Grand Prix Czech dawniej i dziś

Od szesnastu lat raz w roku odbywa się najazd polskich kibiców na Pragę. Zazwyczaj odbywa się on w maju lub sierpniu w zależności od tego, kiedy rozgrywana jest żużlowa Grand Prix Czech na Markecie. Przez te 16 lat zmieniło się wiele. Kiedyś do Pragi przyjeżdżało po kilkanaście tysięcy biało-czerwonych kibiców, ale czasy były też inne. Bilety, jedzenie, a przede wszystkim piwo były dużo tańsze w Pradze niż obecnie. Mimo wszystko, Grand Prix Czech ma swój urok i ciągle przyciąga fanów speedway'a na Marketę.

W tym artykule dowiesz się o:

Praga to swoisty fenomen spośród aren żużlowego Grand Prix. Dołączyła do tego elitarnego grona w trzecim sezonie funkcjonowania cyklu, wyłaniającego najlepszych żużlowców świata. Od początku Złota Praga zamieniała się na ten jeden dzień lub cały weekend w biało-czerwone barwy. Gdyby nie Polacy, trybuny Markety świeciłyby pustkami. Organizatorzy zacierali ręce widząc setki, jeśli nie tysiące samochodów na polskich rejestracjach i dziesiątki autokarów z kraju nad Wisłą.

Kilkanaście lat temu, jadąc do Pragi stało się jeszcze w długich kolejkach na przejściu granicznym w Kudowej Zdroju. Często czekało się nawet kilka godzin, by przekroczyć granicę. W dniu rozgrywania Grand Prix ruch na przejściu był przecież wzmożony. Pierwszym przystankiem tuż za granicą dla polskich kibiców zmierzających do Pragi były drewniane budki z tanim alkoholem… Piwo lało się strumieniami także na Markecie. Złocisty napój był wówczas naprawdę bardzo tani nawet jak na kieszeń Polaka. Podobnie z jedzeniem. Kiełbaski czy kurczaki z rożna kupowano za grosze.

Od kilku lat już nie wygląda to tak różowo. Ceny w porównaniu z końcówką ubiegłego wieku podskoczyły drastycznie. Znacznie wzrosły także ceny biletów na Marketę. Kiedyś za miejsce stojące na tym obiekcie płacono w przeliczeniu na złotówki nieco ponad 20 złotych. Teraz najtańszy bilet kosztuje 650 koron, czyli prawie 110 złotych. Warto jednak zaznaczyć, że na przestrzeni lat diametralnie zmienił się także obiekt w Pradze. Wybudowano trybunę główną, na której jednak siadają głównie goście z innych krajów niż Polska. Biało-czerwoni zdecydowanie preferują drugą stronę trybun, z tańszymi wejściówkami.

Praga dzięki zawodom Grand Prix zyskała także pod względem turystycznym. Zaryzykuję stwierdzenie, że wielu spośród Polaków, którzy jechali za Tomaszem Gollobem, w życiu nie wybrałoby się na wycieczkę do stolicy Czech. Dzięki turniejowi na Markecie już w piątek przed zawodami, a także od soboty rana na Starym Mieście, na Moście Karola i innych najbardziej znanych atrakcjach turystycznych Pragi spotkać można było setki, jeśli nie tysiące naszych rodaków. Biało-czerwone barwy i chóralne śpiewy - Jeszcze tego lata, Tomek będzie mistrzem świata - były nieodzownym klimatem praskiej Grand Prix.

Obecnie Polacy także ciągną do Pragi, ale już nie tak licznie jak kiedyś. Wpłynęło na to pewnie wiele czynników. Po pierwsze ceny. Po drugie podwoiła się liczba turniejów Grand Prix, z których trzy rozgrywane są Polsce i to też mocno drenuje kieszeń kibiców. Po trzecie, ile razy można jeździć w to samo miejsce na Grand Prix. Niektórym najzwyczajniej w świecie znudziła się Grand Prix w Pradze. Inni robią sobie 2-3 letnią przerwę i wracają do pięknej stolicy Czech, która w sobotę znów przywita najlepszych żużlowców świata i najlepszych kibiców na świecie, bez których już dawno Praga zniknęłaby z mapy żużlowej Grand Prix.

Komentarze (0)