Pamięć podtrzymywała narodową tożsamość, choć o strukturach jednolitego państwa przez ponad wiek Polacy mogli sobie tylko marzyć.
Po 11 listopada 1918 roku Polska wróciła formalnie na mapy świata, natomiast w świadomości zbiorowej narodu zamieszkującego te ziemie egzystować nie przestawała nigdy - dzięki pamięci. Wyrazem tego jest początek polskiego hymnu, odgrywanego również przed każdym sportowym wydarzeniem o międzynarodowej randze.
Wspominając wszystkich zmarłych, zawsze największy żal odczuwamy w związku z utratą tych co odeszli w ostatnich miesiącach mijającego roku - to ból świeżych ran. Wśród nich znaleźli się również ludzie sportu, speedway’a nie wyłączając. Nikt niestety nie oprze się temu, co nieuchronne.
W wieku 68 lat, pod koniec listopada roku 2010, zmarł Stanisław Chorabik, wieloletni zawodnik Unii Tarnów, w latach 1965-1978, mający na początku kariery krótki epizod w barwach nowohuckiej Wandy (1965). Startował w trudnym czasie kryzysu żużlowej Unii, ale stanowił jej silną podporę. Najlepszy sezon w jego karierze przypadł na rok 1968, kiedy to w najwyższej lidze osiągnął średnią 2,21 na bieg. W 1969 roku był bliski przejścia do Włókniarza z Częstochowy, ale ta próba przejęcia zawodnika została na wniosek Unii udaremniona przez centralę żużlową w stolicy. Za swoje zasługi, sportowca, trenera i wychowawcy, został odznaczony Dukatem Miasta Tarnowa.
W styczniu tego roku zmarł o 10 lat starszy od Chorabika Leon Majowicz, za swoją niezłomną postawę podczas walki na torze przezwany Dębową Ramą. Ten urodzony w Gronowie twardziel na żużlowy motocykl wsiadł dopiero po służbie wojskowej. Był wychowankiem Unii Leszno, barwy której reprezentował w latach 1954 do 1960, by po przejściu do Gniezna startować tam do końca, czyli roku 1972. Najlepszy sezon w jego karierze miał miejsce w roku 1969, który kończył ze znakomitą średnią 2,62 w drugiej lidze.
Wiosną bieżącego roku, nie tylko światem żużlowym wstrząsnęły dwie porażające wiadomości. 27 kwietnia w wypadku drogowym zginął Zdzisław Rutecki, ongiś świetny żużlowiec, a ostatnio zasłużony trener. Niespełna miesiąc później w zaparkowanym samochodzie znaleziono nieżyjącego, pochodzącego ze Słowenii, lecz mieszkającego w Polsce żużlowca, Mateja Ferjana. Każda śmierć przychodzi nie w porę, ale tu mówimy o ludziach w sile wieku, w apogeum swoich karier - trenerskiej Ruteckiego i zawodniczej Ferjana. Dlatego tak trudno się z tym pogodzić.
Zdzisław Rutecki - żużlowiec zaczynał w Grudziądzu, kończył w Gnieźnie, ale największą część swojej kariery (1982-94) poświęcił Bydgoszczy i z tym klubem jest kojarzony nade wszystko. Również dlatego, że prowadził zespół Polonii jako trener, zaczynając ten rozdział życia jeszcze w czasach czynnej kariery zawodniczej, a samodzielnie w latach 2004-2007. W ostatnim czasie awansował do I ligi z Orłem Łódź. Parę miesięcy później już nie żył.
Matej Ferjan to był wielokrotny mistrz Słowenii, żużlowiec w polskiej lidze rozchwytywany, ceniony w klubach, w których występował, od Grudziądza, gdzie po latach powrócił, poprzez Zieloną Górę, Częstochowę, Opole, Ostrów, Krosno, Gorzów i Gniezno. Okazał się jedynym niezłomnym, ujawniając próbę korupcji, co przyjaciół bynajmniej mu nie przysporzyło. W Rzeszowie w tym sezonie już nie zdążył wystąpić. Śmierć znów okazała się szybsza niż myśl. Zastanawia fakt, iż Zdzisław Rutecki i Matej Ferjan ponieśli śmierć, jeśli można tak powiedzieć, w podróży, w drodze, podczas przemieszczania się z jednego miejsca na drugie. Tak wygląda szalona codzienność każdego żużlowca (także mechanika, trenera) w tym rozpędzonym ekspresie z napisem "Speedway".
