Wiem, że zabrzmi to kontrowersyjnie i prowokacyjnie, lecz to dobrze, iż "Mały" wreszcie przestał być grzecznym chłoptasiem, tylko bluznął jadem i żółcią. To było takie jego katharsis, uwolnienie osobowości. Pokazał, że potrafi w razie czego nawet dać w zęby. Powoli więc przeradza nam się z chłopca w mężczyznę (boy to man). Da mu to tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Jeśli nie w tym roku, to w przyszłym. Czego oczywiście życzę mu z całego serca.
Wiecie dlaczego to Tomek był indywidualnym mistrzem świata? Bo jeździ, tak jak jeździ. A dlaczego Jarek jeszcze nie był championem, mimo że ma na to wspaniałe papiery? Bo jeździ tak jak jeździ. Bo mistrzami świata zostają mężczyźni, jak właśnie Gollob, Pedersen, Crump, Rickardsson (ten to był na torze chuligan!), a nie grzeczni chłopcy (dżentelmen Hancock to w ostatnich latach wyjątek od reguły). Ale jest nadzieja, że Hampelek od pewnego czasu jednak coraz bardziej to rozumie. Np. już na GP w Nowej Zelandii nie próbował w półfinale jechać parowo z Gollobem, tylko zdecydowanie zamknął go przy krawężniku, zamykając mu tym samym drogę do finału. Leszczynianin doskonale wiedział, że "Gallopik" tego dnia był rewelacyjnie dysponowany, więc po co takiego groźnego rywala (tak, rywala do tytułu IMŚ!) holować, być może na swą zgubę, do finałowej rozgrywki w Auckland.
Oczywiście nie namawiam tu Hampelka, żeby nagle stał się bandytą na torze i poza nim. Tak zresztą nigdy nie będzie, gdyż "Mały" jest najinteligentniejszym i najlepiej wychowanym polskim żużlowcem. Ale czasem dla zdrowotności i dla lepszej jazdy powinien sobie spuścić z krzyża (emocje).
Czas na wyciszenie emocji i na grabulę
- Jarek zachowywał się zupełnie nie jak on, był strasznie podminowany i oskarżał mnie, że… chciałem go zabić, a ja mu przecież w swoim ataku zostawiłem dużo miejsca pod bandą. Zresztą, on sam wynosił się na szeroką, nie blokował tej mojej akcji, którą przeprowadzałem od wewnątrz - mówił mi niedawno we Wrocławiu Tomasz Gollob.
Tomkowi zrobiło się przykro, że Jarek po pamiętnym wyścigu w leszczyńskiej GP tak skoczył mu do gardła. Myślę, że Gollob w głębi duszy chciałby, żeby - w końcu młodszy - Hampel teraz do niego zadzwonił i być może przeprosił za to zajście w parkingu i przy zjeździe do niego. Człowiek z klasą potrafi przepraszać i nie jest to ujmą dla niego (a Hampelek mimo tej awantury, klasę ma). Zwłaszcza, że nawet ci co nie lubią "Gallopika", przyznają, że w Lesznie nie dopuścił się faulu. Może teraz mediatorem pomiędzy naszymi najlepszymi żużlowcami powinien zostać narodowy coach Marek Cieślak zamiast pieprzyć bez sensu: - Teraz to oni już chyba nie będą kolegami, nie będą się lubić.
To Twoja rola Coachu Marku, żeby oni nadal byli kolegami, bo jak Ty sobie wyobrażasz swoją ekipę na DPŚ?! Taką skłóconą?!
