Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Ekstraliga bezstykowa

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Nasi kibice bardzo tęsknią za ciekawymi, wyrównanymi meczami, takimi łeb w łeb, na łokcie, gdzie prowadzenie zmienia się co chwilę, a dramaturgia sięga zenitu w ostatnim wyścigu. Tymczasem, w kadłubowym początku tegorocznej Ekstraligi, jak na razie, mieliśmy tylko jedno takie spotkanie, czyli szczęśliwy remis Falubaziaków u siebie z Tauronami. Ale tacy, którym zawsze wszystko się podoba, czeszą się byle czym i suszą zęby do dziurawego sera, wmawiają nam, że wyrównany był też zwycięski mecz Unii Tarnów na własnych śmieciach z Czewą oraz że Sparta "wysoko postawiła poprzeczkę Unii w Lesznie" i było tam ciekawie.

Grzechu Zengota nawet tak się zagalopował, że zamajaczył w mediach, iż jego "Medaliki" mogły… wygrać w Tarnowie. Z pewnością, mogły, tylko nie w meczu żużlowym. Komuś ty chyba styki przestały pracować.

Co optymista widzi na cmentarzu? Same plusy!

Dla mnie spotkanie w Tarnowie było niemal do jednej bramki. Wynik dziesięciopunktowy na korzyść miejscowych.

Już po czwartym wyścigu gospodarze mieli aż 8 punktów przewagi. Potem było 12, 8, 10, 14 i tak naprawdę, tylko po dwóch zrywach gości, zniwelowali oni stratę do 6 "oczek" po biegu XII. Ale Unia wciąż i niezmienne kontrolowała sytuację, i gdy trzeba było, to natychmiast przyszedł walec i "wyrównał". Vaculik z Hanockiem przywieźli na 5:1 Nermarka i Zengotę. No i gdzie ten styk? Gdzie ta wyrównana rywalizacja? Jedyny żużlowcem "Lwów", który przekroczył 10 punktów to Grisza Łaguta: 11 w sześciu. Czewa nie ma się więc czym podniecać, aczkolwiek rzeczywiście pojechała w Tarnowie kilka ciekawych biegów. Cztery wygrała... na piętnaście. Zawodnicy meczu? Jamróg i Czaja.

Rusofile

Macierewicz, nawet gdyby chciał, to nie wywoła wojny z Ruskimi. Bo Polacy to Rusofile. Ciągnie nas do starszego brata. Emilek Sajfutdinowicz parę razy ostro przyfaulował naszych i nie tylko, a jest idolem żużlowych kiboli nad Wisłą. A na razie chyba nie zasłużył!

Grisza Łaguta przez sezon fajnie pośmigał dla Włókniarza, a już tamtejsze dzieci neostrady wybrały go w plebiscycie najlepszym żużlowcem w historii tego klubu! To chore! To splunięcie w twarz Kwoczale, Kacperakowi, Cieślakowi, Jarmule, Jurczyńskiemu, Drabikowi czy Ułamkowi. Nawet o Screenie zapomnieli,

Nie powiem, też lubię styl jazdy Griszy, aczkolwiek zastanawia mnie to, że specjalnie nie wygina się on na motorze, nie kombinuje, a uzyskuje niesamowite przewagi nad rywalami. Rozmawiałem o tym z mechanikami jednego z czołowych polskich zawodników i oni mi powiedzieli, że w środowisku chodzi zła plotka, iż Łaguta rzekomo ma w silniku jeszcze niedozwolone części z tytanu, czego żaden sędzia meczu nie jest wstanie sprawdzić z powodu braku odpowiednich narzędzi kontrolnych.

- Z tym Ruskim, gdy stajesz na starcie, to tak jakbyś siedział w maluchu, a on w mercedesie. I ścigaj się tu z takim. Tylko zobacz, jak często i jak szybko mu się przegrzewają silniki! - plotkowali nasi majstrowie (bo to środowisko jest plotkarskie i nie zawsze sympatyczne dla siebie).

Ale ja w te podejrzenia zawistników nie mogę uwierzyć! I nie wierzę! A fe, zazdrośniki! Grisza po prostu ma dobry sprzęt, jest szybki na starcie i potem na trasie nie popełnia rażących błędów, trzyma gaz i obiera najlepszy tor jazdy. Ot, i cała tajemnica. Powinien być w GP i walczyć o IMŚ!

