W piątkowy wieczór w częstochowskiej kawiarni "Szklanka Filiżanka" odbyło się spotkanie z cyklu "Żużlowi dżentelmeni", na którym gościem był Stanisław Rurarz. Rozpoczęcie spotkania nieco się opóźniło, ponieważ z powodów zawodowych spóźnił się główny bohater tego wydarzenia. Pan Stanisław wszystkich zgromadzonych serdecznie przeprosił, jednak tak naprawdę nikt nie miał mu tego za złe. Gdy zajął miejsce, zaprezentowano materiały filmowe oraz zdjęcia z kariery żużlowej pana Rurarza. W końcu 75-letni były żużlowiec zabrał głos.
- Na poważnie wszystko się zaczęło w latach 50-tych. W roku 1956 miałem nakaz pracy w zakładach mechanicznych Ursus w Gorzowie. Tam znajdował się odłam sekcji żużlowej z Ostrowa Wielkopolskiego. W roku 1957 za zgodą władz najwyższych przenieśli centralną sekcję żużlową z Ostrowa do Świętochłowic. Znalazłem się wspólnie z dwoma innymi zawodnikami właśnie w Świętochłowicach. Na trzecim treningu miałem wypadek i trochę się porysowałem. Świętej pamięci Nawrocki mówił wtedy, że już nie siądę na motocykl. Po dwóch dniach wyszedłem ze szpitala i w niedzielę pojechałem do Bydgoszczy na mecz. Zdobyłem wtedy 7 punktów. Przez jakiś czas zostałem w Świętochłowicach. Warunki były ciężkie, bo trzeba było łączyć pracę ze sportem. Cały czas nękało mnie też wojsko. Gdy otrzymałem wezwanie jeszcze w Świętochłowicach. Jak je dostałem, no to trzeba było się przewrócić i znowu iść do szpitala. Posiedziało się dwa, trzy dni w szpitalu i człowiek uciekał. Pod koniec 1958 roku przyjechała Gwardia Bydgoszcz i podpisałem z nimi umowę. Myślałem, że tam będę startować, ale pewnego dnia odwiedził mnie klub z Częstochowy, jednak nie zastali mnie w domu. Gospodyni poinformowała mnie, że byli panowie i na mnie czekali. Okazało się, że cały czas czekali w samochodzie, poprzykrywani gazetami, bo było zimno. Dogadaliśmy się, ale Bydgoszcz nie wyraziła zgody, abym został w Częstochowie - opowiedział na temat początków swojej przygody z żużlem.
Warto nadmienić, że spór o Rurarza nieco się zaognił. W czasie negocjacji ówcześni działacze z Bydgoszczy straszyli nawet użyciem broni, w chwili, gdy bardzo chcieli, aby pan Stanisław bronił barw Gwardii. Częstochowianie porozumieli się wcześniej z klubem ze Świętochłowic i posiadali kartę zawodnika Rurarza, dlatego nie przejęli się pistoletem, który ostatecznie jak szybko na stół trafił, tak szybko z niego zniknął. - Sprawa trafiła aż do Warszawy, gdzie zrobiła się lekka rozróba. Panowie zaczęli się mocno kłócić aż pisano w prasie, że na stół pistolet wyłożono. Ostatecznie jakoś się dogadali i trafiłem do Częstochowy - wspominał Rurarz.
Stanisław Rurarz we Włókniarzu startował przez zdecydowaną większość swojej kariery. Był wiodącą postacią w tym zespole. Największy sukces z częstochowskim klubem osiągnął w roku 1959, kiedy to Włókniarz wywalczył pierwszy w historii tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Obecny na spotkaniu aktualny prezes klubu, Marian Maślanka z zainteresowaniem dopytywał pana Stanisława, jak to się stało, że krajowy czempionat wywalczył zespół bez wyróżniających się gwiazd. - Szczerze mówiąc, jeśli jest zespół wyrównanych zawodników, to jeden od drugiego się czegoś nauczy. Trener był po to, aby coś podpowiedzieć, ale zazwyczaj podłapywaliśmy coś od siebie nawzajem. To tak jak podczas zabawy dwójki dzieci, gdy jedno zabiera zabawki drugiemu, aby pokazać, że potrafi zrobić coś lepiej - odparł Rurarz.
(fot. autor tekstu)
Bohater piątkowego spotkania w roku 1966 w parze z Wiktorem Jastrzębskim pokonali podwójnie na torze w Częstochowie Ivana Maugera i Barrego Briggsa, ówczesne tuzy światowego speedwaya. Na pytanie jak tego dokonał, odpowiedział: - Człowiek o tym nie myślał z kim jedzie. Mnie się wydaje, nie ubliżając obecnym zawodnikom, że kiedyś żużlowcy mieli więcej ambicji niż dzisiaj. Obecnie każdy na siebie i swoje kości uważa, kalkuluje czy mu się opłaca. Kiedyś tak nie było. Zwycięstwo było ważniejsze. Za własne ciężko zarobione pieniądze kupowaliśmy części w Anglii, wkładaliśmy je w nasz sprzęt po to, by mieć wynik. Teraz zawodnicy mają za co kupować części.
Stanisław Rurarz wspomniał także tragicznie zmarłego w wyniku wypadku na torze Bronisława Idzikowskiego, członka częstochowskiej ekipy w latach 60-tych. - To było bardzo przykre. Bronek miał wypadek na torze w Częstochowie. Niechcący został potrącony przez rywala. Dostał bodajże pompą olejową w głowę. Była to przykra sytuacja. Bronek zmarł, odjechał od nas. Po tym wydarzeniu nie wszyscy, ale połowa nie mogła się pozbierać. Bronek był bardzo pracowitym człowiekiem i na dodatek koleżeńskim. Nie chcę nic przekręcić, ale on miał na utrzymaniu bodajże dwóch swoich braci. Generalnie utrzymywał rodzinę. Pracował i uprawiał sport. Był bardzo w porządku. Raczej nie potrafił nikomu odmówić. Szczery, koleżeński. Bardzo dobry zawodnik i przyjaciel. Brakowało go i brakuje go nadal.
Rurarz karierę żużlowca oficjalnie zakończył w roku 1971. Podczas spotkania wyjaśnił, co było tego powodem. - Być może nie zakończyłbym swojej kariery tak szybko. Była jednak taka sytuacja, że w 1970 roku urodziła mi się dwójka dzieci i to na raz (śmiech). Była kiedyś taka bajeczka pod tytułem Jacek i Agata. I ja tak też ochrzciłem swoje dzieci - Jacek i Agatka. Wracając do meritum. W tym roku miałem jeszcze do odjechania dwa mecze. W dniu meczu żona stwierdziła żebym poszedł po mleko. Wziąłem więc butelkę, poszedłem po mleko, zostawiłem za drzwiami i wróciłem na drugi dzień po meczu bez mleka (śmiech). Wtedy musiałem już odpuścić, bo nie dało rady inaczej.
- Dobrze, że taki cykl spotkań zaczynamy, bo myślę, że będzie ich więcej. Robimy to po to, aby młodzi ludzie, którzy teraz są sympatykami tego klubu, mieli świadomość trwałości, tradycji, pewnej mocy tego klubu. Muszą znać ten fakt, że kibicują klubowi z ponad 60-letnią historią. Klubowi, który wpisał się w tradycję Częstochowy oraz polskiego i światowego żużla - oznajmił natomiast sternik Włókniarza, Marian Maślanka.
Stanisław Rurarz (fot. autor tekstu)