Obejrzyjcie sobie jeszcze raz na youtubie wyścig finałowy z Leszna:
Atak Golloba od małej był czyściutki, nawet zostawił Jarkowi sporo miejsca pod płotem (jest takie zdjęcie, które to pokazuje dokładnie, gdy obaj jadą obok siebie mocno wykontrowani). Szkoda tylko, że potem błąd Tomasza wykorzystał szybki Holder i wygrał GP. W ostatni wiraż Hampel wjechał od wewnętrznej jak rakieta i był już przed gorzowianinem, ale ten przestawił się do wewnątrz i obaj blisko siebie zmierzali do mety. Na kilka metrów przed kreską Jarka dźwignęło na koło, a wtedy motor staje się mniej sterowalny. I właśnie wówczas nasi mistrzowie o mało się nie sczepili maszynami. Na szczęście, Gollob zdołał szybkim balansem odbić trochę w lewo. Ostatecznie zajął drugie miejsce. Jaro był trzeci. Kraksy więc nie było, wszystko się zmieściło w ramach zaciekłej żużlowej rywalizacji i nikt tu do nikogo nie powinien mieć jakichś większych pretensji. I nie powinno być żadnej histerii. Na podium Gollob przepraszał Jarka i leszczyńską publiczność za to co się stało, ale jak powiedział: nie ma takiego przepisu, który zakazywałby mu wyprzedzać Polaka, a wyścig jest przecież po to, by się właśnie wyprzedzać. I słusznie. Zrozum to Jarku i wreszcie, skoro już sporo czasu minęło, wykonaj pojednawczy telefon do starszego kolegi (tzn. do Tomka).
Czołgista?
Gdy Jarek ochłonął po biegu finałowym w Lesznie, to rzekł: - Teraz wiem, że aby wygrywać, muszę jechać jeszcze bardziej twardo, ostro.
Czyli rozumie, gdzie pies pogrzebany. Zresztą, jak na razie, to on nas uraczył dwoma najbardziej zaciętymi biegami sezonu: 20. na GP w Auckland, gdzie tasował się z Sajfutdinowem, czy 6. przegranym wyścigiem w Lesznie z Hancockiem. Czyli umie walczyć niczym lew na trasie, a kiedyś był tylko startowcem. No właśnie, te jego starty… Tzw. hejterzy wzięli sympatycznego Hampelka na języki wypisując w internecie, że na starcie zwykle oszukuje, bo nie stoi pod taśmą nieruchomo, tylko się do niej delikatnie czołga, a sędziowie dają się na to nabrać. Dużo przesady i uogólnienia w tych oskarżeniach, aczkolwiek wspomniany filmik z biegu finałowego w Lesznie akurat… je jakby potwierdza. Patrzcie uważnie na przednie koło motoru Jarka, jak na półsprzęgle po centymetrze jedzie do przodu! To samo widać było na telewizyjnym ujęciu z góry podczas startu do XV biegu w meczu Stal Rzeszów - Unia Leszno. Cwaniak z tego "Małego". Taaaa, zdecydowanie nam dorasta.
Królowo coś Ty zrobiła!
Czas sobie to jasno powiedzieć w oczy: wygwizdanie Tomka Golloba podczas dekoracji zwycięzców po znakomitej GP w Lesznie i skandowanie do niego "wypie…laj!" to był skandal. Cała Polska wtedy wstydziła się za Leszno. Ja też, a przecież tak lubię i szanuję "Byki". Nie, w ten sposób nie postępują dworzanie królowej speedwaya, czyli wielkiej Unii Leszno! Zgroza! I wiocha. Powiem tak, że te turnieje GP na Smoczyku miały dwie pięty achillesowe: najczęściej zbyt betonowy tor-lotnisko nie do walki (ostatnio na szczęście było inaczej) oraz zbyt nieliczna i zbyt szowinistyczna - przeważnie przecież miejscowa - publiczność. Ona najczęściej dopingowała głównie swoich lokalnych żużlowców, nawet Australijczyka Leigha Adamsa przekładała nad polskich jeźdźców (bo był z Unii L.), a to wieczne gwizdanie na Golloba, czy choćby Nickiego Pedersena było takie zaściankowe i małostkowe. Ludzie, GP to naprawdę, nie ta okazja! To nie mecz ligowy! Ale problem z głowy, bo GP na Smoku już przez lata nie będzie.
FIM do prokuratury!
Eliminacje indywidualnych mistrzostw świata juniorów pod egidą FIM zorganizowano w niemieckim Neustadt Donau. Tam jest tor, za nim chorągiewki i "pas bezpieczeństwa" i jakaś niska, zwykła banda. Niebezpiecznie dla jeźdźców i dla… kibiców! W pewnym momencie doszło do kraksy, po której motor wyleciał w trybuny łamiąc ręce i nogi widzom! Na torze pojawiło się mnóstwo karetek i helikopter, który zabrał poszkodowanych do szpitala. Było też sporo wypadków zawodników na kiepskiej nawierzchni.