Czasem jednak go ponosi. Widziałem, jak w ub. roku na meczu ligi szwedzkiej dwa razy, a zwłaszcza raz, po chamsku zajechał drogę Rory Schleinowi. Za to potem Kangur chciał go lać w parku maszyn (czyżby Rory był po kursie bokserskim u swego rodaka Boyce’a?).

A i teraz w spotkaniu w Tarnowie mało kto zauważył, że na pierwszym łuku stuknął Kołodzieja i go wywiózł, a potem na prostej zamknął mu drogę przy bandzie tak, że "Koldi" musiał zaciągnąć hamulce ręczny. Po biegu Grisza, zjeżdżając do parkingu, wyciągnął rękę chcąc podziękować za walkę. Ten jednak odwrócił głowę i przemknął obok, lekceważąc wyciągniętą dłoń. Jakby był obrażony (według mnie miał prawo). Ja przynajmniej tak to widziałem na ekranie telewizora. Chwalmy Łagutę za dynamiczną jazdę, ale dajmy mu też odczuć, jeśli kogoś sfauluje.

Prawie się postawili Unia Leszno, żeby się pocieszyć i wmówić sobie, w jakiej jest znakomitej formie, też bredzi, że w meczu wygranym na Smoku przez nią czternastoma punktami ze Spartą, goście się jej postawili. Prawie. Prawie, jak wiemy robi różnicę. Już po V biegu było 8 punktami do przodu dla gospodarzy. Potem dziesięcioma, dwunastoma, a nawet szesnastoma. No to gdzie ten styk? Gdzie ta walka? Owszem, świetnie tego dnia dysponowany Jędrzejak, nadspodziewanie dobry w tym sezonie Klindt, a momentami także Woffinden i Lindgren, rzeczywiście nie byli w Lesznie chłopcami do bicia, lecz wrocławska drużyna jako całość, do bicia była jak najbardziej.

Ten mecz to tylko promyk nadziei dla wrocławskich kibiców przed meczami z Gdańskiem i Rzeszowem na Olimpijskim. Trener Baron ciężko pracuje ze swymi podopiecznymi, by ich obudzić i wreszcie coś ugrać. Zaległe spotkanie z Gorzowem raczej pominę milczeniem, bo gospodarze mają w nim marne szanse.

Co do Unii Leszno, to chyba nie jest obecnie w najwyższej formie, a nawet nie ma ustabilizowanego składu. Czy powracający Pavlic już definitywne wyrzucił z roboty "Balona"? Batchelor słabiutko, a i juniorzy, poza świetnym Przemem P., nie sprawdzają się na pozycji seniora. Trener "Jankiel" miesza, miesza, lecz chyba i on jeszcze nie ma pomysłu na swoją drużynę. Poczekamy, zobaczymy.

Coach gości Piotrek Baron pochwalił nawierzchnię na Smoku, ale już jego junior "Kotek" Kociemba otwartym tekstem zapodał: - Było przyczepnie i dziurawo. Radziłem sobie z tym tak, żeby dojechać do mety, ale o walce z rywalami już nie mogło być mowy.

Dlaczego więc mój przyjaciel i utalentowany trenejro Pierr Barrą chwalił tor na Smoku? Hm, bo u siebie często taki sam robi.

Ale to prawda, że mecze winny się odbywać na twardych i przyczepnych nawierzchniach, żeby był płodozmian, a nie nuda.

Na najlepszą pierwszoligową ekipę w Ekstralidze wyrosło Wybrzeże z pięknego Gdańska. Jest słabe, a dodatkowo jest pozbawione Świderskiego (i chyba tak już zostanie przez dłuższy czas). Nie mógł wystartować również Bogdanovs, zaś Gafurow był poobijany. Kupa nieszczęść, z przewagą kupy. Ale to wszystkiego nie tłumaczy. Dostać takie wciry na swoim torze od Polonii Bydgoszcz, która przecież do tuzów nie jest zaliczana, a ostatecznie widzi się ją w lidze na miejscach od 5. do 7.???!!! Ponadto Bydzia jechała bez "Gapcia". Niby tylko cztery biegowe punkty dla gości, ale przecież dobrze wiecie, że gdyby nie rozluźnili się oni w końcówce i nie puścili w nominowanych wyścigach swoich juniorów (m.in. Emil był obolały), to ta ich wygrana byłaby z palcem w du…żej dziurze, czyli bardzo wyraźna. Bo przez moment było już nawet 14 "oczek" przewagi dla Bydzi! To deklasacja, a nie styk!

