Tak jak dobry muzułmanin powinien chociaż raz udać się z pielgrzymką do Mekki, tak moim zdaniem dobry kibic żużla w Polsce powinien chociaż raz udać się na zawody do Krosna. Dlaczego akurat tutaj? Bo chyba jeszcze tylko w Krośnie można poczuć magię żużla z dawnych lat. Zobaczyć wyścigi, podczas których zawodnicy z motorami "falują" na czarnym jak węgiel kamienny, długim niczym pas startowy Okęcia, torze. Pewien specyficzny, nieuchwytny i nie dający się do końca wyrazić słowami klimat, a także zjawiska namacalne jak chociażby wygląd trybuny głównej czy też parku maszyn sprawiają, że czas tutaj jakby się zatrzymał. Czuć ducha miejscowego bohatera sprzed półwiecza Romana Gąsiora - finalisty Indywidualnych Mistrzostw Polski z 1960 roku, przez kilka sezonów czołowego zawodnika II ligi i krośnieńskiego symbolu tamtych na poły zwariowanych, na poły romantycznych czasów. A po zawodach odbyć przyjemną , półgodzinną kąpiel aby zmyć ślady wszechogarniającego pyłu, który wdziera się wszędzie i sprawia, że człowiek, nawet kibic, nie mówiąc o zawodnikach, wygląda często niczym po szychcie na grubie (dla fanów spoza Rybnika na wszelki wypadek tłumaczę - zmianie na kopalni). A potem, co już mniej miłe, drugie pól godziny spędzić na czyszczeniu wanny. Ale warto!
Krosno dosyć wcześniej stało się posiadaczem żużlowego toru zlokalizowanego obok rzeki Wisłok, która jest jego przekleństwem. Nie raz i nie dwa niesforna rzeka wylewając zalewała stadion, czasem dosłownie po krawędź bandy. Ale dzielni krośnianie z tymi akurat problemami zawsze sobie jakoś radzą, gorzej z brakiem pieniędzy, ale to temat na inną opowieść. Krosno już na przełomie lat 40 i 50-tych sportami motocyklowymi stało, istniała tutaj sekcja rajdowo-turystyczna, niektórzy śmiałkowie uprawiali motocross, wreszcie w 1957 roku w zestawieniach ligowych tabel pojawiła się drużyna Legii Krosno. Miejscowy tor w tamtych latach stał się miejscem bardzo ważnym nie tylko dla miejscowej młodej drużyny, ale także zespołów z Krakowa i Tarnowa, które nie mając swoich obiektów przez pewien czas korzystały z gościny obiektu na Podkarpaciu. Pierwszy krośnieński team tworzyli wspomniany Roman Gąsior, a także między innymi bracia Edward i Kazimierz Węklarowie, Andrzej Winch, Wiesław Kręt, czy Włodzimierz Niezgoda. Od samego początku tor był wielkim atutem zespołu, który przez następną dekadę z lekkim haczykiem rywalizował pod szyldem Legii, potem MZKS-u, wreszcie Karpat. Dlaczego? "Był on bowiem bardzo trudny do opanowania. Nie był odpowiednio wyprofilowany, a więc nie miał; na wirażach stosownych łuków, stąd też przypominał prostokąt. Ponadto był miękki, tak, że już po paru biegach robiły się na torze koleiny, przez co nazywany był kartofliskiem. Jazda na krośnieńskim torze wymagała zastosowania innej techniki niż ta, jakiej używano podczas jazdy na innych krajowych torach żużlowych. Dotyczyło to zwłaszcza łamania maszyny na wirażach" - wspominał na łamach okolicznościowego wydawnictwa jeden z bohaterów tamtych czasów Edward Węklar. Ale kij miał dwa końce, krośnianom trudniej przez to jeździło się na wyjazdach. Zresztą nie tylko z tego powodu. Jak można było usłyszeć od starszych zawodników publiczność w niektórych miastach przyjmowała krośnian nieprzychylnie, śmiejąc się, że przyjechali do nich zawodnicy z... Ukrainy. Cóż było, na szczęście minęło...
Zespół z Krosna rozpoczął ligowe starty jako nuworysz w III lidze, potem przez szereg sezonów jeździł w lidze II i... tyle. Nigdy drużynie tej nie udało się awansować do elity. Najbliżej była w sezonie 1964, kiedy uplasowała się na drugiej pozycji w tabeli II ligi, ale licząc cykl dwuletni, który wówczas obowiązywał, zajęła miejsce trzecie. Potem było już niestety tylko gorzej, aż do roku 1969 kiedy to podjęto decyzję o wycofaniu zespołu z rozgrywek. W latach 60-tych przez ekipę z Podkarpacia przewinęło się przynajmniej kilku ciekawych zawodników. Obok tych, których wymieniłem na wstępie warto wspomnieć przede wszystkim o widowiskowo i skutecznie jeżdżącym Emilu Jakubowskim mającym nawet epizod w kadrze narodowej, braciach-bliźniakach Jerzym i Januszu Owocom (o ich numerach z "podmiankami" pisałem w poprzednim odcinku), Zdzisławie Haapie czy Janie Luśni. Ciekawą osobowością był też zapomniany dziś Jerzy Dudek, nie mający poza nazwiskiem żadnych związków ze znaną żużlową rodziną rodem z Zielonej Góry. Otóż łączył on żużel ze spadochroniarstwem, w tym drugim sporcie był zresztą dużo lepszy, należał wówczas do ścisłej czołówki polskich skoczków, a na żużlowy motocykl wsiadał, jak mawiał, dla podtrzymania adrenaliny. Wypadek drogowy, w którym stracił nogę sprawił, że jako młody jeszcze człowiek musiał zrezygnować z obydwu swoich pasji. Z Krosnem, które wrócić miało na żużlową mapę Polski pod koniec lat 80-tych wiąże się pyszna historia związana z pierwszymi sezonami startów w naszych ligach żużlowców zagranicznych, konkretnie z Duńczykiem Brianem Andersenem. Tenże zawodnik z kraju Hamleta jechał na spotkanie do Krosna, ale był na tyle "nieprzytomny", że zasięgnąwszy języka wstawił się na mecz owszem w Krośnie, tyle, że... Odrzańskim, czyli na drugim krańcu naszej malowniczej ojczyzny!
Robert Noga