu większym niż 85 decybeli (nocą - 65). Po interwencji europosłów wcześniej zaangażowanych w speedway, okazało się, iż redukcja hałasu w infrastrukturze transportowej wcale nie dotyczy sportu. Nie to, że jakoś specjalnie bym się takim pomysłem zdziwiła. UE próbowała już przecież zaostrzyć przepisy dotyczące powiększania biustu, wyznaczyła konkretne rozmiary, które powinien mieć wyhodowany przez rolników ogórek, zaś w jeszcze innej dyrektywie uznała ślimaka za rybę śródlądową.
Generalnie wychodzi jednak na to, że coś musi być na rzeczy. Zmiany dotyczące obniżenia hałasu w sporcie dotknąć mają nie tylko żużel. Nieoficjalne wiadomości mówią, iż rewolucja szykuje się także w motocrossie, enduro, cartingach, wyścigach motocyklowych, a nawet samochodowych. Tylko dlaczego w pierwszej kolejności wybór padł na speedway?
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć sobie wielu kibiców. Najprościej powiedzieć, że skoro tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze. Sęk w tym, że nikt nie wie czyje. Co poniektórzy uknuli więc już parę teorii iście spiskowych. Ta najczęściej spotykana to jakoby firmy produkujące tłumiki miałyby zapłacić FIM za wprowadzenie obowiązku używania nowych modeli. No więc przyjrzyjmy się tematowi z bliska. Obecnie na rynku istnieje trzech, a właściwie czterech producentów, którzy zaproponowali rozwiązanie zmniejszające ilość decybeli. Firma Akropovic, która jako pierwsza wyprodukowała około 1.500 tłumików przeznaczonych dla motocykli żużlowych, nie chce mieć jednak z tym sportem nic więcej wspólnego. Ich urządzenie nie wywołały bowiem furory, tym bardziej, że sprzedawcy żądali za nie 2.500 złotych. Akropovic na żużlu biznesu nie zrobił.
Obecnie w grze pozostali więc: King, Prodrive i DEP Pipes. Tak jak i w przypadku starych modeli tłumików, najmocniejszą pozycję na rynku ma ten pierwszy producent. Twierdzenie jednak, że King ma jakikolwiek interes we wprowadzeniu i forsowaniu swojego nowego produktu, a wręcz przekupowaniu FIM, jest nader niedorzeczne. Obydwa modele wcale nie różnią się od siebie ceną. Wraz z podatkiem na oba trzeba poświęcić około 800zł. Za podobną cenę swoje produkty sprzedaje również DEP Pipes. Jak się jednak okazuje, opracowanie nowego modelu wcale nie było dla owych firm bezproblemowe. King stracił bowiem trzy silniki w swojej fabryce, co wygenerowało niemałe koszta dodatkowe. Co więcej, producenci ci nie mogą już sprzedawać starych modeli tłumików. FIM przecież przyznała homologację tylko tym nowym. Jeżeli którakolwiek z tych firm wypuściłaby na rynek poprzedni model, Federacja Motocyklowa odebrałaby jej licencję. Produkcja starych tłumików jest już zabroniona. Czy to także King kupił sobie w FIM?
Przeciwnicy na śmierć i zwolennicy na życie
Żużlowcy długo walczyli o to, aby zmienić postanowienie władającej tą dyscypliną federacji. Obecnie ma ona jednak w rękawie dwa argumenty, którymi mocno bronić będzie swojego stanowiska. Po pierwsze na nowych tłumikach w ubiegłym sezonie odjechano około czterdziestu spotkań (na żużlu, długim torze i lodzie). Podczas żadnego z nich nie doszło do wypadku, którego przyczyną byłby tłumik. Nikt również nie narzekał na brak emocji na torze. Po drugie, a obecnie chyba najważniejsze, coraz więcej zawodników zaczyna się wykruszać z grupy przeciwników tego rozwiązania. Co więc tak diametralnie zmieniło ich zdanie?
Odpowiedzi wydaje się być kilka. Począwszy od tych absurdalnych jak oczywiście przekupienie przez producenta tłumików, poprzez chęć prowadzenia wojny psychologicznej z rywalami, do tej najbardziej racjonalnej - większej ilości testów na nowych urządzeniach. Tym, który pierwszy wycofał się ze swojej krytyki był Emil Sajfutdinow. Team zawodnika przyznaje, że pierwsze próby jazdy z zastosowaniem tłumika nie przynosiły zadowalających efektów. Zarówno Rosjanin, jak i kilku innych żużlowców ze ścisłej światowej czołówki, obdzwonili więc swoich tunerów i zlecili pracę nad przystosowaniem ustawień silnika do nowego urządzenia. Emil wyjechał na testy do Włoch. Nie wybuchł mu ani jeden silnik, nie narzekał na nadmierne nagrzanie, nie wywołało to żadnego upadku. Sajfutdinow, Crump, Pedersen, choć nie są ogromnymi zwolennikami nowych tłumików, dowiedzieli się jednak, że jest szansa, iż wcale nie będzie z nimi tak źle.