Tak więc w lidze, póki co, nie ma meczów zaciętych, ale za to niespodzianek… też za bardzo nie ma. Wygraną Polonii w Gdańsku nawet ja przewidziałem, choć wiecie przecież, że nigdy nie trafiam z wynikami! Za jedyną, taką najprawdziwszą z prawdziwych, siurpryzę (reszta to ewentualnie małe siurpryzki) można uznać lanie, jakie sprawił "Aniołom" w Toronto, Falubazik. Dwunastoma "oczkami"! To kolejny pogrom "Krzyżactwa"! Tym razem u siebie! Gospodarze tak kombinowali z torem, tak sobie go "misternie" przygotowywali, że potem nie mogli na nim wystartować i z sensem dojechać do pierwszego wejścia.

"A nam wsierawno" - zaśpiewali sobie Myszowaci i odjechali rywalom w siną dal ze startu. Holta, który miał za co i na kim mścić się w Toruniu, chyba znów poczuł głód jazdy, a wydawał mi się (i nie tylko mnie, w końcu z jakiegoś powodu prezio Stępniewski wyrzucił go na zbity pysk z Unibaksu) już skończony. Widać, zemsta może być fajną inspiracją.

Rafi Dobrucki to mądry trener, w tydzień wytłumaczył Loktajewowi (jakim cudem ten koleś nagle zrobił się taki skuteczny???) na czym polega jazda parą. Bo wcześniej Olek tego nie wiedział i dawał ciała w tym elemencie żużlowego rzemiosła. Z Jonssonem w Toruniu pojechali razem perfekcyjnie! Chodzi o to, że parowy w szczycie łuku powinien się pojawić (pokazać) partnerowi trochę obok na zewnętrznej, tak by ten mógł go dostrzec lekkim odwróceniem głowy i żeby obaj mogli wtedy ustawić się w parę.

Niestety, "Protaś" nadal w dołku. Czasem zbyt dosłownie: np. kiedy wpadł w rynnę, pociągnęło go i wysłał Holdera w kosmos. Niektórzy mówią, że Chris ponoć do teraz lata gdzieś nad Moto Areną i nie może wylądować. Dobrucki mówił do kamery, że nawet, jeśli ktoś ma najnowszy, drogi sprzęt, to jeszcze musi go dopracować i dopasować. I jakby nie były to najmilsze słowa o i do "PePe". Jeśli Protasiewicz wreszcie zaskoczy, to Myszka Miki, plasowana w tym roku gdzieś zaraz poza strefą medalową, może tak pojechać, że aż się zdziwimy. Uff, zdziwimy się nawet, że w takim składzie obroniła mistrzostwo? Aż tak? Ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. To przecież dopiero początek roz(g)rywek. Jednak, jeśli lista kandydatów do podium nam się poszerza, to tylko się cieszyć. Zwłaszcza, że Apatora wcale jeszcze nie skreślam. Karol Ząbik do psychologa i tunera, a Kowalik (ten to ma pecha - jako szkoleniowcowi nic mu nie wychodzi) ze Stępniewskim na trybuny. I będzie git!

Myślę też, że Holder z Wardem w parze, to marnowanie ich potencjału, który można rozdzielić także i na inne wyścigi… I zostanie jeszcze na "Moskwę".

Dezinformacja

Dzisiejsza młodzież dziennikarska jest rozkoszna. Na temat meczu w Gorzów - Rzeszów dowiedziałem się z różnych mediów, że Tomek Gollob za Chiny Ludowe nie mógł się dostosować do nawierzchni swego toru. Na 5:1 miał defekt, a już po spotkaniu samotnie kręcił kółka na stadionie, żeby "wyczaić, czego w swym motorze nie w wyczaił".

"Gollobiasty" skrobiący ledwie trzy punkciki w meczu ligowym na własnym torze i to z marną Marmą? To jakieś żarty. Wyczytałem od razu w internecie, iż po tym meczu doszło do ostrej wymiany zdań między Tomkiem, trenerem Paluchem i toromistrzem Gałą, że niby Gollobowi nie odpowiada, obecnie przygotowywana tam, bardziej przyczepna nawierzchnia. Tyle że pozostałym zawodnikom Stali odpowiada. I jak tu wszystkim dogodzić?!

