U Pawlickich się kurzy - znaczy chłopcy trenują. Jest pan twórcą prywatnego toru żużlowego, długo "rodził" się ten pomysł?
Piotr Pawlicki: Pomysł na własny tor narodził się w 2001 roku. Powstawanie trwało dosyć długo, na to potrzebne są finanse. Nawet dzisiaj nie jest jeszcze ukończony, ale mamy bandy, nawierzchnię, można jechać. Kurzy się. Na pewno przydałoby się nawadnianie, bo jak ktoś się zna to wie, że czarny tor ciężko utrzymać w wilgotności przy takich temperaturach. Zmoczyć taki tor i ubić jest niezwykle ciężko.
Dlaczego powstał taki tor, tak blisko toru Unii, a przecież i bardzo techniczny, jak w pobliskim Dąbczu?
Muszę przyznać, że w Dąbczu pierwszy raz jechałem w ubiegłym roku. Myślałem jednak o torze bardziej technicznym. Czarny tor z tzw. szlaki to nie jest łatwy tor. Trudno go dobrze ubić, rwą się koleiny, dziury. Mamy bardzo ostre łuki i nie ma dużej szybkości. Nie ma chwili odpoczynku, non stop kontakt z motocyklem, nie ma prostych na "oddech". Trzeba cały czas pilnować przodu motoru, same wejścia w łuk przy poważnych dziurach czy na luźnej nawierzchni to dla młodych chłopaków podstawa. Ktoś kto umie dobrze opanować motocykl na przyczepnym czy dziurawym torze, wejście z gazem, to na pewno sobie poradzi na wszystkich torach. Szybkość przychodzi sama. Nigdy nie chodziło mi o samą szybkość, najważniejsza jest technika.
Taka nauka przynosi efekty, zarówno Przemysław jak i młodszy syn, Piotr, dobrze sobie radzą na różnych obiektach, są raczej "problemy" ze sprzętem.
Młodszy jest jeszcze bardzo niski, mały chłopiec. Jeszcze mu ciężko z dosięgnięciem do dołu z siedzenia, zatem ma poprzerabiany motocykl. Inaczej ma hak zrobiony, trochę kierownica zmieniona. Myślę, że na swój wzrost i wagę dobrze sobie radzi. Dzięki Bogu żadnych urazów, choć o upadkach nie zapominamy. Nie ma żużlowca, który by tego uniknął.
Dla synów dba pan o własny tor, dogląda sprzętu i doradza podczas startów. Miał pan podczas własnej kariery żużlowej swoją "złotą rączkę" do sprzętu i "podpowiadaczy"?
Nie, czegoś takiego nie było. Akurat w roku, gdy przeszedłem na zawodowstwo doznałem kontuzji, a wcześniej można było tylko podpatrywać innych zawodników w klubie, np. Romka Jankowskiego. Podpowiadaczy było kilku, ale z ich radami to nie w tę dobrą stronę.
Prowadząc kolejny rodzinny team żużlowy zastanawia się pan nad przyszłością tego sportu - będzie elitarnie jak wśród rodzin prawników i lekarzy?
Można o tym pomyśleć, bo dużo jest takich zawodników. Chyba jednak coś zostaje "w krwi" zawodników, których ojcowie jeździli. Ale nie jest powiedziane, że jak ktoś był dobry, to synowie też będą bardzo dobrymi zawodnikami. To widać na przykładzie Briggsa czy Maugera, zawodnicy światowi, wielokrotni mistrzowie, a synowie jednak się nie sprawdzili na torze. Żużlowa rodzina to na pewno duża pomoc, ojcowie mogą dużo przekazać. Najbliżsi nigdy nie będą chcieli by coś źle się rozwijało, chcą zwłaszcza swoje błędy wyeliminować. Ja się cieszę, że nie muszę synów specjalnie namawiać do żużla. Bawią się tym sportem. W każdej wolnej chwili mają kontakt ze sprzętem, motocrossem, quadami czy motor żużlowy.
Tor "Pawlickich"
Nie tylko konie mechaniczne interesują chłopców. Logo teamu Pawlickich to piękny koń.
