Jarosław Handke: Ostatni raz rozmawialiśmy w zeszłym roku, gdy po sezonie mówił pan o możliwości opuszczenia Kolejarza, ale chyba niezbyt poważnie. Tymczasem rzeczywiście tak się stało i w ciągu kilku zimowych miesięcy sporo działo się w żużlowym życiu Henryka Jaska.
Henryk Jasek: Faktycznie, trochę się pozmieniało. Otrzymałem propozycję z Wrocławia. Potoczyło się to wszystko dość specyficznie. Najważniejsze jest to, że teraz sprawa jest już rozstrzygnięta.
Czy nie uważa pan, że całe to zamieszanie nadszarpnęło pana dobre imię?
- Początek tej całej sytuacji był istotnie nieciekawy, na szczęście, jak już podkreśliłem, ostatecznie zakończyło się pozytywnie. Luźne rozmowy z wrocławskim klubem prowadziłem jeszcze w czasie, gdy na stanowisku trenera był Marek Cieślak. W kontakcie byliśmy więc od kilku miesięcy.
Wielu kibiców uważa, że zachowanie działaczy wrocławskiego klubu wobec, co godne podkreślenia, swego byłego zawodnika było nieeleganckie.
- Dużą rolę w tym wszystkim mają media. "Nakręcają" one temat, a nie jest to zbytnio potrzebne. Wszystko jest w porządku. Tak naprawdę cały rozgłos wokół tej sprawy jest zbędny, a mówiło i pisało się o tym rzeczywiście sporo.
Jak dokładnie będzie wyglądał rozdział współpracy między panem a Piotrem Baronem?
- Dogadaliśmy się z Piotrkiem, porozmawialiśmy i ustaliliśmy taki podział. On będzie menedżerem, będzie, można powiedzieć, ciągle w klubie. Ja na takie coś pozwolić sobie nie mogłem, mam przecież swoją pracę i jej muszę poświęcać sporo uwagi. Nie miałbym obecnie czasu na wiele godzin pracy w klubie w roli menedżera.
Realnie patrząc na potencjał klubu ze stolicy Dolnego Śląska, wydaje się, że będziecie walczyć o miejsca w dolnych rejonach tabeli.
- Trzeba będzie się skupić na zwycięstwach przed własną publicznością. Lepiej jest patrzeć obiektywnie i nie mieć złudzeń co do sukcesów na wyjazdach. Często jednak bywa tak, że faworyci zawodzą, a wtedy stwarza się szansa dla takich zespołów jak nasz na obcym torze. W takiej sytuacji należy zrobić wszystko, by taką gorszą formę faworyta wykorzystać.
Kto może być czarnym koniem w pańskim zespole?
- Nie chciałbym odpowiadać na to pytanie, podając jakieś konkretne nazwisko. Uważam, że mamy ciekawy i perspektywiczny zespół, w którym praktycznie każdy z zawodników może się takim objawieniem okazać.
Z Kolejarzem Rawicz pożegnał się pan uroczyście podczas prezentacji tej drużyny. Cztery lata pracy w tym mieście były dla pana przeplatańcem sukcesów i porażek, zaczęło się bardzo pozytywnie - awans w pierwszym sezonie.
- Tak, już w pierwszym sezonie osiągnęliśmy duży sukces, jakim był awans. W pierwszej lidze nie było nam dane cieszyć się zwycięstwami, raz tylko poznaliśmy ten smak. Spory wpływ na to miała strata dwóch naszych czołowych zawodników: Andrzeja Zieji i Jerneja Kolenko. Warto przypomnieć, że spotkania u siebie przegrywaliśmy nieznaczną ilością punktów. Z tymi dwoma żużlowcami w składzie pewnie na własnym torze wygralibyśmy nieraz.
Czy przekazał pan Piotrowi Żyto jakieś wskazówki?
- Nie było takiej potrzeby. Może ujmę to inaczej - nie było po prostu czasu. Prezentacja nie trwała długo, nie mieliśmy okazji, żeby z Piotrem o tym porozmawiać. Myślę, że gdyby zaistniała taka potrzeba, to Piotr by mnie spytał o to, co by go interesowało.
Czy Kolejarz awansuje do I ligi w nadchodzących rozgrywkach?
- Będzie o to ciężko. Jak już wielokrotnie podkreślałem, sam fakt, że w Rawiczu istnieje żużel, to już wielki sukces. W tak małym mieście klub żużlowy, który zajmuje czwarte miejsce w tabeli drugiej ligi, a walczy w niej o najwyższe cele, to swego rodzaju fenomen. Kolejarz ma oczywiście szanse na awans w tym roku, ale trzeba by wtedy pomyśleć o zabezpieczeniu finansowym na starty w wyższej lidze. Kluby ze znacznie większych ośrodków borykają się z dużymi problemami, więc Niedźwiadkom nie byłoby łatwo. To, że w Rawiczu jest liga to naprawdę wielki wyczyn.