To ja powiem tak. Już w swoim felietonie na "SF" po inauguracyjnej wysokiej wygranej gorzowian u siebie z "Aniołami", pisałem, że Tomek nie jest zbyt szybki na tym torze. A punktuje i wyprzedza, bo po prostu leci na wielkim talencie i doświadczeniu. Mecz z Resztą Świata te obawy potwierdził. Teraz taka wpadka z Rzeszowem! Czasem chodzi mi z tyłu głowy, acz nie bardzo mogę w to uwierzyć, że "Gallopik" to - wbrew temu, co było kiedyś - teraz jest już wyłącznie asem na łatwych betonikach! Nie mogę w to uwierzyć i już!

A jeśli Tomek szukał słabości własnego sprzętu, to dobrze, że Paluch puścił go w XIV nominowanym biegu (mimo że Jensen i Zmarzlik bardziej zasługiwali), bo nie ma lepszego sprawdzianu niż wspólny start spod taśmy z rywalami.

I takie to są te moje tłumaczenia owego całego zamieszania wokół fatalnego ligowego występu Golloba. Ale spoko, spoko, bo oto dziennikarska dzieciarnia nie próżnuje i dowiaduję się z różnych tam mediów, że Tomek wcale nie miał defektu motoru, tylko przywidziało mu się, iż… zobaczył flagę z szachownicą, więc zamknął gaz. A do tego, w piątek, obalił się na motocrossie, był chory z wysoką gorączką, cierpiał na alergię i tuż przed meczem z Rzeszowem trafił nawet na zastrzyki do szpitala w Bydgoszczy!

I komu tu wierzyć, kto pisze prawdę, a kto pieprzy kocopoły? Ech, nowa jakość żurnalistyki żużlowej.

To fakt, że Tomek jest alergikiem i pamiętam, że na początku maja czasem wylewał sporo wody z gogli (dawniej niektórzy - ot, kreatury - nawet obsiewali w pylące roślinki okolice parku maszyn na swoim stadionie, żeby tylko załatwić Golloba), bo tak łzawi w czasie jazdy. Myślałem jednak, że medycyna zrobiła postęp i teraz są na to lekarstwa. Wiem, jak to jest coś robić z gorączką. Ja po niedawnym powrocie ze szpitala miałem osłabiony organizm i od razu zaraziłem się anginą. To cholerstwo trzyma mnie już drugi tydzień! To koszmar siedzieć w takim stanie przy kompie, a co dopiero na motorze żużlowym. Gorączka rozwala wszystkich! Gollob też nie jest człowiekiem z żelaza.

Ale ja już prawdziwości owych wieści (choroba Tomka, wypadek na crossie) nie sprawdzałem. Po napływie tylu skrajnie sprzecznych informacji (ich autorów zapraszam do siebie na podwórko - mamy tu fajną piaskownicę i można się pobawić) miałem już dość żużlowych mediów. Przynajmniej niektórych i przynajmniej na moment.

A jutro dwa całkiem fajne, zaległe meczyki. Drużyna dotąd bezdomna (i tu trzeba zrozumieć jej słabość, bo brak własnego toru, to po prostu zabicie przygotowań do sezonu), czyli teraz już "domna" Marma Rzeszów podejmie Unię Leszno. Wynik jest otwarty. Nawet nie biorę się za typowanie. "Byki" w ostatnich występach nie wyglądają na aż takich mocarzy, jak to prognozowaliśmy przed sezonem. No, ale może się rozkręcą, zwłaszcza że gospodarze, poza tym, że nie mieli za bardzo jak się przygotować do sezonu, to dodatkowo są nierówną drużyną, taką bez biglu i cojones (poza Crumpem i Walaskiem). U kogo ma takie chody Kuciapa, że ciągle jest w składzie, mimo iż jedzie na zero?

Czewa, choć ma olbrzymie luki w składzie, to u siebie powinna z dużymi problemami wygrać z Bydzią (patrzcie, czy za płotem nie będzie się czaił Sławomir Kryjom!). Ale i zwycięstwo Polonii nie będzie jakąś supersensacją. Oznaczać tylko będzie, że jest silniejsza niż ją szacuję, albo Włókniarz jest jeszcze słabszy niż sądzę. Chyba jednak "Lwy" pomszczą swego ziomka, sympatycznego Marcina N.