Mam stajnię z końmi. Przemek bardzo dobrze jeździ konno, jeździł na zawody. Również Piotrek startował w zawodach. Tak, w międzyczasie jeżdżą konno. Nie muszę ich szukać gdzieś w mieście, albo warsztat, albo konie, albo motocykle. Z tego jestem zadowolony.
Powróćmy jeszcze do zawodników z "genami", mają zdecydowanie łatwiej niż ci bez rodzinnych udogodnień?
Na pewno łatwiej, bo być dobrym to nie wszystko, trzeba jeszcze dużo pracować, nie tylko nad sprzętem. Talent się rodzi jeden na tysiąc, a i tak trzeba go szlifować. A jak wspomniałem nazwisko samo nie jedzie.
Jak wygląda sytuacja młodych żużlowców z perspektywy byłego zawodnika? Łatwiej "wejść w żużel" dzisiaj?
W naszym klubie młodzież ma dobre warunki, ja bym chciał sobie takie wymarzyć, gdy zaczynałem. Chłopcy mają dobry sprzęt, dobrze przygotowany przez majstra Kazia Juskowiaka. Każdy ma swój motocykl, dobry ubiór. Ja pamiętam jak nas pięciu przypadało na jeden motocykl, nie daj Boże jak jeden się wywrócił, to był koniec, reszta nie miała na czym jechać. Takie czasy, startowałem w kufajce, butach wojskowych. Później dopiero dostałem także skórę, nie wiem czy dzisiaj jakiś chłopak by to ubrał, chyba by się w tym złamał. Teraz chłopcy mają poprzydzielane swoje motocykle, dbają o nie razem z majstrem. Mają dużą pomoc z klubu, na pewno większą niż kiedyś.
Synowie dłubią w sprzęcie czy skupiają się tylko na jeździe?
Od samego początku uczyłem ich tego rzemiosła. Siedzieli przy mnie, patrzyli na ręce, pokazywałem wszystko, od sprzęgła, zakładania opon. Różne sprawy techniczne, które ich nie ominą. Już sam tyle nie robię przy motocyklach, moja rola przed zawodami polega na przygotowaniu gaźnika, sprawdzenie zaworów, przełożenia. Teraz sprawdzam czy faktycznie jest zrobione. Muszę przyznać że synowie sobie radzą, większość sobie zaczynają sami robić.
Trudno nie wspomnieć o bardzo dobrym debiucie ekstraligowym Przemka - team i kibice zadowoleni.
Przemek wypadł ładnie. Jednak po zawodach młodzieżowych (ZLM odbyła się w miniony wtorek- dop. aut.) czytaliśmy opinie "kibiców" na forum internetowym. Wiem, że takich bzdur to się nie powinno czytać. Normalny kibic nie będzie po jednym meczu opisywał bzdury, że już woda sodowa odbija. Teraz zobaczyłem, że długo nie byłem w tym światku żużlowym, gdzie są pseudokibice wypisujący bzdety o zachowaniu po defekcie czy taśmie. To może się każdemu zdarzyć. Takie szkalowanie, może trzeba się do tego przyzwyczaić? Byłem zawsze nauczony, że trzeba sobie wzajemnie pomagać, wspierać gdy jest potrzeba, teraz stawia się na indywidualizm i sukces. Smutne.
Przemysław Pawlicki na domowym torze
Debiut na "własnym podwórku" to coś innego niż na obcym torze. Przemek w Lesznie, pan w Gdańsku. Były porównania?
Były. Powrócę do dawnych lat, sprzęt mieli zawodnicy najlepsi Zenek Kasprzak czy Roman Jankowski, który przez tak wiele lat trzymał wysoki poziom. Reszta miała "drugi garnitur" i nie można było narzekać. Kiedyś się zbuntowałem, ale było jeszcze gorzej. Mam do dzisiaj zeszyt, w którym mam statystykę, kiedy startowałem na motocyklach rezerwowych zazwyczaj Zenka, byłem lżejszy i mniejszy, ale te starty - niżej dwóch punktów nie przywoziłem, zawsze wygrana lub dwa punkty. To mnie zawsze męczyło, bo jak mecz ważny, to sprzęt lepszy, a jak łatwiejszy to my musieliśmy się męczyć na starych kojdach. Przez to były kontuzje, gdy trzeba jechać "na wariata", albo wystrzelić ze startu, albo w polu gonić. A po kontuzji wejść do składu? To znowu gorszy sprzęt i wariacka jazda, i koło się zamykało
Podczas debiutu syna w ekstralidze też nie obyło się od upadków. W takich chwilach pojawiają się wątpliwości?