Kiedyś Piotrek Żyto opowiadał mi, że był z polskimi młodzieżowymi reprezentantami na takiej fimowskiej eliminacji, bodaj w Holandii, gdzie również tor był okolony wąskim pasem bezpieczeństwa, a za nim była już tylko… blacha trapezowa. Kto do niej doleciał po upadku, to ręka, noga, mózg na ścianie!
No to ja mam pytanie do PZM i GKSŻ:
Na jakiej zasadzie pozwalacie naszym juniorom na starty na tak źle zabezpieczonych torach? Dlaczego nie zagrozicie FIM-owi bojkotem takich imprez???
Syf za białą koszulą
Szef spółki Ekstraliga Kowalski Ryszard bywa traktowany przez klubowych prezesów jak chłopiec na posyłki. Sfrustrowany wymyśla więc różne idiotyzmy, żeby było go widać. Że niby robi coś ważnego dla naszego ligowego speedwaya. Stąd obowiązkowe białe koszule dla fotoreporterów pracujących w tumanach kurzu na pasie bezpieczeństwa tuż za torem, ciemne gacie dla grabkowych, zakaz wychodzenia na tor na godzinę przed zawodami, namalowana linia w parku maszyn, żeby żużlowcy nie mogli się tam przywitać przed meczem i tego typu kretynizmy, przez które jesteśmy pośmiewiskiem wśród zagranicznych jeźdźców.
Ale pod płaszczykiem tej pseudonowoczesności rzeczywistość skwierczy. Za pośrednictwem niezawodnej TVP Sport cała Polska była świadkiem kompromitacji Ekstraligi na meczu Stal Rzeszów - Unia Leszno. Niby w najsilniejszej i najbogatszej lidze żużlowej świata taśma niemal przez cały mecz szła do góry nierówno, wypaczając rywalizację na torze. Koszmar i obciach. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy: jakim cudem i jakim prawem sędzia Artur Kuśmierz seryjnie zaliczał wyniki wyścigów, które startowały spod nierówno idącej do góry taśmy?! Wreszcie się zreflektował, zszedł do parkingu i zapodał zawodnikom, że jeśli maszyna startowa nadal będzie tak szwankowała, to chyba zacznie puszczać starty na światło, czy jakoś tak. Nie bardzo usłyszałem. Niektórzy zaraz zaczęli żartować, że w Rzeszowie najlepiej startować ścigantów na gumkę np. od stringów (Ferdek Kiepski mówi, że stringi to takie "majtki bez dupy") miejscowej urodziwej pani prezes Marty, którą nie wiadomo dlaczego internetowy "Mały Pozdro z Buczy" nazywa… Grażyną.
"Majtki Grażyny, a sprawa polskiego żużla", to mogłaby być ciekawa praca doktorska, no nie?
Kilka dni wcześniej, bodaj na eliminacji Złotego Kasku, puszczano zawodników na chorągiewkę. I jakoś Ekstralidze, i innym ciałom naszego speedwaya, to nie przeszkadza. Pewnie, ważniejsze są dla nich białe koszule fotoreporterów.
W Gorzowie, jak mi doniesiono, dziennikarze po meczu muszą przeciskać się przez wychodzący ze stadionu tłum i często nie mogą zdążyć na konferencję prasową. To dla kogo ta konferencja? W Tarnowie cieszą się, że w ciasnym pomieszczeniu, gdzie są przeprowadzane takie konferencje jest… szeroki parapet. Bo można na nim położyć laptopa i coś szybkiego napisać. Ale takie rzeczy spółce Ekstraliga nie przeszkadzają. I gdzie ta nowoczesność i europejskość?
We Wrocławiu podczas prezentacji przed inauguracyjnym meczem ze Stalą Gorzów siadały z kolei mikrofony, zacinały się i charczały, tak więc wiceprezydent miasta (zwany wicepartaczem) mógł tylko szybko krzyknąć, iż "sez uwam za twarty", po czym sitko skrewiło. Za to nie działała też duża tablica świetlna, tylko jakaś mała. To wszystko akurat nie wina organizatora meczu, czyli WTS-u, to wina miasta, bo Stadion Olimpijski jest jego własnością. Ale z kolei WTS jako ów organizator spotkania mógł chyba wcześniej sprawdzić, czy wszystko należycie funkcjonuje, czy siedziska nie kleją się od brudu (a kleiły się) i czy skserowano dla dziennikarzy wystarczającą ilość rozkładówek z wyścigami. Można też było postawić ochroniarza przy miejscach prasowych, żeby nie zajmowali ich niedziennikarze. Niby to drobiazgi, Kochany WTS-ie, ale zawsze… No cóż, przyjaźń to także mówienie sobie prawdy w oczy. A ja mówię, żeby na przyszłość uniknąć wszelkich niedociągnięć. Nawet tych najmniejszych.