Z drugiej strony mamy jednak przykłady żużlowców, którzy opowiadali o zdemolowanych silnikach, opublikowano też zdjęcia nagrzanych do czerwoności tłumików. O przyczynę postanowiłam zapytać więc trzech najpopularniejszych tunerów. Każdy z nich zwrócił uwagę na to, że największym zagrożeniem jest zamontowanie nowego urządzenia i odjechania zawodów bez jakichkolwiek testów i treningów. Nowy tłumik obniża poziom hałasu o 15 decybeli, w związku z tym i ich budowa i funkcjonowanie musiały się zmienić. Niesie to ze sobą konsekwencje w postaci zmiany ustawień także i innych elementów motocykla żużlowego. Aby wszystkie były ze sobą kompatybilne i pracowały bez problemu, potrzeba czasu. Czasu, którego na testy poświęciło tak naprawdę bardzo niewielu zawodników.
Wiele do myślenia daje również fakt, iż wprowadzenie obowiązku stosowania nowych tłumików nie przyniósł protestów żużlowców ścigających się na długim torze. Na prosty rozum to oni przecież mieliby najwięcej do stracenia, jeżeli produkt ten faktycznie powodowałby tak wielkie straty sprzętowe. Motocykl czołowych zawodników z longtracku kosztuje bowiem około dwa razy więcej niż jego żużlowa wersja! Ponadto sprzęt taki rozwija dużo większą prędkość, a więc potrzebuje mocy. Okrążenie trwa dwa razy dłużej niż to na torze żużlowym, a mimo to, tam nikt nie załamywał rąk. Dodać należy, że na nowych tłumikach startowano tam także latem (przy temperaturze powietrza sięgającej ponad 30°C).
Opinia zawodników, którzy testowali nowe tłumiki dla polskich kibiców nie ma jednak wielkiej wartości. Długi tor to przecież jakaś liga podwórkowa, Tobias Kroner (to mój ulubiony argument kibiców) to przecież Niemiec! Co Niemiec może wiedzieć o żużlu? A tym bardziej, jakie pojęcie ma Rosjanin? A Szwedzi? A Szwedzi też gówno wiedzą (niech mają, za potop szwedzki na przykład). Taka Polska mentalność - stereotypy i uprzedzenia. Dobrze, że Lindbeack siedzi cicho.
Kto kogo mocniej wkręci?
Wbrew pozorom wcale nie jestem jednak zwolenniczką nowych tłumików. Moje nazwisko znaleźć nawet można na petycji Sportowych Faktów przeciw wprowadzeniu takiego rozwiązania. To, że zmiana ta jest absolutnie niepotrzebna, jest bowiem kwestią nader oczywistą. Charakterystyczny warkot motocykla jest w końcu niemalże symbolem tej dyscypliny. Nie widzę również potrzeby poprawiania czegoś, co do tej pory funkcjonowało bez zarzutu. Wiem jednak, że zanim się jeszcze urodziłam, motocykle żużlowe w ogóle nie posiadały tłumików. Pamiętam również skamlanie zawodników, gdy wprowadzono obowiązek stosowania deflektora. Wtedy również padały argumenty, jakoby urządzenie to zagrażało życiu sportowców. Dziś przeciwnicy wiedzą, że nie mieli racji.
Moje uczucia względem nowych tłumików są więc raczej ambiwalentne. Nie należę do fanów, ale też nie powiesiłabym na klamce ich zwolenników. Przeraża mnie jednak to, jak bez najmniejszego zastanawiania do kwestii tej podchodzą kibice. Oczywiście, że powinniśmy być jednogłośni i domagać się, aby żużel nie stracił uwielbianego przez nas hałasu. Czy rozsądnie jest jednak ślepo powtarzać przywoływane przez zawodników argumenty? W wielu przypadkach jest to bowiem rzucanie pewnymi bardzo mocnymi w swym wyrazie ogólnikami. Te jednak nie niosą ze sobą żadnej konkretnej treści. Debata o tłumikach już dawno przestała być wojną na merytoryczne argumenty.
Zanim ktokolwiek napisze komentarz pod poniższym felietonem chciałabym zaapelować o chwilę zastanowienia. Kto kogo dzisiaj wkręca? Jaki interes mają Ci, którzy tak mocno krytykują nowe tłumiki? Może faktycznie jest to troska o sprzęt i o zdrowie. Może jednak jest to tylko spowodowane faktem, że na swoją dzisiejszą mocną pozycję w żużlu wielu zawodników pracowało latami. Sezon po sezonie dochodzili do optymalnych rozwiązań, które wyniosły ich na szczyt. W tym momencie pracę muszą zacząć od nowa. Jaki biznes mają zaś Ci, którzy nagle polubili nowe tłumiki? Czy faktycznie udało im się znaleźć dogodne ustawienia, a może liczą, że im szybciej zaczną testować nowe tłumiki, tym bardziej zostawią w tyle ich krytykantów?
Warto również z dystansem podejść do tych, którzy krzyczą w mediach o złych stronach tego urządzenia, gdy tak naprawdę nie poświęcili treningom ani jednego dnia. Nie do końca wierzyć należy również tunerem, bo oni w końcu prowadzą w tym momencie wewnętrzną wojnę. Nie jest tajemnicą, że wygra ten, kto jako pierwszy najlepiej upora się z powodowanymi przez nie problemami i obmyśli co zrobić, aby silniki nie traciły mocy.
Jeszcze rok temu wyrzuciłabym nowe tłumiki na śmietnik. Dzisiaj, gdy zawodnicy nie zdołali utrzymać wspólnego stanowiska, wiem, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. To, czym naprawdę są te urządzenia, pokażą pierwsze sparingi. Wtedy też okaże się, czy faktycznie na torze nie będzie walki i czy hałas zmniejszy się tak drastycznie. Przekonamy się też pewnie, kto kogo już dzisiaj chce przechytrzyć...