Akurat Przemek nie brał udziału w tym feralnym biegu. Dobrze, że temu Krzysiowi i Juricy nic się nie stało, Węgrzyk też cało wyszedł. Wyglądało to strasznie. Zawsze powtarzam, że być dobrym nie wystarczy, trzeba mieć jeszcze dużo szczęścia
Zwykle po każdym turnieju syna wspominał pan, że najważniejsze było by jechał do końca, ale z głową. Jednak nie zawsze to chroni zawodnika przed kontuzją.
Bo to nie wystarczy, choćby wszystko robił dobrze, ktoś inny może popełnić błąd, który może kosztować. Zawsze się modlę i mówię: Jedź z Bogiem i wróć z Bogiem, bo to jest najważniejsze.
Niedawno, w ubiegłym roku, analizował pan swój brzemienny w skutkach wyścig w Gorzowie.
Było spotkanie dla kibiców z zawodnikami, pierwszy raz oglądałem ten wypadek. Jakoś nie ciągnęło mnie do obejrzenia tego. Nie wyglądało to groźne, przy naszych dmuchanych bandach to bym wstał i się otrzepał. Ale nadziałem się na rurę i... koniec.
Uraz, który zakończył pana karierę w żużlu, do dziś pozostawił ślad. Jak aktualnie wygląda pana sytuacja zdrowotna?
Straciłem drugi i trzeci kręg lędźwiowy, z przerwaniem rdzenia i zerwaniem nerwów. Nie dawano mi żadnych szans, że kiedyś jeszcze będę chodził. Pierwszą operację miałem w Gorzowie, drugą w Niemczech, w Hamburgu podszedł do mnie profesor i powiedział, że do końca życia będę na wózku. Potem jednak trafiłem do prof. Haftka w Konstancinie, tam miałem operację, bo jakaś blacha pękła. Po rezonansie okazało się, że jeszcze coś jest do uratowania. Uświadomił mi, że jeżeli będę ciężko pracował, to jestem w stanie stanąć na nogi. Nie mógł obiecać, ale powiedział wyraźnie: Jak się nie poddasz, to staniesz na nogi. Uwierzyłem w to, bo jak patrzyłem na wózek to mi się niedobrze robiło. Musiałem na nim jeździć, bo nie było innego wyjścia. Ciężką pracą doszedłem do tego, że jeżdżę samochodem, uprawiam pole, jeżdżę ciągnikami i poruszam się o kulach- nieraz i dłuższe odcinki. Bez kul nie mogę, ale nie jestem uwięziony w wózku.
Synowie mają świadomość jak bolesny bywa ten sport. Mimo wszystko, chcą.
Akurat starszy syn, Przemek, mając siedem miesięcy zaczął raczkować. Ja właśnie przyjechałem z Konstancina i zacząłem rehabilitację w domu. Razem uczyliśmy się chodzić. Nie rozmawiamy o tym, oni mają świadomość, bo przecież przebywamy ze sobą. Nie przeraża ich to, ale też nie myślą o tym, że może się przytrafić. Nie można cały czas sobie wbijać w głowę strachu, to blokuje. A ja, zawsze gdy wyjeżdżają na tor, proszę Boga by wrócili szczęśliwie.
Team Pawlickich w komplecie - Przemysław, Piotr i Piotr jr
Historia taty nie odstrasza również najmłodszego z temu Pawlickich, a pomiędzy braćmi naturalna jest rywalizacja. Piotr junior nie odpuszcza na torze Przemkowi, co będzie gdy zda licencję?
Już kilka razy startowali spod taśmy razem, nie ukrywam, że parę razy mały Piotruś wygrał. Jakaś złość była w Przemku, ale za chwilę cieszył się, że jego brat też jest dobry i daje radę. Obaj denerwują się gdy stoją za płotem, a brat jedzie. Trzymają kciuki, by wszystko było dobrze. A w warsztacie jak każde rodzeństwo czasem się kłócą, młodszy starszego nie słucha i robi po swojemu. Ale to krótkie spięcia. Nieraz interweniuję, a nieraz dogadują się sami. Jak w każdym domu, jakieś sprzeczki są.