Nadal nie potrafimy w polskim żużlu poradzić sobie z kibolami-chuliganami. Przed wrocławskim meczem widziałem gonitwę gorzowskich szalikowców z policją po pobliskim rezerwowym boisku. Kiedy fani Stali już znaleźli się w sektorze, jedyne na co ich było stać, to śpiewka: "Sparta ch…a warta!". Miejscowi nie są lepsi, więc natychmiast odpowiedzieli równie wulgarnie. I od razu zrobił nam się "rodzinny sport". Ciekawe, że nawet dziennikarze, którzy mają najszybsze dedlajny w swoich gazetach, nie mogą (nielzia i już!) autami podjechać na placyk przed trybuną główną, ale mogą tam podjechać chuligani, którzy tych dziennikarzy wyzywają od ch…ów. A ci debilowaci chuligani powinni mieć przecież zakaz stadionowy, nie zaś takie przywileje! Ktoś tu się kogoś boi, że na to pozwala?
Taka to nowoczesność polskiego ligowego żużla, panie Kowalski z Ekstraligi! I to ma być "sport rodzinny"? Nie widzisz tego, czy grasz wariata?
Kozacy na własnej parafii
Ściskam kciuki za tytuł dla Stali Gorzów, bo czeka ona na niego już od 1983 roku. Dla Tomka Golloba i prezesa Komarnickiego. Od kilku lat do tej drużyny przylgnęła etykietka: "Kozacy u siebie, cieniasy na wyjeździe". No i niestety, owej obraźliwej etykietki Stal nie zrzuciła z siebie we Wrocławiu. Gdyby w Sparcie pojechał Klindt, to pewnie doszłoby do sensacji. Poza tym wrocławianie, jakby mentalnie nastawili się bardziej na najbliższe mecze u siebie z Gdańskiem i Rzeszowem, w których zwycięstwa będą im już niezbędne do utrzymania się w lidze. Stąd przeciw Gorzowowi utalentowany coach Piotr Baron eksperymentował z karnym przesunięciem za słabe występy Seby Ułamka (na jego usprawiedliwienie: wybuchły mu dwa bardzo dobre silniki) z prowadzącego parę na zwykłego parowego. Skutkowało to kiepskimi polami startowymi na początku meczu. Dopiero, gdy "Kolgejt" zaczął startować z korzystniejszych wewnętrznych pól, to wygrywał biegi. Także z niesamowitym tego dnia Gollobem. Sparta - na czele ze swoim niesamowitym skipperem Jędrzejakiem - pokazała wolę walki, a niektórzy zawodnicy wreszcie zaczęli łapać formę, co jest optymistycznym prognostykiem. Może więc będzie coś więcej niż tylko bój o utrzymanie się w Ekstralidze?
Takich problemów nie będzie miał Włókniarz Częstochowa, który spokojnie uporał się u siebie z nieco przereklamowaną Polonią Bydgoszcz (polecam zimny prysznic i przysiady tym, którzy Krzyśka Buczkowskiego - owszem, będącego w świetnej ligowej formie - już widzą w naszej czteroosobowej reprezentacji na DPŚ, równie dobrze można tam wstawić szybkiego Tomka Jędrzejaka, bez jaj proszę!). A teraz "Medaliki" jeszcze wzmocniły się Kennethem Bjerre, który zastąpi pierwszoligowego Harrisa. Chris z prawdziwym "Bomberem" o tyle ma coś wspólnego, że rzeczywiście jego silniki wybuchają niczym bomby. Seryjnie.
- Pożyczając Bjerrego Włókniarzowi osłabiamy się przy kiepskiej jeździe Lindgrena i Woffindena, i wzmacniamy rywala - zagrzmieli niektórzy fani wrocławskiej drużyny.
