Maciej Janowski zdobył dla zespołu Azotów Tauronu Tarnów czternaście punktów i dwa bonusy w sześciu biegach, prezentując się ze znakomitej strony. - To nie ja sam zwyciężyłem, wygrała drużyna. Gdybym sam zdobył czternaście punktów to nic by to nie dało. W meczu, aby wygrać trzeba ich zdobyć 46, więc moja zdobycz to tylko część tego, co przywiozła cała drużyna. Wszyscy byliśmy bardzo skupieni i skoncentrowani. Bardzo się cieszę, że ten mecz zakończył się taką sportową rywalizacją. Nie było jakiś niepotrzebnych spięć, wzajemnych animozji, a jak wiadomo różnie to bywa w spotkaniach derbowych. Cieszę się, że po spotkaniu, nasi kibice oklaskiwali zawodników z Rzeszowa, a i my dostaliśmy sporo braw od rzeszowian. Bardzo za to dziękujemy. My po to jeździmy, żeby dawać show tym ludziom, którzy przychodzą na stadiony, płacą za bilety i chcą patrzeć na ich ukochany sport. To dla nich jeździmy - mówi Janowski w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.[i]
[/i]
Co zatem okazało się kluczem do końcowego triumfu "Jaskółek"? - Ciężko powiedzieć co było kluczem do sukcesu. Zapewne jazda przed przeciwnikiem (śmiech). Wydaje mi się, że było to najcięższe spotkanie do tej pory, które jechaliśmy. Kosztowało nas bardzo dużo energii i zdrowia. Cieszę się, że udało się wygrać, a reszta już teraz schodzi na dalszy plan - wyjaśnia młodzieżowiec tarnowian. A jak swoją postawę ocenia sam zawodnik? - Zawsze może być lepiej, ale nie ma co narzekać. Jestem zadowolony ze swojej postawy, bo chłopaki z mojego teamu i wszyscy wokół pomagali, bo jechałem bardzo intensywnie i co chwilę musiałem być gotowy do startu. Dziękuję wszystkim za pomoc, bo bez nich byłoby dużo ciężej. Było ciężko, ale wyjeżdżamy stąd z punktami - stwierdza.
Za tydzień spotkanie rewanżowe. Czy będzie łatwiejsze od tego w stolicy Podkarpacia? - Oj nie, na pewno nie. Tak jak powiedziałem, to był najcięższy mecz do tej pory. Derby rządzą się swoimi prawami. Będziemy walczyć o zwycięstwo i damy z siebie wszystko, jednak z pewnością nie przyjdzie ono łatwo - mówi Janowski.
Co ciekawe, Maciej Janowski w grodzie Rzecha również miał swoich wiernych fanów. W parku maszyn czuwała jego mama, zaś na trybunach oklaskiwali go rzeszowscy przyjaciele. - Prawdopodobnie byli to przyjaciele naszej rodziny, bo nie wiem, w którym miejscu dokładnie siedzieli i czy to ich osoby mamy na myśli. Zawsze staram się przyjaźnie podchodzić do innych ludzi i cieszę się, że ci ludzie też to odwzajemniają i o mnie pamiętają. Dobrze, że ta pani się nie bała, bo na torze może wszystko się stać i wspierała mnie z trybun, między wspaniałymi rzeszowskimi kibicami - kończy sympatyczny zawodnik.