Nudy na pudy Wielka, długa majówka. Opalanko, grillowanko, popijanko. Jutro tylko wspomniane zaległe meczyki Ekstraligi, ale też nie te, które przykuwałyby uwagę całej speedwayowej Polandii. Raczej taka gorsza półka. Plaża. Tak samo jak dzisiejszy, pożegnalny turniej GP na Stadionie im. Smoczyka w Lesznie. Pożegnalny, bo Leszno (znakomity Jozin Dworakowski) przegrzało żużlową koniunkturę. A tak kiedyś za plecami i po cichu, nieładnie wyrolowało całą Polandię, żeby tylko mieć u siebie ową GP przez pięć lat. Teraz zaś samo z niej rezygnuje! Ostatnie zawody GP oglądało tam bowiem ponoć po 15-17 tys. widzów, czyli mniej niż ważny ligowy mecz z Falubazem, Gorzowem czy Toruniem.

Na Smoku to już piąta GP, był DPŚ, co dwa tygodnie przyjeżdżają tam różne żużlowe tuzy na spotkania ligowe. Ileż razy więc można to samo i tych samych w kółko oglądać? Co można nowego pokazać? Dopóki indywidualnego mistrza świata nie będzie wyłaniał pojedynczy, elektryzujący turniej, to wszędzie powoli będzie spadało zainteresowanie poszczególnymi zawodami nudnej i wtórnej GP.

Ostatnio w Lesznie na Spartę sprzedano ponoć tylko ok. 5 tysięcy biletów. Owszem, WTS, to teraz żadna atrakcja, lecz mecze między tymi drużynami zawsze miały specjalne podteksty. W Toruniu 9.545 opchniętych wejściówek na mecz Apatora z mistrzem Polski Falubazem, też nie robi wielkiego wrażenia. Coś z tym trzeba zrobić, bo niedługo grożą nam puste lub pustawe trybuny (no chyba tylko poza Zielonką!) .

Taaa, ani mnie ziębi, ani mnie grzeje dzisiejsza GP Europy. Pewnie będzie nudna na tym lotnisku, bo nie sądzę, by Angole z BSI i ich przydupasy pozwoliły na przyczepniejszą nawierzchnię (no, nie myślę tu o takiej z ubiegłorocznego spotkania z zawodowymi płaczkami z Toronto). W Lesznie zwłaszcza kolo z czwartego pola startowego ma przekichane, bo musi nawinąć mnóstwo kilometrów, żeby dojechać do szczytu łuku.

Redaktor Gapiński ze SF, nie bacząc na moją chorobę, przymusił mnie do typowania. Rozum mówi tak: 1. Jarosław Hampel, 2. Greg Hancock, 3. Andreas Jonsson, 4. Nicki Pedersen (lub Jason Crump). Bo zawsze wygrywają ci sami. Taki to ten cykl! Nie wiem, czy Tomek Gollob tak szybko podniesie się z - oby chwilowego - kryzysu (i w Lesznie zawsze wiedzie mu się trochę słabiej). I tylko mi tu nie gwizdać na niego! Wystarczy, że ostatnio, po jego nieudanym występie przeciw Marmie, wygwizdała go część "wiernych" fanów z Gorzowa… Aż się chce żyć dla takich kibiców, prawda? Chris Harris, Bjarne Pedersen, Peter Ljung, Hans Andersen i jeszcze kilka innych wynalazków, czy to na pewno lista uczestników IMŚ, czy mię się gorączka zwiększa? Przecież ich objedzie nasz junior Przemek Pawlicki! Uff, gorąco, kanikuła, nuda, powoli, leniwie, nawet w żużlu, nawet w IMŚ! Czas umierać z takiej parszywej nudy, zwłaszcza, że nawet browaru mi nie wolno. To co to będzie za transmisja w Canal+? Bartłomiej Czekański

Źródło artykułu:
Komentarze (13)
avatar
szogun
30.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
może to niemądre, ale lubie Pana za fakt, że jest Pan aż tak nielubiany. Pozdro  
avatar
szogun
30.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
tory sprzyjające walce to podstawa ciekawych spotkań. Wszystkie inne rzeczy wynikaja z tego. Jesli zdarzy sie rodzynek w postaci ciekawego meczu, to potwierdza on tylko regułę, że w Polsce geom Czytaj całość
kape
29.04.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Czy Pan Redaktor sepleni, czy przez 22 lata startów Piotra Protasiewicza, nie nauczył się, że ma on ksywki Pepe, Protas a nie żaden "Protaś"  
avatar
blaster
29.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
hehe, ale go zminusowal, jeszcze trochę i Czekański straci robote  
avatar
zecke
29.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A ogólnie prawdą jest, że wygrywają faworyci i trzeba bardziej cieszyć się z pojedynczych biegów niż z całego meczu. Jak na razie trudno mówić o wyrównanych pojedynkach, mimo że niektóre kończą Czytaj całość