Tej feralnej wiosny tegorocznej zmarli również młodzi ludzie, na krótko związani z czarnym sportem, Krzysztof Mrowiec i Marcin Knap. Pierwszy z wymienionych wyżej reprezentował klub z Rybnika (1995-1996) i Opola (1997-1998), bez znaczących sukcesów na koncie. Zmarł w rybnickim szpitalu w efekcie pobicia. Drugi zginął na polu chwały, od wybuchu miny - pułapki, podczas misji w Afganistanie, gdzie pełnił służbę ratownika medycznego. Jego kariera związana była z Lublinem, a była jeszcze krótsza i równie mało znacząca. Obaj mieli zaledwie po 34 lata, byli w naszej żużlowej rodzinie, więc wspomnienie - pamięć i modlitwa - jest wobec nich naszą powinnością.
7 września zmarł jeden z "Aniołów" - dawnego chowu lat pięćdziesiątych XX stulecia - Tadeusz Jaworski. Rocznik 1934. Był przyjacielem legendarnego Mariana Rose, podnosząc wraz z nim żużlową sekcję z Torunia ku szczytom, na których do dziś, od wielu już lat pozostaje. Popularny "Tata" był jednym z pionierów toruńskiego speedway’a i za to mu cześć i chwała.
Wcześniej, bo w lipcu zmarł osiemdziesięcioletni działacz żużlowy z Gorzowa, Aleksander Ilnicki, wieloletni gospodarz gorzowskiego stadionu, człowiek powszechnie lubiany i szanowany, najbardziej kojarzony z okresem "złotej Stali" lat siedemdziesiątych.
Tego samego wieku dożył, zmarły 6 października br., wielki mag speedway’a, legendarny Neil Street, ongiś świetny żużlowiec ligi brytyjskiej, gdzie kończył karierę mając 45 lat. Jest coś zadziwiającego w tym, że z Antypodów wyszedł dzisiejszy sport żużlowy 90 lat temu, za sprawą Johna Hoskinsa, stamtąd pochodzi pierwszy światowy czempion, Lionel Van Praag, większość nowinek technicznych i plejada takich znakomitości, jak: Bluey Wilkinson, Jack Young, Ronnie Moore, Barry Briggs, Ivan Mauger, Jason Crump - wszyscy ozłoceni tytułami IMŚ. To wszystko razem sprawia, że Australia (z Nową Zelandią) pozostaje prawdziwą ojczyzną speedway’a - nawet jeśli dziś potęgą jest już nieco podupadłą.
Zawsze uśmiechnięty Street znany był również jako trener - opiekun złotej reprezentacji Australii, wreszcie konstruktor - współtwórca nowoczesnych silników czterozaworowych dla speedway’a. Był teściem Phila Crumpa, z którym przyjaźnił się nasz "Pirat" z Poole śp. Antoni Woryna, a zarazem dziadkiem trzykrotnego mistrza świata Jasona Crumpa. Podczas ceremonii pogrzebowej w rodzinnym Melbourne Jason był wśród niosących trumnę sławnego dziadka.
Nie sposób zapomnieć również młodego adepta sportu żużlowego w Gnieźnie. Śp. Arkadiusz Malinger miał siedemnaście lat, zginął na torze podczas treningu w połowie sierpnia. Jeszcze nie był żużlowcem, zapewne marzył o sukcesach - niestety stracił życie, będąc dopiero u jego dojrzałego progu.
Pamięć należną oddajmy dziś również młodemu kibicowi, który zginął podczas świętowania złota DMP po finale Ekstraligi w Zielonej Górze. Miał na imię Krzysztof i zaledwie 23 lata życia za sobą, żonę i dziecko. Jego radość przerwana - potrącona została przez policyjny radiowóz. Sprawą osobną, oczywiście bardzo ważną, jest ustalenie faktycznej winy stron tego tragicznego zdarzenia. Ferowanie wyroków przedtem jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wyjaśnić to może tylko rzetelne śledztwo z udziałem naocznych świadków i uwzględnieniem wszystkich okoliczności. Do tej chwili pozostaje nam złote milczenie.
Pamięć cechuje narody rozumne, zorientowane na dobrą przyszłość. W tych dniach - Wszystkich Świętych i Zaduszek - rozpalmy Polskę zniczami Pamięci z chwilą zadumy nad pyłkiem naszego przemijania…
Stefan Smołka