Przede wszystkim ojciec, ale przecież i główny inwestor w karierę synów - jak wygląda inwestowanie taty w synów?
Kupowałem motocykle praktycznie od śrubki. To nie jest tani sport. Sprzęt to warsztat pracy, nie tylko się z niego bierze, trzeba też inwestować. Pieniądze grają dużą rolę, samemu się nie ujedzie. Przemkowi od samego początku powiedziałem, młodszy syn miał sprzęt po bracie, albo bawimy się w żużel i jak będzie potrzeba to będę sprzedawał coś z majątku, żeby wybił się, albo zwijamy manele i kończymy z żużlem. To sport w którym trzeba postawić na jedną kartę. Dużą rolę teraz odgrywają sponsorzy, którzy bardzo pomagają. W żużlu jest duże ryzyko, zatem chwała tym co od początku wspierają. Później jak już są sukcesy, to łatwiej o sponsora, ale na początku jest ciężko, dlatego ludzie,którzy pomagają zasługują na specjalne podziękowania: Agromix, Marwin, Polcopper, Agro-Handel, Astromal, Mad Bul, Instal-Perfekt Kaczmarek,Hotel Wieniawa, Tob-Nat Drańczarek, DB Transport, Cegielnia Czacz, Auto-Części Pawlicki, Ranczo Dajana, Instal-Perfekt Kaczmarek. Nie chciałbym nikogo pominąć, czasem jest to zakup opony, czasem pomoc z przygotowaniem warsztatu. To dla nas bardzo cenne.
Powrócę do udanego debiutu syna w ekstralidze. Prezes Józef Dworakowski, a także trener Czesław Czernicki zgodnie cieszą się z wyniku Przemka, ale nie zapominają jak wiele przed nim pracy. Zgodnie też apelują o spokój, zwłaszcza media i kibice robią za dużo szumu. "Sodówka" wielu już szkodziła, jaka jest pana metoda na ochronę synów?
Chciałbym zaapelować do mediów i niektórych kibiców, nie męczcie chłopaków. Każdy turniej to jest stres, nie można naciskać. Nikt nikogo nie chce urazić, jak trzeba to można zrobić wywiad, ale nie róbmy rzeczy niepotrzebnych. Przemek jest jeszcze młody, jak każdy chce jakiegoś rozgłosu, ale najlepszym jest wynik na torze. Dopóki ja będę przy Przemku, nie będzie efektu wody sodowej. Jeśli osiągnie pełnoletność i zechce być sam, nie będę miał wpływu. Teraz wodę sodową możemy wybić sobie z głowy. Tylko niech niektórzy nie piszą bzdur.
Jakie jest pana największe marzenie?
Chciałbym, żeby chłopcy do końca sezonu jechali bez żadnych urazów, żeby w lidze było jak w debiucie. Przemek dostał się do finału w Rybniku, pojedziemy z nadzieją na medal. Niezależnie od wyniku, sukcesem jest już sam udział. Ja też nie jechałem jako faworyt i pokonałem starszych i bardziej objeżdżonych. Taki czarny koń (śmiech). Marzeniem jest szczęśliwe objechanie turniejów młodzieżowych, Liga Juniorów z bardzo cennymi nagrodami, jest o co walczyć.
Zobaczymy Piotra Pawlickiego z synami na torze?
Jeśli Piotrek będzie chciał jeszcze jeździć, a ma jeszcze trzy lata do licencji - jako dziecko "andrzejkowe", z 30 listopada, zatem będzie zdawał jako piętnastolatek. Jak zda licencję, to na pewno wyjadę z synami na tor. Wsiądę na motocykl i objadę kółko, chcę tak podziękować kibicom i firmom, którzy bardzo mi pomogli, kiedy stawałem na nogi. Tak jak ja pomagam synom, mi pomogli ludzie dobrej woli. Chcę im bardzo podziękować - właśnie w taki sposób.
Rozmawiała Joanna Wojtko
Piotr Pawlicki sam przygotowuje tor swoim synom
Foto x 4 - Rafał Paszek