Fakt, Bjerre to wciąż lepszy żużlowiec od szwedzkiego "Fredki". Gdy "Kenio" jest nastrojony, to sam potrafi wygrać mecz. Ale w ligowym spotkaniu może pojechać tylko jeden z nich. A Kennetha w WTS-ie nikt już nie chce. To więc żadna strata, bo jego jakby w ogóle nie było w tym klubie! Traktowano go tam, jakby był na kontrakcie warszawskim. Do wypożyczenia.
Utalentowany coach Sparty Piotr Baron postawił na Lindgrena, bo Szwed to normalny facet, z charakterem sportowca, a nie kasjera. Pierwsze pytanie Kennetha zawsze było o pieniądze, a nie o wynik drużyny. I ciągle strajkował (wiem, wiem, miał prawo upominać się o zarobioną kasę, lecz on tylko tym żył!). Z takim kolesiem nie zbuduje się atmosfery walki w zespole. Nie zbuduje się niczego. A Baron chce stworzyć zgraną i waleczną ekipę na lata. Lindgren, wreszcie pewny miejsca w składzie, na pewno zacznie lepiej punktować.
Teraz Spartę o Bjerrego poprosił Włókniarz Częstochowa zniesmaczony słabą postawą pierwszoligowego Chrisa Harrisa ("Lwy" zrobiły błąd już w okresie transferowym, że nie postawiły na Duńczyka, preferując słabego "Bombera").
WTS dogadał się z Włókniarzem (podczas meczu Sparta - Stal G.), a nawet ich działacze zaprzyjaźnili się. Kenneth został więc wypożyczony pod Jasną Górę (mogę się tylko domyślać, że nie za darmo chyba), ale nie będzie mógł pojechać w meczu tych drużyn we Wrocławiu. Siła rażenia "Lwów" przeto znacznie wzrosła, o ile Bjerre nie rozsadzi tej ekipy od wewnątrz swoimi wiecznymi pretensjami. Jego tata Ivan już próbował, na szczęście nieskutecznie, naciągnąć Włókniarz na większe pieniądze niż to zostało wcześniej dogadane.
Stal Rzeszów u siebie zremisowała z faworyzowaną, ale nierówną i mającą luki w składzie Unią Leszno. Romek Jankowski wciąż szuka optymalnego zestawienia. Za to w Rzeszowie zapunktował nawet Kuciapa (choć jego 5 oczek nie powala), który na wyjazdach jest jeszcze gorszy od bydgoskiego Kościechy! Okazuje się, że jeśli Marma potrenuje na swoim nowym, zmodernizowanym torze (a miała dotąd mało okazji) to może być na nim groźna nawet dla największych faworytów. I jednak nie będzie taka marna. Kuciapa z Richardsonem nie przeszkodzą. Okoniewski jest rewelacyjnie sklejony do tamtejszej nawierzchni. Szybki jak błyskawica jest.
No cóż, taka ta nasza liga, że każdy jest chojrak i stawia się na własnych śmieciach. Czyli nie ma mocnych.
Jakie będą więc wyniki dzisiejszych meczów? Sparta rozniesie u siebie Gdańsk. Bo jakie ma inne wyjście? Rzeszów ma prawo uporać się z kryzysowymi "Aniołami" (ale one niebawem w końcu poderwą się do wysokiego lotu, nie skreślałbym ich jeszcze). Czewa pojedzie (czyli wygra) u siebie ze Staleczką Gorzów. Bjerre ma coś do udowodnienia, a ciekawe, kto dziś u gości zawali: Gollob czy Kasprzak? Bo oni tak na zmianę. We Wrocku "Kasper" (myślami) był chyba na jakimś innym meczu. Będę się śmiał, jeśli Bydzia wpieprzy pewnym siebie Tauronom ("a z kim my możemy przegrać na wyjeździe?" - z butą pytał Vaculik). Tarnów faworytem, lecz ewentualna niespodzianka mile widziana i nawet niewykluczona, bo jak już wam zapodałem, każdy u nas kozak na swojej parafii. No chyba, że popada…
Bartłomiej Czekański
PS Ciekawe, czy Gniezno przestanie wreszcie lecieć w kulki ze swoimi kibicami i zacznie jechać tak, jak wskazuje jego potencjał. Dziś, jakby nie było, sprawdzian z najgroźniejszym rywalem.